czwartek, 26 czerwca 2014

Epilog.

Kwiecień, 2016
Kiedy stoję przed dębową trumną wciąż w to nie wierzę. Wciąż mam nadzieję na to, że to tylko zły sen, obudzę się, a ty będziesz obok, tak jak zawsze. Ale to działo się naprawdę. Bo ilekroć przymknąłem powieki licząc na jakiś głupi cud tylekroć otwierałem je niemile się rozczarowując. Stałem, a dokoła mnie rodzina i przyjaciele ubrani w ciemne, żałobne barwy. Lenka też tam była, stała tuż obok mnie i zaciskała gorliwie moją dłoń, chyba nie do końca mając świadomość co też się działo dookoła niej. Bo wciąż o Ciebie pytała. Wciąż pytała kiedy przyjdzie mamusia. Wciąż zadawała pytania o Ciebie, a jedyne co potrafiłem zrobić w tym momencie to się nie rozpłakać. Stoję tam jak zahipnotyzowany i wpatruję się w Twoje zdjęcie na którym widać Twój przepiękny i zaraźliwy uśmiech, Twoje dołeczki w policzkach i te długie, czekoladowe fale, którymi zawsze uwielbiałem się bawić. Nawet słowa kapłana prowadzącego nabożeństwo żałobne w zasadzie do mnie nie docierały. Po prostu stałem tam i wciąż nie wierzyłem. Nie mogłem uwierzyć w to co działo się dookoła mnie. Nawet nie wiem kiedy dębowa trumna w środku, której znajdował się niemal cały mój świat, miłość mojego życia po prostu zniknęła w dole. Podszedłem i wrzuciłem bukiet. W tym momencie chyba tylko na to było mnie stać. Potem znów stałem jak słup soli wpatrując się tępo w dół gdzie spoczęłaś i udawałem, że słucham tych wszystkich wyrazów współczucia, a tak naprawdę jedyne czego pragnąłem w tym momencie to zostać sam. Bo wbrew pozorom wszelkie kondolencje wcale mnie nie krzepiły, jeszcze bardziej mnie dołowały. Jeszcze bardziej sprawiały, że miałem ochotę wybuchnąć dzikim i nie pohamowanym szlochem. Ja, rosły facet chciałem po prostu popłakać w samotności, czy to tak wiele? Bo czy pozostało mi w tym momencie coś innego w życiu kiedy czułem jakby ktoś wyrwał mi ogromną część mnie, moje serce? Chyba nie.

Maj, 2017
Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Ponoć ja byłem kiedyś szczęśliwy. Ponoć. To wszystko jest jednym, wielkim wspomnieniem. Jednym koszmarem na jawie, który mam przed oczami niemal każdego kolejnego dnia. I choć minęło już tak dużo czasu, to ja wciąż pamiętam to wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Wciąż mam przed oczami tamten dzień. Dzień, którego nadejścia bałem się najbardziej na świecie. Dzień, który przeklinałem w duchu tysiące, jak nie miliony razy. Doba, której nadejścia bałem się najbardziej na świecie. Dwadzieścia cztery godziny, których przyjście chciałbym odwlekać w nieskończoność, jednak nie mogłem, nie miałem takiej mocy by to uczynić. I choć minął już rok, długie i chyba najgorsze dwanaście miesięcy w moim życiu to wciąż pamiętam. Wciąż mam przed oczami Ciebie. Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że to już koniec, ale czy można pogodzić się ze śmiercią osoby, który była dla Ciebie całym światem? Wątpliwe. Kiedy siedzę na tarasie naszego domu, dokładnie tam gdzie obydwoje uwielbialiśmy spędzać wieczory wciąż słyszę Twój delikatny jak porcelana głos. Wciąż słyszę ten zaraźliwy śmiech i czuję słodki zapach Twoich ulubionych perfum. Ciągle widzę Cię dosłownie wszędzie. Chyba powoli wariuję, bo ostatnio o mało co nie pognałem na mieście za kobietą, która złudnie Cię przypominała. Wariuję bez Ciebie. Tak bardzo mi Cię brakuję...

Listopad, 2017
Gdyby nie pomoc najbliższych już dawno skończyłbym w wariatkowie. To dzięki nim jakkolwiek się trzymam, choć może to zbyt duże słowo. Tylko dzięki nim staram się funkcjonować normalnie. Bo wciąż nie potrafię poradzić sobie z Twoim brakiem. Wciąż wracam do domu wieczorami z nadzieją, że zobaczę Cię krzątającą się po kuchni. Wciąż łudzę się, że gdy rano otworzę oczy zobaczę Twoją cudowną twarz pogrążoną we śnie i będę mógł Ci się przyglądać jak wcześniej. W czasie meczu wciąż spoglądam za bandy na sektor E3, który zawsze zajmowałaś łudząc się, że zobaczę Cie tam. Wciąż jak głupi przeglądam nasze wspólne zdjęcia, wszystkie bez wyjątku. I wciąż płaczę jak największy mazgaj nie mogąc pogodzić z tym, że nigdy więcej ich nie przybędzie. Cały czas błąkam się po domu i wciąż ląduje w Twoim gabinecie myśląc, że zobaczę Cię tam pochyloną na stertą papierów, a gdy wejdę głębiej odwrócisz się mówiąc, że jeszcze pięć minut. Wszyscy myślą, że jakoś sobie radzę, ale chyba nigdy nie nadejdzie moment kiedy tak się staje. Momentami wydawało mi się, że postradałem zmysły, choć może i faktycznie tak właśnie było. Moją jedyną ucieczką od tego by moje własne myśli i ból rozsadziły mnie od środka jest siatkówka. Prócz Lenki, chyba tylko ona mi została. Niby wciąż ta sama, a jednak inna. Brakuje mi Twojego widoku na trybunach ubranej w moją koszulkę. Brakuje mi Twojego wsparcia w trudnych chwilach. Brakuje mi Ciebie wariującej ze szczęścia gdy wygrywam i smucącej się kiedy nie szło. Po prostu brakuj mi Cię wszędzie..

Marzec, 2018
Dałabyś wiarę, że Lenka jest już tak duża? Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że za jakiś czas pójdzie już do szkoły. Tak właściwie tylko po niej widzę jak ten czas ucieka. Widzę jak każdego dnia zmienia się, rośnie jak na drożdżach już dawno przewyższając swoich rówieśników o głowę. Widzę jak każdego kolejnego dnia staje się Twoją nieco mniejszą, wierną kopią. I choć kłóciłaś się o to ze mną, to chyba jednak wyszło na moje. Jest zupełnie do Ciebie podobna. Momentami zastanawiam się w ogóle czy ona jest do mnie podobna. A wiesz czemu? Bo ma te same czekoladowe włosy, te same duże i pełne radości niebieskie oczy, dokładnie te same dołeczki w policzkach i rysy twarzy. Jest nawet tak samo uparta jak ty. Porusza się nawet jak Ty. Tak bardzo mi Ciebie przypomina... Z początku bolało. Bolało bo widziałem w niej Ciebie, a każde wspomnienie było jak cios prosto w serce. Wiedziałem, że zdrowo ochrzaniłabyś mnie gdybyś tylko mogła za to, że przez pierwsze miesiące po Twoim odejściu byłem dupa nie ojciec. Gdyby nie pomóc naszych matek, chyba byłaby sierotą bo jej ojciec płakała po kątach jak tchórz momentami zupełnie zapominając o jej istnieniu. Mam nadzieję, że nie będzie tego pamiętać, bo ja sam chciałbym wymazać to z pamięci. Dopiero po czasie zrozumiałem pewną rzecz. Zrozumiałem, że zostawiłaś po sobie tutaj najpiękniejszy dar z możliwych, choć może do końca tego nie planowałaś to tak właśnie było. Nie mogłem przecież wiecznie tkwić w miejscu i pozwolić na to, by Lenka straciła kolejnego z rodziców. Obiecałem Ci to przecież. Obiecałem Ci, że będę dla niej jak najlepszym ojcem. Obiecałem, że będę dla niej ojcem i matką w jednym, choć to było zadanie równe wejściu na Mount Everest. I choć z początku to była dla mnie czarna magia, bo przecież to Ty byłaś kobietą, to Ty miałaś umieć takie rzeczy jak plecenie warkoczyków, kupowanie wymyślnych sukienek czy szykowanie różnorakich obiadków. Spadło to nam mnie tak niespodziewanie, że momentami miałem ochotę dać upust swoim emocjom i płakać z bezradności. Ale obiecałem Ci to. Obiecałem, że wychowam naszą córkę najlepiej jak będę potrafił i musiałem dotrzymać słowa. Nie mogłem Cię zawieść. Bo to była ostatnia rzecz jaką mogłem dla Ciebie zrobić. Choć i aż tyle.

Sierpień, 2020
Choć z początku chciałem rzucić wszystko w cholerę to nie przestałem grać. Choć było piekielnie trudno, to jakoś dałem, daliśmy sobie radę. Gdyby ktoś spojrzał na to z boku pukał by się w czoło, bo jakim cudem można było jeździć po niemal całym świecie z reprezentacją, potem również z klubem i jednocześnie dobrze wychować dziecko? Zadanie niemal wykonywalne, a jednak. Gdyby nie pomoc kochających babć czy naszych przyjaciół już dawno odwiesiłbym buty na kołek. Ale gdybym to zrobił czułby niedosyt. Dlaczego? Bo choć tego głośno nie mówiłem to obiecałem sobie coś, a w zasadzie Tobie. Obiecałem, że zdobędę złoty medal olimpijski i zrobię to dla Ciebie. Ten jeden, jedyny cel przyświecał moim myślom tylekroć ile nie miałem największej ochoty iść na trening czy znów jechać do Spały. Choć często walczyłem sam ze sobą to nie poddałem się i gnałem do celu jak głupi. Musiałem to zrobić, wiedziałem, że być może to moja ostatnia okazja by spełnić nie tylko swoje wielkie marzenie, ale żeby wygrać to dla Ciebie. I wiesz co? Te ciężkie lata pracy, miliony godzin spędzonych na sali wreszcie przyniosły zamierzony skutek. To co nie udało nam się w Rio, udało nam się tutaj, w Tokio. Gdy stałem na najwyższym stopniu podium ze złotym medalem na szyi i wsłuchiwałem się w nasz narodowy hymn chyba pierwszy raz od bardzo dawna szczerze się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że na mnie patrzysz. Wiedziałem, że miałaś mnie w swojej opiece. Choć bardzo chciałem, nie mogłem Ci za to osobiście podziękować. Pocałowałem złoty krążek i wzniosłem go ku górze. To jedyne co mogłem zrobić by Ci podziękować. Spełniłem swoje wielkie marzenie. Teraz byłem spełniony jako siatkarz. Teraz mogło się dziać wszystko.

Grudzień, 2023
Zawsze lubiłem święta Bożego Narodzenia, nie tylko dlatego, że były chwilą wytchnienia od rozgrywek krajowych. Uwielbiałem tą atmosferę i całą rodzinę w komplecie przy jednym stole. Jednak od ponad siedmiu lat nie umiem odnaleźć w sobie ducha tych świąt. Chyba został pogrzebany wraz z paroma innymi moimi cechami dokładnie trzynastego kwietnia dwa tysiące szesnastego roku. Były dla mnie po prostu czymś co musiałem przeżyć bez większych emocji, jednak te były w tym dniu zawsze. Sięgałem w tych dniach pamięcią do tego jak zawsze od samiutkiego rana uwijałaś się w kuchni wyganiając mnie z niej na wszelkie możliwe sposoby gdy tylko się pojawiałem w jej pobliżu. Albo do tego jak biegałaś po galeriach handlowych w poszukiwaniu idealnych prezentów dla naszych bliskich, a ja jedynie robiłem za tragarza i od czasu do czasu wyrażałem swoje na temat podarunku przez kiwnięcie głową. Dasz wiarę, że nawet tego mi brakuje? Kuriozum. Jednak w te święta stało się coś zupełnie przełomowego. Przy składaniu życzeń kompletnie zaskoczyła mnie nasza córka. W życiu nie spodziewałbym się, że usłyszę takie słowa od blisko dziesięcioletniej dziewczynki. Powiedziała, że oddałby wszystkie swoje zabawki, nawet ukochaną lalkę, której nawet mnie nie daje potrzymać żebyś była tutaj, razem z nami. Bym więcej nie był smutny. Muszę przyznać, że cudem nie rozpłakałem się w tej chwili Właśnie w tamtej chwili dowiedziałem się, że ofiarowałaś mi nie tylko najcudowniejsze dziecko na świecie, ale też małego aniołka, dosłownie i w przenośni i wcale nie chodzi mi tu o zachowanie.

Czerwiec, 2025
Przez wiele lat próbowałem wyobrazić sobie ten moment. Moment, który i tak znacznie rozwlekłem i przeciągnął się w czasie. W wieku trzydziestu ośmiu wiosen odwiesiłem buty na kołek. Skończyłem ten jakże piękny etap w swoim życiu. Gdy cofałem się do czasów gdy stawiałem pierwsze kroki na boisku w życiu nie powiedziałbym, że ta przygoda będzie trwać tak długo, ba. Nie powiedziałbym, że uda mi się spełnić swoje najskrytsze marzenia. Nie powiedziałbym, że gdyby nie siatkówka, to w życiu bym Cię nie poznał. I pomimo tego, że minęło już ponad dwadzieścia lat od naszego pierwszego spotkania to ja wciąż to pamiętam. Pamiętam nawet w co byłaś wtedy ubrana i jakim beznadziejnym rozmówcą byłem. Nie wspomnę już nawet o flirtowaniu bo to było dla mnie kosmosem. Ale to właśnie Ty, sprawiłaś, że się nie poddałem i dalej dzielnie kroczyłem ku tej wielkiej przygodzie jaką była dla mnie siatkówka. Byłaś moim pierwszym i najwierniejszym kibicem. Byłaś przy mnie kiedy stawiałem pierwsze, pokraczne kroki na szkolnym parkiecie, a także wtedy gdy już jako dorosły facet stałem przed kilkunastu tysięczną publicznością na hali i z orzełkiem na piersi reprezentowałem nasz kraj. Byłaś ze mną w chwilach trudnych, jak mało kto potrafiłaś pocieszać mnie po porażkach, nawet tych największych po których miałem ochotę co najmniej tysiąc razy to rzucić. Umiałaś podnosić mnie na duchu, nikt nie potrafił robić tego jak Ty. Tylko Ty umiałaś na mnie nawrzeszcześć, przemówić do rozsądku poprzez trafienie w czuły punkt. Dzięki Tobie można by rzecz wyszedłem na ludzi. Bo gdyby nie Ty, pewnie dalej byłbym zamkniętą w sobie niemową bez żadnego życia towarzyskiego. Uwierzyłaś we mnie, gdy wszyscy inni pukali się w czoło. To dzięki Tobie jestem tu, gdzie jestem. To dzięki Tobie jestem, jaki jestem. To wszystko dzięki Tobie.

Maj, 2033
Wiesz co wydarzyło się blisko dwadzieścia lat temu? Pamiętam to jak dziś. To był zarazem jeden z najbardziej stresujących jak i najpiękniejszych dni w moim życiu. Przez chwilę zapomniałem nawet jak się nazywam, co mówić o składaniu przysięgi małżeńskiej. Ale w chwili gdy Cię ujrzałem, to wszystko przestało się liczyć. Wyglądałaś jak anioł. Ubrana w piękną białą suknię, której szukałaś dobrych kilka miesięcy, obdarzyłaś mnie najcudowniejszym z możliwych uśmiechów na twarzy i już wiedziałem, że nie muszę się stresować. Dokładnie pamiętam każdą kolejną minutę. Pamiętam Twoje wzruszenie przy składaniu przysięgi czy moje trzęsące się ręce w chwili gdy wkładałem obrączkę na Twój palec. Pamiętam też nasz pierwszy wspólny taniec do którego choć nie ćwiczyliśmy zbyt długo z powodu moich ciągłych rozjazdów i który wyszedł idealnie. Z uśmiechem na ustach wspominam także szaloną zabawę, a nawet tańce z upierdliwymi ciotkami. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, to był najlepszy dzień mojego życia, nie może się on równać w żaden sposób z brązowym medalem mistrzostw świata czy złotem olimpijskim. To było dla mnie wszystko, Ty byłaś dla mnie wszystkim.

Październik, 2040
Przez te wszystkie lata po Twoim odejściu obawiałem się jednej rzeczy. Obawiałem się dnia, kiedy znów będę się musiał rozstać z osobą, która jest dla mnie niemal całym światem. Bałem się dnia w którym Lenka przestanie być moją małą córeczką i wyruszy w świat zostawiając mnie samego jak palec. I choć szczerze nie chciałem tego dnia, to byłem na to przygotowany. Taka była kolej rzeczy, że dzieci opuszczały rodzinne gniazdo i szukały własnego miejsca na ziemi. Może jej tego nigdy nie mówiłem, to nie chciałem jej tracić, wystarczyło mi, że wciąż odczuwam skutki Twojego nagłego odejścia. Wtedy po raz kolejny przekonałem się, że nasza córka to jedna z najlepszych rzeczy w życiu jaka mnie spotkała. Mogła studiować i żyć dosłownie wszędzie, bo muszę przyznać, że tą niesamowitą wiedzę odziedziczyła akurat po Tobie, to wiesz co on zrobiła? Ja wciąż w to nie wierzę. Została w Rzeszowie. A kiedy spytałem jej, dlaczego nie wyjechała dalej odpowiedziała, że nie potrafiłaby zostawić najważniejszego faceta w swoim życiu zupełnie samego. I nie, nie mówiła o jakimś chłopcu choć ja z początku tak pomyślałem, mówiła o mnie. Choć namawiała mnie odkąd pamiętam bym kogoś poznał, bym spróbował odżyć i się zakochać to nigdy tego nie zrobiłem. Nie będę ukrywał, w swoim dalszym życiu spotkałem parę kobiet, może i mogłoby być z tego coś poważniejszego, ale ja tego nie chciałem. Nie umiałem się zaangażować, a może też i nie chciałem. Zawsze, na którą kobietę bym nie spojrzał porównywałem ją do Ciebie. I wszystkie z Tobą przegrywały. Spytasz, dlaczego? Bo Ty byłaś moim ideałem. Byłaś tą jedyną na którą czekałem. Byłaś i w dalszym ciągu jesteś miłością mojego życia i nigdy, przenigdy nie przestanę Cię kochać, choć odeszłaś ode mnie dwadzieścia cztery lata temu. Śmierć to tylko kolejna ścieżka, którą musimy podążać. To tylko horyzont, ułamek chwili. I choć Ty zboczyłaś tą ścieżką już bardzo dawno temu to ja wciąż idę bocznym jej torem i czekam na dzień w którym również obiorę ten sam kierunek co i Ty. Czekam na dzień w którym nasza rozłąka dobiegnie końca. Dzień w którym znów będziemy razem, tym razem na zawsze. Bo miłość jest jest najsilniejszą mocą w tym świecie i nawet śmierć kończąc naszą ziemską wędrówkę nie jest w stanie jej przerwać. Bo kiedy się spotkamy, znów będziemy szczęśliwi. I nikt, ani nic nam już w tym nie przeszkodzi. Znów będzie jak dawniej. Znów będziesz moja, a ja Twój. Znów wszystko odnajdzie sens. Znów będziesz, dokładnie tak jak obiecałaś mi to dwadzieścia siedem lat temu. Tym razem dotrzymasz, obydwoje dotrzymamy słowa. I już nic nas nie rozdzieli...




KONIEC


~*~
To już koniec tej historii. Tak jak napisałam na początku, nie była to łatwa historia, zarówna dla mnie do pisania jak i dla Was do czytania. To było coś innego w moim wykonaniu. To nie była typowa love story. To był wyścig. Wyścig z czasem o miłość, zdrowie, ale też życie. Nie było ładnie i kolorowo od początku do końca, bo takich historii jest tysiące. Ja chciałam czegoś innego, ukazać coś trudnego, ale jakże obecnego w życiu codziennym każdego człowieka. Wiem, że może i takich lub tego typu opowiadań są setki, ale chciałam napisać je po swojemu. Bywały różne chwile, bywało tak, że rozdział przychodził jak na zawołanie, ale też takie, że męczyłam pisałam go niemal dwa dni. Byłam, ale też jestem absolutnie świadoma, że by dobrze pisać o takich sprawach trzeba wykazać się dojrzałością, mam nadzieję, że moja była choć w maleńkim stopniu widoczna. Ten epilog również nie jest standardowy. Jest on w formie pamiętnika, wspomnień głównego bohatera przesycone emocjami, które mam nadzieję, że przekazałam choć w małym stopniu bo nie ukrywam, ja uroniłam łzę pisząc. Wiem, że liczyłyście na happy end, ale w życiu nie zawsze on nadchodzi. Mam też tą tendencję, że poniekąd zżywam się z bohaterami, jakkolwiek to brzmi i ciężko było mi pisać o odejściu Gabi, nie ukrywam, że myślałam nad tym by zmienić koncepcję założoną z początku, ale to opowiadanie straciłoby to, co chciałam przekazać. Tak miało być od samego początku, od czasu gdy w mojej głowie pojawił się pomysł na to opowiadanie. I teraz pewnie Was zszokuję, ale jestem zadowolona z tego co udało mi się tu stworzyć, jakkolwiek to brzmi. Jasne, nie było idealnie, ale nie skromnie powiem, że to chyba najlepsze co wyszło spod mojej ręki, nawet pomimo jego zakończenia. Mam ogromną nadzieję, że i Wy się ze mną choć po części zgodzicie. Wraz z tym słowami żegnam się z Wami, z bloggowym światem, przynajmniej na jakiś czas. Potrzebuję teraz trochę czasu. Czasu na wszelkie przemyślenia, na męskie decyzje o tym co dalej robić. Lubię pisać i wiem, że jest w tym progres, ale najważniejsze to pisać przede wszystkim dla własnej przyjemności, a mnie tej, ostatnimi czasy brakuje tak samo jak i zapału i pomysłów. Nastąpiło chyba wypalenie materiału, więc teraz zniknę na dłuższą chwilę. Przeanalizuje wszelkie za i przeciw i podejmę decyzję czy w ogóle wrócę czy raczej dam sobie spokój, a może popiszę jeszcze przez wakacje.Trudno powiedzieć. Jednak z całego swojego serduszka dziękuję Wam kochane za wszystko. Za to, że byłyście tu razem ze mną, poświęcałyście swój cenny czas na czytanie wymysłu mojej chorej wyobraźni i dawałyście mi poztywne kopniaki motywujące mnie do pracy gdy zaszła taka potrzeba. Za każde najmniejsze słowo od Was, dziękuję.
Po prostu dziękuję. Jesteście wspaniałe.
Miłych wakacji, błogiego lenistwa i odpoczynku ode mnie i mojego mieszania <3

Ściskam po raz ostatni,
wingspiker.

|ask|duet |
PS. To, że na chwilę obecną zawieszam pisanie nie oznacza, że zupełnie znikam. Zawsze będę dla Was dostępna na asku i gadu-gadu. Zapewniam, że nie gryzę, zawszę znajdę czas by porozmawiać. Więc jeśli chcecie mnie ochrzanić, pochwalić i tym podobne, wiecie gdzie mnie szukać.
Czołem.


Chciałabym zwłaszcza podziękować jednej osóbce.
  Joan, dziękuję, że znosiłaś moje wieczne 
narzekania, kryzysy, słowotoki.
 Dziękuję, że byłaś moją pierwszą recenzentką. 
Dziękuję za to, że jesteś ♥