czwartek, 26 czerwca 2014

Epilog.

Kwiecień, 2016
Kiedy stoję przed dębową trumną wciąż w to nie wierzę. Wciąż mam nadzieję na to, że to tylko zły sen, obudzę się, a ty będziesz obok, tak jak zawsze. Ale to działo się naprawdę. Bo ilekroć przymknąłem powieki licząc na jakiś głupi cud tylekroć otwierałem je niemile się rozczarowując. Stałem, a dokoła mnie rodzina i przyjaciele ubrani w ciemne, żałobne barwy. Lenka też tam była, stała tuż obok mnie i zaciskała gorliwie moją dłoń, chyba nie do końca mając świadomość co też się działo dookoła niej. Bo wciąż o Ciebie pytała. Wciąż pytała kiedy przyjdzie mamusia. Wciąż zadawała pytania o Ciebie, a jedyne co potrafiłem zrobić w tym momencie to się nie rozpłakać. Stoję tam jak zahipnotyzowany i wpatruję się w Twoje zdjęcie na którym widać Twój przepiękny i zaraźliwy uśmiech, Twoje dołeczki w policzkach i te długie, czekoladowe fale, którymi zawsze uwielbiałem się bawić. Nawet słowa kapłana prowadzącego nabożeństwo żałobne w zasadzie do mnie nie docierały. Po prostu stałem tam i wciąż nie wierzyłem. Nie mogłem uwierzyć w to co działo się dookoła mnie. Nawet nie wiem kiedy dębowa trumna w środku, której znajdował się niemal cały mój świat, miłość mojego życia po prostu zniknęła w dole. Podszedłem i wrzuciłem bukiet. W tym momencie chyba tylko na to było mnie stać. Potem znów stałem jak słup soli wpatrując się tępo w dół gdzie spoczęłaś i udawałem, że słucham tych wszystkich wyrazów współczucia, a tak naprawdę jedyne czego pragnąłem w tym momencie to zostać sam. Bo wbrew pozorom wszelkie kondolencje wcale mnie nie krzepiły, jeszcze bardziej mnie dołowały. Jeszcze bardziej sprawiały, że miałem ochotę wybuchnąć dzikim i nie pohamowanym szlochem. Ja, rosły facet chciałem po prostu popłakać w samotności, czy to tak wiele? Bo czy pozostało mi w tym momencie coś innego w życiu kiedy czułem jakby ktoś wyrwał mi ogromną część mnie, moje serce? Chyba nie.

Maj, 2017
Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Ponoć ja byłem kiedyś szczęśliwy. Ponoć. To wszystko jest jednym, wielkim wspomnieniem. Jednym koszmarem na jawie, który mam przed oczami niemal każdego kolejnego dnia. I choć minęło już tak dużo czasu, to ja wciąż pamiętam to wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Wciąż mam przed oczami tamten dzień. Dzień, którego nadejścia bałem się najbardziej na świecie. Dzień, który przeklinałem w duchu tysiące, jak nie miliony razy. Doba, której nadejścia bałem się najbardziej na świecie. Dwadzieścia cztery godziny, których przyjście chciałbym odwlekać w nieskończoność, jednak nie mogłem, nie miałem takiej mocy by to uczynić. I choć minął już rok, długie i chyba najgorsze dwanaście miesięcy w moim życiu to wciąż pamiętam. Wciąż mam przed oczami Ciebie. Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że to już koniec, ale czy można pogodzić się ze śmiercią osoby, który była dla Ciebie całym światem? Wątpliwe. Kiedy siedzę na tarasie naszego domu, dokładnie tam gdzie obydwoje uwielbialiśmy spędzać wieczory wciąż słyszę Twój delikatny jak porcelana głos. Wciąż słyszę ten zaraźliwy śmiech i czuję słodki zapach Twoich ulubionych perfum. Ciągle widzę Cię dosłownie wszędzie. Chyba powoli wariuję, bo ostatnio o mało co nie pognałem na mieście za kobietą, która złudnie Cię przypominała. Wariuję bez Ciebie. Tak bardzo mi Cię brakuję...

Listopad, 2017
Gdyby nie pomoc najbliższych już dawno skończyłbym w wariatkowie. To dzięki nim jakkolwiek się trzymam, choć może to zbyt duże słowo. Tylko dzięki nim staram się funkcjonować normalnie. Bo wciąż nie potrafię poradzić sobie z Twoim brakiem. Wciąż wracam do domu wieczorami z nadzieją, że zobaczę Cię krzątającą się po kuchni. Wciąż łudzę się, że gdy rano otworzę oczy zobaczę Twoją cudowną twarz pogrążoną we śnie i będę mógł Ci się przyglądać jak wcześniej. W czasie meczu wciąż spoglądam za bandy na sektor E3, który zawsze zajmowałaś łudząc się, że zobaczę Cie tam. Wciąż jak głupi przeglądam nasze wspólne zdjęcia, wszystkie bez wyjątku. I wciąż płaczę jak największy mazgaj nie mogąc pogodzić z tym, że nigdy więcej ich nie przybędzie. Cały czas błąkam się po domu i wciąż ląduje w Twoim gabinecie myśląc, że zobaczę Cię tam pochyloną na stertą papierów, a gdy wejdę głębiej odwrócisz się mówiąc, że jeszcze pięć minut. Wszyscy myślą, że jakoś sobie radzę, ale chyba nigdy nie nadejdzie moment kiedy tak się staje. Momentami wydawało mi się, że postradałem zmysły, choć może i faktycznie tak właśnie było. Moją jedyną ucieczką od tego by moje własne myśli i ból rozsadziły mnie od środka jest siatkówka. Prócz Lenki, chyba tylko ona mi została. Niby wciąż ta sama, a jednak inna. Brakuje mi Twojego widoku na trybunach ubranej w moją koszulkę. Brakuje mi Twojego wsparcia w trudnych chwilach. Brakuje mi Ciebie wariującej ze szczęścia gdy wygrywam i smucącej się kiedy nie szło. Po prostu brakuj mi Cię wszędzie..

Marzec, 2018
Dałabyś wiarę, że Lenka jest już tak duża? Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że za jakiś czas pójdzie już do szkoły. Tak właściwie tylko po niej widzę jak ten czas ucieka. Widzę jak każdego dnia zmienia się, rośnie jak na drożdżach już dawno przewyższając swoich rówieśników o głowę. Widzę jak każdego kolejnego dnia staje się Twoją nieco mniejszą, wierną kopią. I choć kłóciłaś się o to ze mną, to chyba jednak wyszło na moje. Jest zupełnie do Ciebie podobna. Momentami zastanawiam się w ogóle czy ona jest do mnie podobna. A wiesz czemu? Bo ma te same czekoladowe włosy, te same duże i pełne radości niebieskie oczy, dokładnie te same dołeczki w policzkach i rysy twarzy. Jest nawet tak samo uparta jak ty. Porusza się nawet jak Ty. Tak bardzo mi Ciebie przypomina... Z początku bolało. Bolało bo widziałem w niej Ciebie, a każde wspomnienie było jak cios prosto w serce. Wiedziałem, że zdrowo ochrzaniłabyś mnie gdybyś tylko mogła za to, że przez pierwsze miesiące po Twoim odejściu byłem dupa nie ojciec. Gdyby nie pomóc naszych matek, chyba byłaby sierotą bo jej ojciec płakała po kątach jak tchórz momentami zupełnie zapominając o jej istnieniu. Mam nadzieję, że nie będzie tego pamiętać, bo ja sam chciałbym wymazać to z pamięci. Dopiero po czasie zrozumiałem pewną rzecz. Zrozumiałem, że zostawiłaś po sobie tutaj najpiękniejszy dar z możliwych, choć może do końca tego nie planowałaś to tak właśnie było. Nie mogłem przecież wiecznie tkwić w miejscu i pozwolić na to, by Lenka straciła kolejnego z rodziców. Obiecałem Ci to przecież. Obiecałem Ci, że będę dla niej jak najlepszym ojcem. Obiecałem, że będę dla niej ojcem i matką w jednym, choć to było zadanie równe wejściu na Mount Everest. I choć z początku to była dla mnie czarna magia, bo przecież to Ty byłaś kobietą, to Ty miałaś umieć takie rzeczy jak plecenie warkoczyków, kupowanie wymyślnych sukienek czy szykowanie różnorakich obiadków. Spadło to nam mnie tak niespodziewanie, że momentami miałem ochotę dać upust swoim emocjom i płakać z bezradności. Ale obiecałem Ci to. Obiecałem, że wychowam naszą córkę najlepiej jak będę potrafił i musiałem dotrzymać słowa. Nie mogłem Cię zawieść. Bo to była ostatnia rzecz jaką mogłem dla Ciebie zrobić. Choć i aż tyle.

Sierpień, 2020
Choć z początku chciałem rzucić wszystko w cholerę to nie przestałem grać. Choć było piekielnie trudno, to jakoś dałem, daliśmy sobie radę. Gdyby ktoś spojrzał na to z boku pukał by się w czoło, bo jakim cudem można było jeździć po niemal całym świecie z reprezentacją, potem również z klubem i jednocześnie dobrze wychować dziecko? Zadanie niemal wykonywalne, a jednak. Gdyby nie pomoc kochających babć czy naszych przyjaciół już dawno odwiesiłbym buty na kołek. Ale gdybym to zrobił czułby niedosyt. Dlaczego? Bo choć tego głośno nie mówiłem to obiecałem sobie coś, a w zasadzie Tobie. Obiecałem, że zdobędę złoty medal olimpijski i zrobię to dla Ciebie. Ten jeden, jedyny cel przyświecał moim myślom tylekroć ile nie miałem największej ochoty iść na trening czy znów jechać do Spały. Choć często walczyłem sam ze sobą to nie poddałem się i gnałem do celu jak głupi. Musiałem to zrobić, wiedziałem, że być może to moja ostatnia okazja by spełnić nie tylko swoje wielkie marzenie, ale żeby wygrać to dla Ciebie. I wiesz co? Te ciężkie lata pracy, miliony godzin spędzonych na sali wreszcie przyniosły zamierzony skutek. To co nie udało nam się w Rio, udało nam się tutaj, w Tokio. Gdy stałem na najwyższym stopniu podium ze złotym medalem na szyi i wsłuchiwałem się w nasz narodowy hymn chyba pierwszy raz od bardzo dawna szczerze się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że na mnie patrzysz. Wiedziałem, że miałaś mnie w swojej opiece. Choć bardzo chciałem, nie mogłem Ci za to osobiście podziękować. Pocałowałem złoty krążek i wzniosłem go ku górze. To jedyne co mogłem zrobić by Ci podziękować. Spełniłem swoje wielkie marzenie. Teraz byłem spełniony jako siatkarz. Teraz mogło się dziać wszystko.

Grudzień, 2023
Zawsze lubiłem święta Bożego Narodzenia, nie tylko dlatego, że były chwilą wytchnienia od rozgrywek krajowych. Uwielbiałem tą atmosferę i całą rodzinę w komplecie przy jednym stole. Jednak od ponad siedmiu lat nie umiem odnaleźć w sobie ducha tych świąt. Chyba został pogrzebany wraz z paroma innymi moimi cechami dokładnie trzynastego kwietnia dwa tysiące szesnastego roku. Były dla mnie po prostu czymś co musiałem przeżyć bez większych emocji, jednak te były w tym dniu zawsze. Sięgałem w tych dniach pamięcią do tego jak zawsze od samiutkiego rana uwijałaś się w kuchni wyganiając mnie z niej na wszelkie możliwe sposoby gdy tylko się pojawiałem w jej pobliżu. Albo do tego jak biegałaś po galeriach handlowych w poszukiwaniu idealnych prezentów dla naszych bliskich, a ja jedynie robiłem za tragarza i od czasu do czasu wyrażałem swoje na temat podarunku przez kiwnięcie głową. Dasz wiarę, że nawet tego mi brakuje? Kuriozum. Jednak w te święta stało się coś zupełnie przełomowego. Przy składaniu życzeń kompletnie zaskoczyła mnie nasza córka. W życiu nie spodziewałbym się, że usłyszę takie słowa od blisko dziesięcioletniej dziewczynki. Powiedziała, że oddałby wszystkie swoje zabawki, nawet ukochaną lalkę, której nawet mnie nie daje potrzymać żebyś była tutaj, razem z nami. Bym więcej nie był smutny. Muszę przyznać, że cudem nie rozpłakałem się w tej chwili Właśnie w tamtej chwili dowiedziałem się, że ofiarowałaś mi nie tylko najcudowniejsze dziecko na świecie, ale też małego aniołka, dosłownie i w przenośni i wcale nie chodzi mi tu o zachowanie.

Czerwiec, 2025
Przez wiele lat próbowałem wyobrazić sobie ten moment. Moment, który i tak znacznie rozwlekłem i przeciągnął się w czasie. W wieku trzydziestu ośmiu wiosen odwiesiłem buty na kołek. Skończyłem ten jakże piękny etap w swoim życiu. Gdy cofałem się do czasów gdy stawiałem pierwsze kroki na boisku w życiu nie powiedziałbym, że ta przygoda będzie trwać tak długo, ba. Nie powiedziałbym, że uda mi się spełnić swoje najskrytsze marzenia. Nie powiedziałbym, że gdyby nie siatkówka, to w życiu bym Cię nie poznał. I pomimo tego, że minęło już ponad dwadzieścia lat od naszego pierwszego spotkania to ja wciąż to pamiętam. Pamiętam nawet w co byłaś wtedy ubrana i jakim beznadziejnym rozmówcą byłem. Nie wspomnę już nawet o flirtowaniu bo to było dla mnie kosmosem. Ale to właśnie Ty, sprawiłaś, że się nie poddałem i dalej dzielnie kroczyłem ku tej wielkiej przygodzie jaką była dla mnie siatkówka. Byłaś moim pierwszym i najwierniejszym kibicem. Byłaś przy mnie kiedy stawiałem pierwsze, pokraczne kroki na szkolnym parkiecie, a także wtedy gdy już jako dorosły facet stałem przed kilkunastu tysięczną publicznością na hali i z orzełkiem na piersi reprezentowałem nasz kraj. Byłaś ze mną w chwilach trudnych, jak mało kto potrafiłaś pocieszać mnie po porażkach, nawet tych największych po których miałem ochotę co najmniej tysiąc razy to rzucić. Umiałaś podnosić mnie na duchu, nikt nie potrafił robić tego jak Ty. Tylko Ty umiałaś na mnie nawrzeszcześć, przemówić do rozsądku poprzez trafienie w czuły punkt. Dzięki Tobie można by rzecz wyszedłem na ludzi. Bo gdyby nie Ty, pewnie dalej byłbym zamkniętą w sobie niemową bez żadnego życia towarzyskiego. Uwierzyłaś we mnie, gdy wszyscy inni pukali się w czoło. To dzięki Tobie jestem tu, gdzie jestem. To dzięki Tobie jestem, jaki jestem. To wszystko dzięki Tobie.

Maj, 2033
Wiesz co wydarzyło się blisko dwadzieścia lat temu? Pamiętam to jak dziś. To był zarazem jeden z najbardziej stresujących jak i najpiękniejszych dni w moim życiu. Przez chwilę zapomniałem nawet jak się nazywam, co mówić o składaniu przysięgi małżeńskiej. Ale w chwili gdy Cię ujrzałem, to wszystko przestało się liczyć. Wyglądałaś jak anioł. Ubrana w piękną białą suknię, której szukałaś dobrych kilka miesięcy, obdarzyłaś mnie najcudowniejszym z możliwych uśmiechów na twarzy i już wiedziałem, że nie muszę się stresować. Dokładnie pamiętam każdą kolejną minutę. Pamiętam Twoje wzruszenie przy składaniu przysięgi czy moje trzęsące się ręce w chwili gdy wkładałem obrączkę na Twój palec. Pamiętam też nasz pierwszy wspólny taniec do którego choć nie ćwiczyliśmy zbyt długo z powodu moich ciągłych rozjazdów i który wyszedł idealnie. Z uśmiechem na ustach wspominam także szaloną zabawę, a nawet tańce z upierdliwymi ciotkami. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, to był najlepszy dzień mojego życia, nie może się on równać w żaden sposób z brązowym medalem mistrzostw świata czy złotem olimpijskim. To było dla mnie wszystko, Ty byłaś dla mnie wszystkim.

Październik, 2040
Przez te wszystkie lata po Twoim odejściu obawiałem się jednej rzeczy. Obawiałem się dnia, kiedy znów będę się musiał rozstać z osobą, która jest dla mnie niemal całym światem. Bałem się dnia w którym Lenka przestanie być moją małą córeczką i wyruszy w świat zostawiając mnie samego jak palec. I choć szczerze nie chciałem tego dnia, to byłem na to przygotowany. Taka była kolej rzeczy, że dzieci opuszczały rodzinne gniazdo i szukały własnego miejsca na ziemi. Może jej tego nigdy nie mówiłem, to nie chciałem jej tracić, wystarczyło mi, że wciąż odczuwam skutki Twojego nagłego odejścia. Wtedy po raz kolejny przekonałem się, że nasza córka to jedna z najlepszych rzeczy w życiu jaka mnie spotkała. Mogła studiować i żyć dosłownie wszędzie, bo muszę przyznać, że tą niesamowitą wiedzę odziedziczyła akurat po Tobie, to wiesz co on zrobiła? Ja wciąż w to nie wierzę. Została w Rzeszowie. A kiedy spytałem jej, dlaczego nie wyjechała dalej odpowiedziała, że nie potrafiłaby zostawić najważniejszego faceta w swoim życiu zupełnie samego. I nie, nie mówiła o jakimś chłopcu choć ja z początku tak pomyślałem, mówiła o mnie. Choć namawiała mnie odkąd pamiętam bym kogoś poznał, bym spróbował odżyć i się zakochać to nigdy tego nie zrobiłem. Nie będę ukrywał, w swoim dalszym życiu spotkałem parę kobiet, może i mogłoby być z tego coś poważniejszego, ale ja tego nie chciałem. Nie umiałem się zaangażować, a może też i nie chciałem. Zawsze, na którą kobietę bym nie spojrzał porównywałem ją do Ciebie. I wszystkie z Tobą przegrywały. Spytasz, dlaczego? Bo Ty byłaś moim ideałem. Byłaś tą jedyną na którą czekałem. Byłaś i w dalszym ciągu jesteś miłością mojego życia i nigdy, przenigdy nie przestanę Cię kochać, choć odeszłaś ode mnie dwadzieścia cztery lata temu. Śmierć to tylko kolejna ścieżka, którą musimy podążać. To tylko horyzont, ułamek chwili. I choć Ty zboczyłaś tą ścieżką już bardzo dawno temu to ja wciąż idę bocznym jej torem i czekam na dzień w którym również obiorę ten sam kierunek co i Ty. Czekam na dzień w którym nasza rozłąka dobiegnie końca. Dzień w którym znów będziemy razem, tym razem na zawsze. Bo miłość jest jest najsilniejszą mocą w tym świecie i nawet śmierć kończąc naszą ziemską wędrówkę nie jest w stanie jej przerwać. Bo kiedy się spotkamy, znów będziemy szczęśliwi. I nikt, ani nic nam już w tym nie przeszkodzi. Znów będzie jak dawniej. Znów będziesz moja, a ja Twój. Znów wszystko odnajdzie sens. Znów będziesz, dokładnie tak jak obiecałaś mi to dwadzieścia siedem lat temu. Tym razem dotrzymasz, obydwoje dotrzymamy słowa. I już nic nas nie rozdzieli...




KONIEC


~*~
To już koniec tej historii. Tak jak napisałam na początku, nie była to łatwa historia, zarówna dla mnie do pisania jak i dla Was do czytania. To było coś innego w moim wykonaniu. To nie była typowa love story. To był wyścig. Wyścig z czasem o miłość, zdrowie, ale też życie. Nie było ładnie i kolorowo od początku do końca, bo takich historii jest tysiące. Ja chciałam czegoś innego, ukazać coś trudnego, ale jakże obecnego w życiu codziennym każdego człowieka. Wiem, że może i takich lub tego typu opowiadań są setki, ale chciałam napisać je po swojemu. Bywały różne chwile, bywało tak, że rozdział przychodził jak na zawołanie, ale też takie, że męczyłam pisałam go niemal dwa dni. Byłam, ale też jestem absolutnie świadoma, że by dobrze pisać o takich sprawach trzeba wykazać się dojrzałością, mam nadzieję, że moja była choć w maleńkim stopniu widoczna. Ten epilog również nie jest standardowy. Jest on w formie pamiętnika, wspomnień głównego bohatera przesycone emocjami, które mam nadzieję, że przekazałam choć w małym stopniu bo nie ukrywam, ja uroniłam łzę pisząc. Wiem, że liczyłyście na happy end, ale w życiu nie zawsze on nadchodzi. Mam też tą tendencję, że poniekąd zżywam się z bohaterami, jakkolwiek to brzmi i ciężko było mi pisać o odejściu Gabi, nie ukrywam, że myślałam nad tym by zmienić koncepcję założoną z początku, ale to opowiadanie straciłoby to, co chciałam przekazać. Tak miało być od samego początku, od czasu gdy w mojej głowie pojawił się pomysł na to opowiadanie. I teraz pewnie Was zszokuję, ale jestem zadowolona z tego co udało mi się tu stworzyć, jakkolwiek to brzmi. Jasne, nie było idealnie, ale nie skromnie powiem, że to chyba najlepsze co wyszło spod mojej ręki, nawet pomimo jego zakończenia. Mam ogromną nadzieję, że i Wy się ze mną choć po części zgodzicie. Wraz z tym słowami żegnam się z Wami, z bloggowym światem, przynajmniej na jakiś czas. Potrzebuję teraz trochę czasu. Czasu na wszelkie przemyślenia, na męskie decyzje o tym co dalej robić. Lubię pisać i wiem, że jest w tym progres, ale najważniejsze to pisać przede wszystkim dla własnej przyjemności, a mnie tej, ostatnimi czasy brakuje tak samo jak i zapału i pomysłów. Nastąpiło chyba wypalenie materiału, więc teraz zniknę na dłuższą chwilę. Przeanalizuje wszelkie za i przeciw i podejmę decyzję czy w ogóle wrócę czy raczej dam sobie spokój, a może popiszę jeszcze przez wakacje.Trudno powiedzieć. Jednak z całego swojego serduszka dziękuję Wam kochane za wszystko. Za to, że byłyście tu razem ze mną, poświęcałyście swój cenny czas na czytanie wymysłu mojej chorej wyobraźni i dawałyście mi poztywne kopniaki motywujące mnie do pracy gdy zaszła taka potrzeba. Za każde najmniejsze słowo od Was, dziękuję.
Po prostu dziękuję. Jesteście wspaniałe.
Miłych wakacji, błogiego lenistwa i odpoczynku ode mnie i mojego mieszania <3

Ściskam po raz ostatni,
wingspiker.

|ask|duet |
PS. To, że na chwilę obecną zawieszam pisanie nie oznacza, że zupełnie znikam. Zawsze będę dla Was dostępna na asku i gadu-gadu. Zapewniam, że nie gryzę, zawszę znajdę czas by porozmawiać. Więc jeśli chcecie mnie ochrzanić, pochwalić i tym podobne, wiecie gdzie mnie szukać.
Czołem.


Chciałabym zwłaszcza podziękować jednej osóbce.
  Joan, dziękuję, że znosiłaś moje wieczne 
narzekania, kryzysy, słowotoki.
 Dziękuję, że byłaś moją pierwszą recenzentką. 
Dziękuję za to, że jesteś ♥

sobota, 21 czerwca 2014

Predestynacja piętnasta.

Nie umiałaś sobie z tym poradzić. To wszystko znów zaczęło cię przerastać. Znów wróciły do ciebie najgorsze z możliwych demonów lęki. Nie było ani minuty w twoim życiu by nie była przepełniona lękiem i strachem. Los powtórnie sobie z ciebie zakpił. Powtórnie byłaś na granicy dwóch światów. Znów balansowałaś między życiem, a wiecznością, modląc się każdego wieczora o to by zobaczyć poranek. Każdego kolejnego dnia zastanawiałaś się, czy aby nie są to twoje ostatnie godziny stąpania po tym świecie. I tym razem strach również przejął nad tobą zupełną kontrolę, a ty znów nie potrafiłaś nic z tym zrobić. W twojej głowie powtórnie było tysiące różnych myśli i scenariuszy. Bywały chwile w których ten cholerny strach przysłaniał jakiekolwiek racjonalne myślenie. Bywały chwile w których zastanawiałaś się jak twoi bliscy sobie poradzą, ale bywały też takie w których ganiłaś się za takie myślenie. Strach w tym wypadku był rzeczą zupełnie normalną i zupełnie na miejscu. Bo kto nie bałby się śmierci? Kto pozostałby niewzruszony wobec najgorszego z możliwych wyroków? Chyba nie znalazłby się taki na tym świecie. Każdy pragnął żyć. Każdy pragnął dożyć sędziwego wieku z ukochaną osobą u boku siedząc na ganku swojego domu i spoglądając na wnuki bawiące się w oddali. Każdy o czymś marzył. Każdy miał jakieś marzenia. Jakieś plany. I ty również je miałaś, jak każdy. Jednak za żadne skarby nie mogłaś wiedzieć czy uda ci się zrealizować choć jeden z nich. Choć jeden, jedyny...
 -Niech pani mówi, jestem gotowa.-wyrzucasz z siebie siedząc powtórnie naprzeciw doktor Szymańskiej
 -Nie będę czarować i mówić, że jest dobrze, bo wie pani doskonale, że nie jest.-wzdycha kobieta- Guz jest nieoperacyjny i w bardzo szybkim tempie rośnie.-kręci głową- W tym wypadku pozostaje chemioterapia.
 -Jaka jest szansa, że to mi pomoże?-pytasz lekko drżącym głosem
 -Trudno jest mi to stwierdzić, jakieś pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.-odpowiada- Chemia albo pani pomoże albo..
 -Albo mnie zabije, tak?-przerywasz jej spoglądając prosto na nią, a ona spuszcza wzrok i nieśmiało potakuje twierdząco głową. To brzmiało jak wyrok. To był twój wyrok. Byłaś załamana i nawet nie mogłaś sobie wyobrazić swoich najbliższych gdy porazisz ich tą wiadomością. Za żadne skarby nie wiedziałaś jak powiedzieć o tym swojemu mężowi, który aktualnie rozgrywał jedną z najważniejszych, jak nie najważniejszą imprezę jaką były mistrzostwa świata organizowane w Polsce. Nie mogłaś mu powiedzie tego w tej chwili. Nie chciałaś by zaprzepaścił tak wielką szansę gry na tak wielkiej imprezie i zamartwianie się o ciebie. Byłaś zupełnie świadoma tego, że on musiał znać prawdę, ale oczami wyobraźni widziałaś jego reakcję na tą informację i nie mogłaś dopuścić do tego by coś go dekoncentrowało, tym bardziej, że był w świetnej formie i zbierał dobre opinie za swoje występy. Musiałaś stwarzać pozory normalności, tego jak gdyby nigdy nic się nie stało. Udawać silną i szczęśliwą, gdy wewnętrznie krzyczałaś i płakałaś z bezsilności wieczorami, gdy zostawałaś sama. Choć nie zadawał ci zbędnych pytań, doskonale widziałaś w jego wzroku to, że czuł, że nie do końca było tak, jak mu mówiłaś. Zbyt dobrze cię znał abyś go mogła okłamać. Zbyt dobrze wiedział, że jesteś niespokojna i nieobecna. Widziałaś jego podejrzliwy wzrok. Widziałaś i czułaś to, że on domyśla się tej okropnej prawdy. Dlaczego? Bo choć się uśmiechałaś, widać było w twoim zewnętrznym wyglądzie, że coś było nie tak. Czekoladowe włosy nie lśniły już tak, jak dawniej. Odcieniem twarzy przypominałaś z pewnością nieboszczyka. W oczach na próżno było szukać tych wesołych ogników, teraz widać w nich było jedynie strach.
 -Wygrajcie to.-rzucasz w kierunku swojego ukochanego
 -Postaramy się, jak nie dzisiaj to na następnych.-odpowiada nieprzerwanie ci się przyglądając- Nie mówisz mi czegoś.-dodaje po chwili
 -Piotrek..
 -Widzę to, nie jestem głupi.-kręci głową- Powiedz mi, nawet jeśli to jest najgorsza z możliwych informacji.
 -To nie jest czas, ani miejsce.-odpowiadasz cicho starając się jakkolwiek zapanować nad emocjami
 -Boję się o ciebie.-staje bliżej ciebie i świdruje cię spojrzeniem- Proszę, powiedz..
 -Piotrek.. mnie może nie być na następnych mistrzostwach.. może mnie nie być za miesiąc lub dwa..-czujesz łzy spływające po policzku
 -Nie.-kręci głową jak gdyby nie wierząc twoim słowom- To nie może być prawda.-mówi z desperacją w głosie po czym w jednej chwili przytula cię do siebie najmocniej jak potrafi. Przez dłuższą chwilę obydwoje tkwicie w ciszy. Słyszysz jedynie jak dwumetrowiec z trudem panuje nad swoim oddechem.
 -Nie powinnam ci była teraz tego mówić, teraz kiedy gracie o finał.-wyduszasz z siebie
 -Właśnie, że powinnaś. Powinnaś mi to powiedzieć wcześniej. Nie ufasz mi?-patrzy wprost na ciebie
 -Oszalałeś? Oczywiście, że ci ufam. Ufam jak nikomu innemu na świecie, po prostu nie chciałam byś myślał o mnie, chciałam byś skupił się na meczu.
 -Nie ukryłabyś tego dłużej przede mną, zbyt dobrze cię znam bym nie widział, że coś cię trapi. Bym nie widział, że nie wyglądasz tak jak przed kilkoma tygodniami.-wzdycha- Gabi..-powtórnie lądujesz w jego ramionach delektując się jego bliskością. Po dłuższej chwili musi on iść na odprawę przedmeczową co robi dość niechętnie. W duchu modlisz się o jedno. Modlisz się o to by nie myślał o tobie, by zagrał najlepiej jak potrafi. Siedząc już na hali, wypełnionej po brzegi kibicami przyodzianych w biało-czerwone barwy zaciskasz kciuki nie tylko o dobry występ reprezentacji. Chcesz by Piotrek grał tak, jak gdyby nic się nie stało. By znów gromił rywali atakami z nieosiągalnego dla nich pułapów, zatrzymywał ich na środku siatki czy okazywał wielkie jak na niego emocje po każdej kolejnej akcji. Mimo tego, że grał tak samo, widziałaś, że nie cieszył się tak jak reszta drużyny. Doskonale widziałaś, że był przygaszony i lekko nieobecny. I wiedziałaś co było powodem. Co, a raczej kto. Biłaś się w pierś za to, że dałaś mu się podejść i powiedziałaś mu. Nawet po ostatnim gwizdku sędziego oznajmiającym wygraną i awans naszej reprezentacji do finałów mistrzostwa odbywających się w naszym kraju jego radość była stłumiona. Nawet gdy trzymał na rękach Lenkę, jakże spragnioną uwagi taty, choć się uśmiechał, widziałaś w jego oczach ból. I nic nie mogłaś z tym zrobić. Byłaś zupełnie bezradna.
 -Proszę cię Piotrek, zagraj jakby nic się nie stało. Jakby wszystko było w najlepszym porządku.-mówisz do swojego męża- Zawsze marzyłeś o tytule mistrza świata, więc zrób wszystko by je spełnić.
 -Nie potrafię o tym zapomnieć.-wzdycha
 -Proszę, zrób to. Dla mnie. Dla Lenki. Dla siebie.-dodajesz- Wiem, że jest ci ciężko, ale liczy się to co tu i teraz. Więc zrób wszystko i wygraj.
 -A ty zrób coś dla mnie.-dodaje po chwili, na co ty spoglądasz na niego pytająco- Nie poddaj się.
 -To chyba jedyne co mogę ci obiecać.-uśmiechasz się znikomo.
Choć wiedziałaś, że było mu ciężko to zrobił to. Zagrał najlepiej jak potrafił. Pokazał rosyjskim środkowym swoją najlepszą grę. Śmiało mogłaś stwierdzić, że rozegrał, zarówno jak i reprezentacja mecz życia. Wywiązał się z obietnicy. Odłożył, choć na chwilę wszystko to, co go trapiło. Wyszedł na boisko i zdeklasował rywali. Zrobił to wspólnie z kolegami z drużyny. Po heroicznej, ponad trzygodzinnej walce wygrali. Co było potem? Totalne szaleństwo. Kibice wariowali ze szczęścia. Niektórzy płakali, inni głośno krzyczeli i oklaskiwali zwycięzców. Na katowickiej hali zapanowała istna euforia. Nie było chyba w tym momencie osoby, która siedziałaby spokojnie na swoim miejscu. Nawet ty, stojąc nieopodal band z waszą pociechą na rękach nie potrafiłaś kryć wzruszenia. Choć wewnętrznie odczuwałaś piekielny ból, tak zewnętrznie płakałaś ze szczęścia. A już całkowicie rozkleiłaś się gdy przyszła pora na nagrody indywidualne, a dwie z nich przypadły nikomu innemu jak Piotrkowi. Gdy polscy siatkarze stali na najwyższym podium i wraz z całą halą odśpiewywali hymn narodowy nie potrafiłaś się napatrzyć na własnego męża. Pękałaś z dumy, że byłaś naocznym świadkiem tego, jak wiele wyrzeczeń i wszystkiego kosztował go, jakby mogło się wydawać ten tylko i aż jeden krążek wiszący właśnie na jego szyi. Nie potrafiłaś ukryć emocji gdy po całej ceremonii i co najmniej tuzinowi udzielonych wywiadów wreszcie pojawił się koło was.
 -Zrobiłeś to.-szepczesz mu do ucha tkwiąc w jego objęciach
 -Dotrzymałem słowa, teraz pora na ciebie.-odpowiada po czym uśmiecha się do ciebie delikatnie, a po chwili łączycie swoje usta w geście pocałunku. On pokazał ci jak wygrywać. Teraz przyszła na ciebie. Musiałaś stanąć do najcięższej z możliwych walk. Do walki w której zwycięzcą zostać mógł każdy.
Zaraz po powrocie z Katowic zgłosiłaś się powtórnie i po raz ostatni  na oddział doktor Szymańskiej. Zaczęłaś piekielny wyścig z czasem. Swój ostatni bieg. Ostatnią walkę. Walkę, którą z początku wygrywałaś. Z początkiem chemioterapia przynosiła zamierzone skutki. Choroba przestała tak szybko postępować. Przez chwilę nawet zdołałaś uwierzyć, że będzie dobrze. Wtedy jednak otrzymałaś kolejny, jakże brutalny cios. Pojawiły się przerzuty. Byłaś kompletnie załamana. Nie chciałaś. Nie mogłaś przegrać. Miałaś Piotrka, Lenkę, rodziców, znajomych, Monię.. Po raz kolejny zwątpiłaś. Spędzałaś w szpitalu ogrom czasu. Cały czas zastanawiałaś się jakim cudem Piotrek cały czas trenował, zajmował się Lenką, a do tego odnajdywał czas by co rusz cię odwiedzać. Był dla ciebie w tych chwilach ogromnym oparciem, choć widziałaś, że niesamowicie cierpiał i wszystko to kosztowała go wiele, momentami nawet zbyt wiele. Z trudem patrzyłaś na jego uśmiech przez łzy. Choć może zewnętrznie nie wyglądał najgorzej, tak widziałaś, że wewnątrz toczył niesamowitą walkę z samym sobą. Walkę jaką nieustannie toczyłaś ty sama. Z tym wyjątkiem, że walkę tę podsycały potwory odbierające ci co rusz cenne minuty ziemskiej drogi, niszczące cię od środka co raz bardziej. Leczenie nie przynosiło w zasadzie większych skutków. Choć starałaś się nie poddawać, miałaś co raz mniej sił. Nikłaś w oczach. Przed bliskim udawałaś, że dalej walczysz, że wciąż wierzysz w to, że wyzdrowiejesz, a tak naprawdę gdy nikt tego nie widział płakałaś z bezsilności bo miałaś świadomość tego, że za chwilę odejdziesz.
 -Jak trening?-pytasz gdy Piotrek wraca po treningu do domu
 -Nie najgorzej.-odpowiada- A ty jak się czujesz?-pyta z wyraźną troską w głosie
 -W porządku.-mówisz doskonale wiedząc, że było to zupełnym kłamstwem. Ostatnio nic nie było w porządku. Najmniejszym.
 -Lenka bardzo ci dokuczała?
 -Była grzeczna jak zawsze.-uśmiechasz się- Może prócz tego, że dopominała się przez cały dzień obecności taty.-śmiejesz się, a waszą konwersację przerywa wam wasza córka. Twój ukochany udaje się w kierunku jej pokoju, a ty dopiero po dłuższej chwili udajesz się za nim. Opierasz się o framugę drzwi i nie potrafisz się nie uśmiechnąć na widok Piotrka trzymającego na rękach waszą pociechę, która rosła jak na drożdżach.
 -Dlaczego się nam tak przyglądasz?-wyrywa cię z zamyśleń głos męża
 -Napawam się tym widokiem bo..
 -Proszę, nie kończ.-przerywa ci
 -Przecież wiesz, że nie możemy się przez cały czas oszukiwać.-wzdychasz- Ja umieram.. i czy tego chcemy czy nie, musimy się z tym pogodzić.
 -Nie chcę się z tym godzić.-kręci głową podchodząc do ciebie- Nie chcę byś odchodziła.
 -Poradzisz sobie, jesteś wspaniałym ojcem.-mówisz cicho czując napływające pod powiekami łzy
 -Nie chcę sobie radzić bez ciebie. Bez ciebie nie dam rady. Wiesz, że cię potrzebuję, tak samo jak Lenka potrzebuje matki. Proszę cię..
 -Przepraszam.-wyduszasz z siebie po czym toniesz we łzach wtulona w tors Piotrka. Łkasz cicho, zapłakując mu koszulkę nie mogąc sobie w żaden sposób poradzić z tym wszystkim. Kiedy siedzisz w salonie i spoglądasz na wasze wspólne zdjęcie stojące na komodzie przywołujesz wspomnienia. Te wszystkie piękne chwile, które przeżyliście wspólnie w ciągu tych kilkunastu, wspólnie spędzonych lat. Wszystko to do ciebie wraca. Pierwsze spotkanie. Pierwsze spojrzenie. Pierwsza rozmowa, choć może bardziej monolog bo głównie to ty mówiłaś. Pierwsze nieśmiałe uśmiechy. Pierwsze speszone wzroki. Pierwsze motyle w brzuchu. Pierwsze spotkanie we dwoje. Pierwsze dość nieśmiałe gesty. Pierwsze szczere rozmowy. Pierwsza kłótnia o zupełną błahostkę. Pierwsza zgoda. Pierwszy pocałunek. Pierwsze kocham. Pierwsze rozłąki i powroty. Pierwsze wspólne lata skazywane przez waszych znajomych i najbliższych na zupełnie niepowodzenie. Pierwsze poważne decyzje. Pierwsze wspólne wakacje z dala od rodziny i znajomych. Pierwsze wspólne mieszkanie. Oświadczyny. Ślub. Ciąża. Wszystko to przewija ci się przed oczami jak jeden ułamek sekundy. Twoje życie, w którym choć było parę większych i mniejszych niepowodzeń, chwil trudnych i kryzysów to z jednak życie z którego jesteś zadowolona. Życie do jakiego zawsze dążyłaś. Kochałaś i byłaś kochana. Miałaś cudownego męża i wspaniałą córkę. Niesamowicie pozytywną przyjaciółkę i świetną rodzinę, bez wyjątków. Nie wyobrażałaś sobie ich życia po twoim odejściu. Nie wyobrażałaś sobie życia Piotrka i Lenki bez ciebie. Bo to nie oni zostawali z treningami, licznymi wyjazdami, domem i córką na głowie. To nie oni zostawali sami.
 -Piotruś, obiecaj mi coś.-rzucasz gdy siedzicie wieczorem obok siebie na kanapie
 -Co takiego słońce?
 -Nie przestawaj grać.. Ja wiem, że będzie ci ciężko, ale zrób to dla mnie.-mówisz starając się nie wybuchnąć płaczem- Graj jak najlepiej i zdobądź to swoje upragnione złoto w Rio.
 -A ty nie przestawaj walczyć, przecież jeszcze nic straconego...
 -Obydwoje wiemy, że leczenie mi nie pomaga.-kręcisz głową- Wiemy, że to tylko kwestia czasu jak..
 -Nie mów tego.
 -Im szybciej pogodzimy się z tym, że umieram tym lepiej to zniesiemy, choć może lepiej to w tym wypadku złe słowo..
 -Ale ja się nigdy z tym nie pogodzę Gabi.-mówi zrozpaczony- Nie odejdziesz..
 -Przecież wiesz, że to nieprawda.-gładzisz swoją dłonią jego lekko zarośnięty policzek.
Kolejne dni mijały. Każde kolejne dwadzieścia cztery godziny były dla ciebie na wagę złota. Czułaś się co raz gorzej. Każde, nawet najbardziej błahe czynności były dla ciebie wyczynem równym wejścia na szczyt Mount Everestu. Ciągle brakowało ci sił. Wiedziałaś, że twój koniec był bliski. Choć jeszcze wszyscy dookoła ciebie mieli ten płomyk nadziei w sobie, tak u ciebie już go nie było. Lekarze nie dawali ci żadnych, największych szans. Przerzutów było co raz więcej. Leczenie zamiast pomagać tobie, pomagało chorobie się rozwijać. To była walka z wiatrakami. Przestałaś brać chemię. Jedyne co spożywałaś niemal garściami to leki przeciwbólowe bo bywały momenty, że nie wytrzymywałaś z bólu i modliłaś się by to się skończyło. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to są twoje ostatnie dni spędzone z bliskimi. Ostatnie dni twojej ziemskiej podróży.
 -Pamiętaj, że Lenka ma we wtorek występ, w środę możesz ją zabrać wcześniej bo nie ma żadnych dodatkowych zajęć..
 -Dlaczego mi to wszystko mówisz?-przerywa ci
 -Masz rację, zapiszę ci to.-przyznajesz mu rację, jednak on łapie cię za rękę
 -Gabi, żegnasz się ze mną?-pyta bez zbędnych ogródek
 -Mnie zaraz nie będzie..-bierzesz głęboki wdech- Nie wiem ile jeszcze mi zostało, dzień, dwa, tydzień?
 -Nie wyobrażam sobie swojego życia bez ciebie.-mówi łamiącym się głosem- Proszę cię, nie odchodź...-przytula się do ciebie tak, że z trudem łapiesz oddech.
 -Nie unikniemy tego.-mówisz cicho
 -Oddałbym wszystko, wszystkie medale i nagrody bylebyś była zdrowa. Bylebyś nas nie zostawiała.-tuli się do ciebie
 -A ja oddałabym wszystko by móc być przy was jak ty będziesz zdobywał kolejne medale, jak Lenka będzie dorastać, z dziewczynki stawać się kobietą, przeżywać pierwsze sercowe rozterki...-pociągasz nosem- Chciałabym...
Nie potrafisz się z tym pogodzić. Dlaczego ludzie, którzy nie chcąc żyć, mają ten największy dar jakim jest ziemska droga w dalszym ciągu stąpają po tym świecie, a ci, którzy mają nieodpartą chęć życia za chwilę odchodzą? Dlaczego los musi być tak niesprawiedliwy? Dlaczego...

~*~
Jakoś poszło, choć nie powiem, łatwo nie było bo samopoczucie nie pomagało. Dzisiaj ode mnie będzie krótko. Koniec co raz bliżej i chyba trudno się nie domyślić kiedy on nastąpi.
Jest ciężko, ale pisałam już na początku, to nie będzie i nie jest łatwe opowiadanie, zarówno dla mnie do pisania, jak i dla Was do czytania. Mam nadzieję, że choć w małym stopniu udało mi się dotychczas zawrzeć w nim to, co chciałam Wam przekazać.
Czołem.
Ściskam,
wingspiker.

|ask|duet |

niedziela, 15 czerwca 2014

Predestynacja czternasta.

Kolejne dni i tygodnie mijały na pozór spokojnie, bez większych ekscesów. Można by rzec, że wreszcie nastała tak długo przez was wyczekiwana chwila spokoju i ciszy. Wcale nie przeszkadzała ci szara codzienność i rutyna jaka momentami cię dopadała. Po tym co przeszłaś, a w zasadzie przeliście tych kilka miesięcy temu ten spokój w twoim życiu był absolutnie błogim i normalnym. Już dawno nie czułaś się tak dobrze. Już dawno nie żyłaś tak beztrosko jak w chwili obecnej. Nie musiałaś się obawiać każdego wieczora czy aby na pewno będzie ci dane oglądać kolejny wschód słońca. Nie musiałaś umierać niemal codziennie ze strachu o swoją kruszynkę, jeszcze wtedy noszoną pod sercem dla której zaryzykowałaś to co miałaś najcenniejszego. Nie musiałaś patrzeć na zatroskane twarze twoich bliskich z pełną trwogą zastanawiającymi się czy aby dotrwasz do mety. Nie musiałaś się wreszcie bać. Twój cichy przyjaciel tych złych dni wreszcie odszedł w niepamięć. Wreszcie strach przestał przesłaniać zdrowy rozsądek. Mogłaś żyć pełną piersią i cieszyć się swoim szczęściem jakie niebagatelnie dawali ci Piotrek i Lenka. Mogliście we troje żyć pełnią szczęścia. We dwoje z twoim ukochanymi z szerokimi uśmiechami na twarzy mogliście obserwować jak wasza pociecha każdego kolejnego dnia się zmienia, jak przerasta swoich rówieśników. Przede wszystkim mogliście się cieszyć sobą nawzajem. Swoją bliskością, ciepłem i tym wielkim uczuciem jakim się darzyliście nieprzerwanie od blisko dziesięciu lat. I nie było już strachu, obawy o jutro. Nie było tego co złe. Wreszcie nastało to, co dobre. To na co tak długo czekaliście. 
 -Chyba wygrałem.-rzuca Piotrek gdy siedzicie obok siebie spoglądając na waszą pociechę walczącą z nową zabawką
 -Co takiego?-marszczysz brwi
 -Pamiętasz, kilka miesięcy temu powiedziałem, że Lenka będzie bardziej podobna do ciebie niż do mnie, wtedy mnie wyśmiałaś, ale chyba mamy zwycięzcę.-szczerzy się
 -Bo wtedy była bardziej podobna do ciebie!-bronisz się
 -Czekam na nagrodę.-porusza zabawnie brwiami przyprawiając cię tym samym o śmiech
 -I co byś chciał?-spoglądasz na niego wyczekująco
 -Czy ja wieeeeeem.-odpowiada z szerokim uśmiechem po czym skrada ci soczystego buziaka
 -Panie Nowakowski, ja nie wiem co się z panem stało. Gdzie się podział ten nieśmiały wielkolud?
 -To pani tak na mnie demoralizatorsko działa pani Nowakowska.-mówi nieprzerwanie ci się przypatrując
 -Trzeba zdecydowanie przedsięwziąć jakieś kroki by temu zaprzestać.-mówisz z udawaną powagą ledwo hamując śmiech
 -Jestem gotów na wszelkie kroki.-przytakuje ci, a ty doskonale widzisz, że jest bliski wybuchnięcia śmiechem, co też po chwili obydwoje czynicie. Siedząc z głową wspartą na jego ramieniu czułaś się jakbyście obydwoje przeżywali drugą młodość. Jakbyście znów byli te dziesięć lat młodsi i to były dopiero nieśmiałe początki waszej znajomości. Czułaś się jakbyś się zakochała w nim na nowo. Minęło już prawie dziesięć wspólnie spędzonych lat, a wy wciąż poza sobą nie widzieliście świata i momentami swoim zachowaniem przypominaliście parę zakochanych nastolatków. W tym momencie czułaś się najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie potrzebowałaś do szczęścia niczego bardziej aniżeli obecności swojego męża i córki tuż obok. To oni byli twoim przepisem na życie. Oni sprawiali, że nawet najbardziej beznadziejny dzień za sprawą ich jednego uśmiechu stawał się o wiele lepszy. Żadne majętności całego świata nie mogły w żaden sposób równać się uśmiechowi najbliższych osób.
Miesiące mijały jak szalone. Dnie zamieniały się w tygodnie,a te w miesiące. Nie wiedziałaś nawet kiedy ten czas tak szybko minął. Jego oddziaływanie mogłaś obserwować zwłaszcza u waszej pociechy, który zaczynała stawiać pierwsze kroki, a jej gaworzenie było na porządku dziennym. Rosła wręcz w oczach. Już teraz mogliście śmiało stwierdzić, że ze wzrostem wdała się w tatusia bo nie mieściła się w żaden sposób we wszelkie wymiary dziecka w jej wieku i zdecydowanie górowała nad swoimi rówieśnikami. Rosła, więc jak na drożdżach przez co wszyscy dookoła wróżyli jej kontynuowanie rodzinnych tradycji i pójście w ślady taty, i na nic zdawały się twoje ciche marzenia o jej karierze baletnicy bo twój ukochany mąż wydawać się mogło co raz to bardziej zaszczepiał w niej bakcyla do sportu. Jednymi słowy, posiadanie przez ciebie dwóch sportowców w domu było zupełną kwestią czasu. W chwili obecnej jednak, w waszym domu planowała akcja Mistrzostwa Świata 2014, które zbliżały się wielkimi krokami. W międzyczasie jakimś cudem, pomimo napiętego terminarza rozgrywek udało wam się wyjechać na kilka z dni z kraju do słonecznej Portugalii i mieć na wyłączność twojego ukochanego męża, który od czasu powrotu do gry był w domu bardziej gościem. Musisz przyznać, że częściej widywałaś w tym okresie swoją starszą siostrę mieszkającą na stałe poza granicami kraju aniżeli własnego męża, jednak chcąc nie chcąc musiałaś się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy.
 -Kiedy zaczynają?-pyta Monika trzymająca w ramionach swoją pociechę
 -Dokładnie trzydziestego sierpnia na stadionie narodowym.-odpowiadasz przyjaciółce
 -Jeśli chcesz mogę zając się wtedy Lenką.-oferuje się
 -Nie coś ty, cały czas pyta o tatę, więc chyba ani ona, ani Piotrek by nie darowali jakbym jej ze sobą nie zabrała.-śmiejesz się- Z resztą ty chyba masz zajęcie i to podwójne.-mówisz
 -I ciekawo jak ona ma nie lubić siatkówki i zostać primabaleriną jak praktycznie wychowujecie ją na hali?-pyta z uśmiechem- Z resztą jak urośnie i będzie miała prawie dwa metry to będzie jej ciężko tańczyć w balecie.-chichocze
 -Lepiej się nie śmiej, bo jak naprawdę będzie taka wielka to nie wiem czy będzie komuś do śmiechu, na przykład mi.-odpowiadasz przyjaciółce ze śmiechem
 -Dobra, już nie będę taką wredną matką chrzestną.
 -Żebyś nie wykrakała.-kręcisz nie bardzo potrafiąc wyobrazić sobie swoją córkę o dość rosłym wzroście. Po was również można było dostrzec wpływy upływającego czasu. Nie byłyście już beztroskimi studentkami bujającymi w obłokach. Nie miałyście już po naście lat. Nie byłyście już tamtymi dziewczynami bez żadnych większych zobowiązań. Teraz obydwie byłyście szczęśliwymi żonami i matkami. Realizowałyście się w pracy, a do tego wręcz emitowałyście szczęściem. Bo czy potrzebowałyście czegoś więcej od życia jak kochająca rodzina, przyjaciółka oraz wspaniały mąż i dzieci? Zdecydowanie nie. To było to do czego dąży każda kobieta. To o czym marzą małe dziewczynki. To o czym zawsze marzyłaś.
 -Nie myśleliście nad jakimś rodzeństwem dla Lenki?-pyta nagle przyjaciółka
 -Szczerze mówiąc to nie.-kręcisz głową
 -Wiesz, młodsi nie będziecie, a myślę, że jej przydałoby się towarzystwo, prawda kochanie?-mówi Monia spoglądając na swoją chrześnicę bawiącą się nieopodal
 -Nie chodzi o to, że nie chcę, bo sama mam dwójkę rodzeństwa i nie wyobrażam sobie bez nich życia, ale po prostu ciąża naprawdę wiele mnie kosztowała..-urywasz by wziąć głęboki wdech- Po prostu boję się...
 -Gabi, przecież jesteś zupełnie zdrowa.-przerywa ci przyjaciółka siadając tuż obok ciebie- Rozumiem, że się boisz, bo o mały włos i nie siedziałabyś tu, ale przecież to nie stanie się przy kolejnej ciąży.
 -Wiem, że to głupie, ale po prostu za nic nie potrafię się pozbyć tej myśli, a na pewno nie pomaga mi fakt, że mojemu mężowi marzy się syn.-wzdychasz głęboko- Z resztą nawet jeśli, to po tym zabiegu musi minąć co najmniej rok.
 -Kiedy ostatnio się badałaś?-pyta nagle
 -Nie wiem, trzy albo cztery miesiące temu.-wzruszasz ramionami
 -A co ile powinnaś to robić?-spogląda na ciebie wyczekująco
 -No dobra, masz mnie!-kapitulujesz- Góra co półtorej miesiąca.-odpowiadasz- Po prostu nie miałam ostatnio czasu.
 -Z tobą to gorzej niż z dzieckiem.-kręci głową
 -Obiecuję, że zrobię je jak wrócę, słowo harcerza.
 -I ponoć to ty z naszej dwójki jesteś ta bardziej rozgarnięta i bardziej odpowiedzialna.-śmieje się szatynka
 -Gdybym wiedziała, że tak na ciebie zadziałają dzieci to chyba szybciej bym ci podrzuciła ten pomysł.-chichoczesz
 -Wiesz, jak ja się za coś zabieram to porządnie, od razu odchowam sobie dwa za jednym zamachem.
 -Teraz mówisz to tak ochoczo, zobaczymy czy dalej będziesz tak mówić jak wyrosną ci na urwisów i będziesz co tydzień w szkole.-mówisz ze śmiechem
 -Jak wdadzą się charakterkiem we mnie to mam to jak w banku!-po chwili dodaje-Może jednak któreś wda się w chrzestnych?
 -Jak we mnie to chyba gorzej być nie mogło.-śmiejesz się- Ale w Piotrka spokojnie mogą, tak samo jak Lena.
 -Pomimo, że rzadko bywa w domu, to ten twój mąż to unikat.-mówi z uśmiechem Monika
 -Dlaczego tak sądzisz?-ściągasz brwi
 -Bo on od ponad dziesięciu lat wciąż tak samo na ciebie patrzy.-mówi- Z tą samą miłością i uczuciem. Nie dość, że gra i to nie byle jak to jeszcze jest jednym z lepszych ojców jakich widziałam, a i wujkiem jest wyborowym. Takich to ze świecą szukać Gabi.-unosi kąciki ust ku górze
 -Nawet nie wiesz jak bardzo dziękuję Bogu, że wtedy poraził mnie tym bliżej nieznanym mi uczuciem i dał odwagę żeby wtedy do niego podejść. Sama przez długi czas nie wiedziałam co mnie podkusiło, ale po kilku latach odkryłam to co mną pokierowało.-uśmiechasz się szeroko na samo wspomnienie pierwszych lat waszej znajomości- Bo kto by pomyślał, że ja, charakterna i zbuntowana nastolatka zakocha się od pierwszego wejrzenia w wyrośniętym i małomównym chłopaku?
 -Ja na pewno nie.-śmieje się Monika
 -Tak jak i większość z naszych znajomych.-chichoczesz- Przyznam, że z początkiem ja sama wątpiłam w powodzenie tego wszystkiego bo jakby to ująć, na początku różnica charakterów była ogromna.
 -Ale wiesz co?-pyta spoglądając na ciebie z uśmiechem- Nigdy nie widziałam bardziej zakochanych w sobie ludzi.
 -A ja nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa.-uśmiechasz się- I wreszcie nic ani nikt nie przeszkadza mi w tym szczęściu.-mówisz nie potrafiąc się nie szczerzyć jak głupia. Dlaczego? Bo byłaś spełniona. Byłaś kochana i kochałaś. Miałaś wszystko czego potrzebował każdy człowiek w swoim życiu. Bo twoim całym światem nie była praca czy wysoka gaża w pracy. Twoim światem był ten ponad dwumetrowy blondyn i mała niebieskooka szatynka bawiącą się nieopodal ciebie. To właśnie było twoją osobistą definicją szczęścia.
Po kolejnych godzinach rozmowy z przyjaciółką widząc zmęczenie swojej pociechy, która co rusz ziewała postanowiłaś zakończyć spotkanie. Z pewnością jak gdyby nic wyszłabyś z mieszkania przyjaciółki gdyby nie fakt, że w chwili podnoszeniu Lenki z dywanu, który był jej miejsce zabawa poczułaś delikatne kłucie w okolicach kręgosłupa. Zdecydowanie zbagatelizowałaś sprawę myśląc, że to po prostu efekt zajęć z fitnessu na jakie namówiła cię przyjaciółka i odbywałaś ostatnimi dniami, jednak ból wcale, a wcale nie przechodził. Jak gdyby nigdy nic wykąpałaś córkę i ułożyłaś ją do snu po czym sama odbyłaś długą i aromatyczną kąpiel po której odbyłaś jeszcze krótką rozmowę ze swoim ukochanym wręcz nie mogącym się doczekać meczu otwarcia mistrzostw, a także waszego przyjazdu do którego pozostało już tylko parę dni.
 -Mała nie rozrabia?-pyta
 -Chyba wda się w ciebie, bo ostatnimi dniami jest grzeczną jak aniołek!-rzucasz z uśmiechem
 -No ja widzę, że w takim tempie to ona wszystko będzie mieć po mnie, oczywiście od pasa w górę.-chichocze
 -Już tak sobie nie pochlebiaj kochanie.-mówisz ze śmiechem- Lepiej tam solidnie trenuj bo nie wiem jak ty, ale my nie zamierzamy tłuc się aż do Warszawy żeby zobaczyć jak sobie wyglądasz w kwadracie dla rezerwowych mój drogi.
 -Skarbie, czyżbyś wątpiła w swojego wspaniałego męża?
 -I do tego skromnego.-wtrącasz ze śmiechem- Po ponad dziesięciu, wspólnie spędzonych latach z których pewnie połowa to twoje wyjazdy to ani przez chwilę!-mówisz z udawaną powagą z trudem hamując śmiech
 -I na taką odpowiedź liczyłem.-odpowiada ci Piotrek- Niech ten trzydziesty sierpnia szybciej nadchodzi bo powoli zaczynam mieć dość oglądania dzień w dzień tych samych gości.
 -Mam to przekazać Bartkowi?-pytasz rozbawiona
 -I ty Brutusie przeciwko mnie?
 -Rzeczywiście jesteś straaasznie poszkodowany, tyle dni w jednym miejscu z takimi ilościami testosteronu to katorga.
 -A nie?-pyta- Nie mogę się doczekać aż zobaczę moje dwie wspaniałe kobiety.
 -A one nie mogą się doczekać aż zobaczą swojego ukochanego turystę.
 -Obiecuję, to ostatni raz w tym roku.-śmieje się
 -Poza jakimiś innymi kilkunastoma wyjazdami na mecze wyjazdowe.-odpowiadasz mu
 -Taka praca, co zrobisz.-wzdycha- A ty jak się czujesz?
 -A jak mam się czuć?-dziwisz się jego pytaniem
 -Nie wiem, pytam tak po prostu bo mam dziwne wrażenie, że czegoś mi nie mówisz Gabi.
 -Po prostu jestem troszeczkę obolała po tych zajęciach z Monią i tyle.-śmiejesz się
 -Żebyś mi się tam nie uszkodziła.
 -Dobrze mamo!-odpowiadasz ze śmiechem.
Po kilku minutach rozmowy ze swoim ukochanym on musi kończyć bo czekały go jeszcze odwiedziny w pokoju fizjoterapeuty, a i tobie powieki zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Zasnęłaś niemal od razu, a oczy otworzyłaś dopiero dnia następnego gdy promienie słoneczne rozświetlały pokój, a i Lenka zaczęła się również dopominać twojej uwagi. Wciąż byłaś obolała w okolicach kręgosłupa, udało ci przetrwać cały dzień zabaw i harców ze swoją córką dzięki lekom przeciwbólowym, bo gdyby nie te, z pewnością nie dałabyś nawet rady jej podnieś. Niestety, zamiast być lepiej, ty co raz bardziej odczuwałaś, jak sądziłaś skutki większego wysiłku fizycznego jakiego dostarczyłaś swojemu organizmowi po ponad rocznej przerwie. Za namową, a raczej marudzeniem Moni wreszcie poszłaś do lekarza aby sprawdzić co też narobiłaś ze swoim organizmem. Wykonując uprzednio prześwietlenie obolałego miejsca udałaś się do specjalisty z tegoż zakresu. Siedziałaś przed mężczyzną w średnim wieku bacznie obserwującemu twoje prześwietlenie. Nie sądziłaś by było to coś poważnego, więc niemal ze stoickim spokojem oczekiwałaś na jakąkolwiek diagnozę.
 -Kiedy miała pani zabieg?
 -Kilkanaście miesięcy temu.-odpowiadasz
 -Kiedy wykonywała pani po raz ostatni wszelkie badania?-pyta po dłuższej chwili mężczyzna
 -Jakieś trzy, cztery miesiące temu.-odpowiadasz beznamiętnie zaczynając powoli się niepokoić- Coś nie tak, prawda?-pytasz spoglądając na minę lekarza- Nie wiem, przesunęły mi się kręgi?
 -W tym wypadku przesunięte kręgi to pikuś.-wzdycha doktor, a ty na jego słowa momentalnie truchlejesz. Patrzysz z zupełnym przerażeniem na mężczyznę, oczekując już niemal najgorszego.- Niestety, ale wygląda na to, że będzie musiała pani ponownie zgłosić się do doktor Szymańskiej. Wygląda to na nawrót nowotworu.-mówi mężczyzna, a ty wraz z jego ostatnimi słowami czujesz jakbyś dostała bolesny cios, zdecydowanie poniżej pasa.
 -Przecież to niemożliwe.-kręcisz głową z niedowierzaniem- Czy to pewne?
 -Na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent, przykro mi.-odpowiada ci z wyraźnym smutkiem.
Nie wiesz nawet co potem do ciebie mówi. Wydaje ci się jakbyś była za szklaną ścianą, zupełnie odizolowana od świata. Wychodzisz z gabinetu lekarskiego przed którym czekała na ciebie przyjaciółka zupełnie rozbita informacjami jakie przed chwilą otrzymałaś. Siadasz na plastikowym krzesełku poczekalni nie słuchając nawet tego co mówiła do ciebie Monia. Nie potrafisz wydobyć z siebie ani jednego, nawet najbardziej błahego słowa. Siedzisz jak zaczarowana tępo wbijając wzrok przed siebie. Nie potrafisz w to uwierzyć. Nie potrafiłaś zrozumieć jakim cudem to znów wróciło. Znów miało niszczyć cię i zjadać od środka. Znów powrócił strach, który był nieodłącznym towarzyszem kilku miesięcy twojego życia o których wolałaś nie pamiętać. Znów musiałaś podjąć rękawicę. Stanąć na ringu. Z tym wyjątkiem, że miałaś dziwne przeczucie, że to miała być ostateczna bitwa. Ostatnia z możliwych rund, bez żadnych możliwość dogrywki. Więc albo znokautujesz rywala i poślesz go na deski, albo sama zostaniesz znokautowana...

~*~
Wiem, wiem, jestem przewidywalna i pewnie za bardzo Was nie zaskoczyłam. Tak po prostu być miało, tak sobie zaplanowałam i plan ten skrzętnie realizuje. Nie będę się dzisiaj wypowiadać dłużej bo odczuwam w dalszym ciągu skutki ostatnich kilku dni turnieju z którego wróciłam wczoraj późnym wieczorem, także idę sobie chwilę poleniuchować, a już za godzinę zaczynamy mecz! Życzę miłego wieczorku, zakończonego oczywiście zwycięstwem naszych chłopaków! Do następnego ;)
Ściskam,
wingspiker.
|ask|duet |
gdyby ktoś widział moją wenę i jakąś umiejętność pisania dajcie znać

piątek, 6 czerwca 2014

Predestynacja trzynasta.

Jak wyglądało kilka ostatnich miesięcy twojego życia? Były istną drogą przez mękę. Były niesamowitą walką, nie tylko z samą sobą ,ale i wszelkimi przeciwnościami losu. Były piekielnym wyścigiem z mrocznym kosiarzem. Nie było dnia nie przepełnionego od samego świtu aż po zmierzch strachem. Nie było wieczora ,którego byś zamykała oczy bez obaw ,że to twój ostatni. Nie było w zasadzie jednej minuty w której nie pomyślałabyś ,że to jedna z twoich ostatnich. Bywały chwile kiedy miałaś ochotę po prostu się poddać z tej cholernej bezradności. Bywały dni w których jedynie wiara twoich najbliższych trzymała cię przy zdrowych myślach. Miałaś chwile zwątpienia, nie wierzyłaś w to ,że będzie ci dane patrzeć na waszą córkę i widzieć na własne oczy jak się zmienia, jak rośnie. W pewnym momencie poniekąd pogodziłaś się z tym ,że za chwilę twój ziemski żywot dobiegnie końca. Może i tkwiłabyś w tym przekonaniu gdyby nie jedna, jakże istotna rzecz. Rzecz ,a w zasadzie osoba. I wcale nie masz tu namyśli już tylko Piotrka dwojącego się i trojącego by w jakikolwiek sposób wykrzesać z ciebie resztki ukrytej gdzieś głęboko woli walki jaka wydawać się mogło opuściła cię już dawno i wcale nie zamierzała wracać. Potrzebowałaś jakiegoś impulsu. Czegoś co rozpaliłoby na nowo w tobie wiarę i popchnęło cię ku podjęciu rękawicy, po raz ostatni. Chyba w ostatniej z możliwych chwil wreszcie odnalazłaś to, czego tak długo szukałaś. Bo gdy po miesiącach znoszenia koszmarów na jawie, zaciskania zębów z bólu trzymałaś swoje maleństwo, swój największy skarb na rękach nie potrafiłaś tak twardo i stanowczo jak zaledwie kilka dni wcześniej powiedzieć ,że za chwilę odejdziesz z tego świata. Nie potrafiłabyś tego zrobić, nawet gdybyś bardzo tego chciała. To ona tchnęła w ciebie na nowo niesamowitą wolę życia. Sprawiła ,że w tej chwili zapragnęłaś być przy niej każdego dnia, być przy nich jak nigdy wcześniej. Chciałaś widzieć jak każdego kolejnego dnia staje się co raz bardziej podobna do jednego z was, jak stawia pierwsze kroki czy wypowiada pierwsze słowa. Chciałaś być naocznym świadkiem tego jak twój mąż będzie świecił kolejne triumfy z Asseco Resovią czy tak upragnione złoto mistrzostw świata ,które miały się odbyć w tym roku w Polsce. Po prostu chciałaś być obecna w ich życiu, nie tylko jako wspomnienie na zdjęciach czy w opowieściach najbliższych.
 -Tu się schowałaś.-z zamyśleń wyrywa cię ciepły głos twojego ukochanego
 -Chciałam się trochę przewietrzyć.-odpowiadasz mając na myśli chęć skorzystania z pierwszego dość ciepłego dnia siedząc na tarasie 
 -Nad czym tak myślisz?-pyta siadając tuż obok i otaczając cię ramieniem
 -O tym wszystkim co się wydarzyło przez te wszystkie miesiące.
 -Fakt, trochę się działo.-przytakuje
 -Z naciskiem na słowo trochę.
 -Na całe szczęście najgorsze mamy już za sobą.-mówi z delikatnym uśmiechem wymalowanym na twarzy
 -Mam nadzieję.-odpowiadasz opierając głowę o jego ramię-A tak swoją drogą to gdzie podziałeś Lenę?
 -Śpi jak aniołek.-odpowiada
 -Ja nie wiem jak ty to robisz, ja muszę z nią latać dobrą godzinę żeby usnęła , i to nie zawsze przynosi zamierzone efekty, a tobie to zajmuje pięć minut.
 -Kochanie, po prostu mam rękę do dzieci.-szczerzy się
 -Mam wyczuwać w tym jakaś aluzję?
 -Czy wy kobiety zawsze widzicie we wszystkim drugie dno?-śmieje się- Ale w sumie, czemu nie.
 -Wiesz ,że to trochę trudny temat na chwilę obecną.
 -Wiem to doskonale, aczkolwiek jestem facetem i marzy mi się syn i nic na to nie poradzę.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze
 -Po prostu przyznaj się ,że dwie baby w domu to za dużo.-chichoczesz
 -Może i dwie, ale jakie!
 -Dobra, dobra, poczekaj aż Lena wejdzie w okres dorastania to jestem ciekawa czy będziesz dalej tak mówił.
 -Czyżbyś wątpiła?-pyta spoglądając na ciebie po czym obdarowuje cię czułym pocałunkiem. 
Mogłaś śmiało stwierdzić ,że wydarzenia z przed kilku ostatnich miesięcy zdecydowanie umocniły łączącą was więź, ba. Momentami czułaś się jakbyście znów mieli te kilka lat mniej i dopiero co niedawno się poznali, a nie byli ze sobą od blisko dziesięciu lat ,a do tego byli rodzicami kilkumiesięcznej pociechy. Przetrwaliście razem tą ogromną burzę jaka was napadła. Razem poradziliście sobie ze zmorą jaka niebagatelnie każdego kolejnego dnia potęgowała w was strach czy rodziła pytania o to jakie plany względem was miał ten na górze. I choć momentami bywało beznadziejnie, poradziliście sobie. Przetrzymaliście ten koszmar. Pokonaliście najgorsze z możliwych przeszkód kiedy innym dookoła mogło się to wydawać niemożliwym. I choć niejednokrotnie wątpiliście, zastanawialiście się nad powodzeniem tego wszystkiego to się nie poddaliście. I nawet gdy nie wszystko, a w zasadzie nic nie zależało od was dalej trwaliście we własnych przekonaniach. Dalej wierzyliście, bo przecież nadzieja umierała ostatnia.
 -Nie przyglądaj mi się tak.-ganisz przyjaciółkę
 -Przepraszam, po prostu się cieszę.
 -Kiedy w końcu dotrze do ciebie ,że jestem obok i nigdzie się nie wybieram w najbliższym czasie?-uśmiechasz się
 -Kiedyś na pewno.-śmieje się szatynka- A tak na poważnie to nie wiesz nawet ile melisy wypiłam przez te ostatnie miesiące.
 -W tym stanie już chyba nie musisz i nie powinnaś.-poklepujesz przyjaciółkę bo już zaokrąglonym brzuszku, w którym rosła dwójka małych szkrabów mających przyjść na świat za parę miesięcy.
 -Obiecałam ci przecież kiedyś jak byłyśmy młodsze ,że będziesz matką chrzestną mojego pierwszego dziecka także słowa zamierzam dotrzymać moja droga.-uśmiecha się- Co prawda troszkę poszalałam z ich ilością, ale najwyżej przy jednym się wrobi w chrzestnego Piotrka.-śmieje się
 -Jestem pewna ,że się ucieszy.-chichoczesz-Będziesz miała dwójkę od razu z głowy jak odchowasz.
 -Nic nie mów, jak pójdą w mamusię to chyba zwariuję, a jak będzie dwóch chłopaków to tym bardziej!
 -Będziesz chociaż miała wesoło w domu, a jak zaznasz chwili spokoju to będziesz się zastanawiać co też takiego zmajstrowały.-odpowiadasz ze śmiechem
 -Widzę ,że mamusiowanie się komuś spodobało.
 -Jak mogłoby się nie spodobać?-pytasz- Choć czasem ten mały szkrab przez cały dzień mnie zmorduje jak mało kto ,że wieczorem gdy siadam na kanapie nie mogę się potem podnieść to mimo sprawia ,że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
 -Mam ci przypomnieć kto w to wątpił jakieś kilka miesięcy temu?
 -A ja tobie kto płakał na zawołanie?
 -To wcale nie jest śmieszne.-burzy się- Ja naprawdę umierałam ze strachu o ciebie głuptasie!
 -Ja się wcale nie śmieje, bo wtedy zdecydowanie do śmiechu nie było żadnemu z nas, aczkolwiek jak patrzę z perspektywy czasu na to ,że wtedy byłam właściwie gotowa odejść to...-kręcisz głową
 -Chyba każdy z nas w takiej sytuacji gotów byłby na wszystko, nawet na śmierć.-mówi Monika- Ale jak widać, złego diabli nie biorą.-chichocze
 -Jak widać jeszcze trochę się ze mną pomęczysz.-pokazujesz jej język
 -I jak ja to zniosę, powiedz?-udaje zasmuconą
 -Kolejnych kilkanaście lat razem, najgorsza z możliwych kar!
 -Chociaż jak Piotrkowi zamarzy się granie zagranicą to nie takie kilkanaście.-śmieje się
 -Spokojnie, nawet gdyby zachciało mu się grać na drugim końcu świata tak łatwo się mnie nie pozbędziesz wredoto.
 -Wredoto czy nie, nie wyobrażam sobie by cię mogło zabraknąć Gabi, bo kto by słuchał mojego wiecznego narzekania, ratował tyłek jak się wpakuje w kłopoty czy słuchał moich gorzkich żali?-pyta z delikatnym uśmiechem na twarzy
 -Może znalazłabyś sobie nową ofiarę?
 -Nie żartuj tak nawet!-gani cię natychmiastowo- Nie byłoby drugiej takiej jak ty i jestem pewna ,że nie tylko ja jestem tego zdania.-uśmiecha się po czym przytula.
Musiałaś przyznać ,że czułaś się jakbyś dostała nowe życie. Jakbyś dostała szansę na przeżycie swojego życia lepiej. Doskonale wiedziałaś ,że cudem wywinęłaś się śmierci. Byłaś świadoma ,że byłaś w zasadzie jedną nogą na tamtym świecie. Przeżyłaś stan śmierci klinicznej. Przez blisko dwie minuty twoje organy nie funkcjonowały. Dwie minuty zespół zupełnie obcych ci ludzi walczył o twoje życie. Przez ponad sto dwadzieścia sekundy twoi bliscy żyli ze świadomością ,że już nigdy cię nie zobaczą. Sto dwadzieścia sekund w czasie, których już w zasadzie zmierzałaś ku wieczności. Dwie minuty w czasie, których przewinęło ci się niemal całe twoje życie. Począwszy od pierwszych dni podstawówki po pierwsze szkolne miłości, pierwsze sukcesy, pierwsze przyjaźnie, pierwsze wagary, pierwszą szklankę alkoholu, pierwsze spotkanie z Piotrkiem, pierwszy nieśmiały uśmiech, pierwszą randkę, pierwszy pocałunek, pierwsze kocham, pierwszą rozłąkę, pierwszą rocznicę, pierwsze poważne wybory, pierwsze kłótnie, łzy smutku i radości, zaręczyny, ślub, ciążę aż po najgorsze miesiące twojego, a w zasadzie waszego życia jakie przechodziliście wspólnie stawiając czoła chorobie. Byłaś na zupełnie straconej pozycji. Z pewnością w tej chwili twoi bliscy co raz bardziej przygotowywali się na informację o tym, że odeszłaś. Na najgorszą z możliwych informacji jaką można usłyszeć. Bo czym jest zaspanie do pracy czy zarysowanie ulubionego samochodu wobec śmierci najbliższej osoby? To pytanie dość retoryczne na które z pewnością wszyscy odpowiedzieliby niemalże tak samo. 
 -Czy wy wszyscy musicie na mnie tak patrzeć?-pytasz czując na sobie wzrok swojego męża
 -Ale jak?-delikatnie się uśmiecha
 -Już ty wiesz jak wielkoludzie.-odpowiadasz mu
 -Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz kochanie.-szczerzy się
 -Uważaj bo ci uwierzę.-pokazujesz mu język-Pomyślałby kto ,że to już dziesięć lat razem.
 -Dziesięć najpiękniejszych lat w moim życiu.-dodaje
 -I oby kolejnych co najmniej trzydzieści takich właśnie było.
 -A nawet i lepszych!-wtrąca
 -Ale się rozpędziłeś.-chichoczesz
 -Bo jestem pewien, że takie właśnie będą. Po tym wszystkim co nas ostatnio spotkało musi być lepiej.
 -Mogę ci zadać jedno pytanie?-pytasz po dłuższej chwili na co on kiwa twierdząco głową- Co sobie pomyślałeś w chwili gdy... gdy mnie reanimowali.
 -Szczerze?-wzdycha otaczając cię ramieniem- To były najgorsze minuty w moim życiu. Byłem tak sparaliżowany przez strach, że w tej chwili chciałem jedynie schować się przed tym gdziekolwiek, zamknąć oczy i otworzyć je ze świadomością, że to jakiś zły sen. Nie mogłem na to patrzeć. Patrzeć na to jak być może zaraz stanie się to czego tak bardzo się bałem przez ostatnie miesiące. Jak siedziałem pod tą ścianą modliłem się o to żeby za chwilę nie przyszedł lekarz oznajmujący to, że cię już nie ma. Siedzenie tam wydawało się wiecznością. Każda mijająca sekunda ciągnęła się jak godzina. Nie myślałem wtedy o niczym, tylko o tym żeby on mi cię nie zabierał. Kiedy zobaczyłem Szymańską z grobową miną w jednej chwili miałem ochotę się rozpłakać, a po jej pierwszych słowach po prostu krzyczeć z bólu i goryczy. Jak powiedziała, że żyjesz..-przełyka głośno ślinę- Chyba w życiu nie czułem takiej ulgi. Potem dzień w dzień przesiadywałem w szpitalu wyobrażając sobie ten moment, w którym wreszcie do nas wrócisz, na dobre. Chyba nie muszę opisywać tego jakie szczęście poczułem w chwili, gdy poczułem jak ściskasz moją dłoń.
 -Przepraszam, że przeze mnie musiałeś aż tyle przecierpieć, a do tego po trochu zawalić treningi.
 -Oszalałaś? Przecież to nie twoja wina, z resztą musiałbym być chyba idiotą żeby zamiast być z tobą biegać na treningi. Nawet jeśli to za nic nie mógłbym się skupić, z resztą tak też było.-odpowiada ci
 -Nie mogłam chyba lepiej trafić.-uśmiechasz się gładząc opuszkami palców jego policzek jednocześnie czując drażniący twoje opuszki kilkudniowy zarost
 -A ja mogłem?-śmieje się- Spotkanie ciebie było najlepszą rzeczą jaka mi się w życiu przydarzyła.
 -Cieszę się, że dziesięć lat temu miałam dziwny gust jak na moją ówczesna osobowość i spodobał mi się cichy dość wyrośnięty chłopak.-chichoczesz
 -Cieszę się, że byłaś taka wygadana i bezpośrednia bo ja to bym chyba w życiu się nie odważył podejść.-mówi śmiejąc się- Pomyśleć, że wszyscy dawali nam góra miesiąc.
 -Pomyśleć, że pomylili się o prawie dziesięć lat.-odpowiadasz nieprzerwanie wpatrując się prosto w jego niebieskie oczy
 -Jak dla mnie mogą się mylić o kolejnych dziesięć czy czterdzieści.-odpowiada, a po chwili czujesz smak jego ust na swoich. Czujesz jak z niewinny pocałunek z czasem przeradza się w namiętną walkę języków, a jego dłonie błądzą wzdłuż twojego kręgosłupa czy bioder. Zupełnie oddajecie się chwili. Oddajecie się pożądaniu jakie zdążyło nagromadzić się wewnątrz was przez te kilka dobrych miesięcy. Jesteście zupełnie spragnieni swojej fizycznej bliskości. Spragnieni ciepła i czułości tego drugiego. Na szczęście wasza pociecha śpi w najlepsze, więc oddajecie się chwili błogiej przyjemności, której zdecydowanie obydwoje potrzebowaliście.
 -Brakowało mi tego.-mówisz do Moni, gdy po kilku miesiącach przerwy wreszcie zasiadasz wśród kibiców na hali Podpromie
 -No to Pit ma dwa razy większą motywację na ten mecz.-chichocze- Bez nagrody mvp na twoim miejscu bym go nie wpuściła do domu!
 -Nie będę aż taka zła, chociaż nie zaszkodziłoby mu bo już dawno nic nie przyciągnął do domu.-odpowiadasz po czym zupełnie pochłaniasz się meczem, jednym z ważniejszych bo piątym spotkaniem półfinałowym między zeszłorocznymi finalistami jakimi była Resovia oraz Zaksa. Byłaś pełna podziwu tego jak sport potrafi być piękny, a zarazem brutalny. Byłaś świadkiem wielu świetnych widowisk, ale już dawno nie widziałaś tak zaciętej rywalizacji półfinałowej i wręcz cudu jakiego dokonała drużyna twojego ukochanego wyciągając wynik wręcz niemożliwy do wyciągnięcia. Pomimo długiej nieobecności na meczach jak zwykle atmosfera na hali jak zawsze cię porwała i na nowo rozbudziła w tobie kibicowskiego ducha. Choć może nie byłaś wielkim znawcą siatkówki, to po kilku dobrych latach oglądania tegoż sportu i życia pod jednym dachem ze sportowcem śmiało mogłaś stwierdzić, że była to rywalizacja jak i mecz godny finału. Po pięciu spotkaniach, w tym ostatnim ku twojej jak i wszystkich biało-czerwonych kibiców uciesze zwyciężyła rzeszowska ekipa tym samym awansując do finałów. Radości wśród kibiców jak i zawodników nie było końca, ale czy można było w takiej chwili siedzieć spokojnie na swoim krzesełku i bez żadnych emocji po końcowym gwizdku opuścić salę? Zdecydowanie nie. Po dłuższej chwili czekania, bo chcąc nie chcąc wszyscy chcieli porozmawiać z najbardziej wartościowym zawodnikiem jakim został wybrany twój mąż, wreszcie dotarł do was jeden z bohaterów dzisiejszego meczu niemal od razu sprzedając ci soczystego buziaka w policzek i przejmując od ciebie waszą pociechę jak na prawdziwego kibica przystało, przyodzianą w małą koszulkę w barwach Resovii.
 -Chyba powinnyście częściej wpadać na mecz.-mówi uradowany
 -Chyba będziemy bo Lence wyjątkowo do gustu przypadła Dominika, z resztą tak samo jak wasza maskotka biegająca po hali.-odpowiadasz rozbawiona
 -I jak słońce, podobało ci się na meczu?-pyta Lenkę, a ty się absolutnie rozczulasz nie potrafiąc się nie uśmiechnąć na ten widok
 -Myślę, że jeszcze jakbyś jej jeszcze dał piłkę to byłaby w siódmym niebie!
 -W takim razie choć Lenka, poznasz troszkę wyrośniętych wujków.-śmieje się Piotrek po czym siada z waszą pociecha na parkiecie, a w jej drobne rączki trafia żółto-niebieska piłką, co spotyka się z jej zdecydowana aprobatą. Kiedy stoisz wraz z przyjaciółką przy bandach i widzisz z jaką czułością i ciepłem Piotrek patrzy na małą to uśmiech sam pojawia się na twoje twarzy. Kiedy patrzysz na nich widzisz dwie najważniejsze w swoim życiu osoby. To oni nadawali sens twojemu żywotowi. To oni sprawiali, że zwykłe i szare dni potrafiły być wyjątkowe. Oni byli całym twoim światem. Światem, którego nie zamierzałaś już tracić. Nigdy.

~*~
Flaki z olejem, bez żadnego szału. Nie będę pisać, że to rozdział z serii słabych bo z pewnością to dostrzeżecie. Także z góry przepraszam jeśli nie da się tego czytać.
Jak widzicie wreszcie można by rzec, że wszystko jest dobrze. Gabi wyszła z tego cała i teraz we troje mogą się sobą cieszyć. Do końca tego opowiadania zostało naprawdę niewiele, w zasadzie bliżej jak dalej nam do końca, aczkolwiek każdy kto zna moją twórczość wie, że jeszcze coś tam się z pewnością w ich życiu wydarzyć może. Co i czy się wydarzy tego nie Wam już nie zdradzę. Jak to mówi niegłupie przysłowie, carpe diem, pożyjemy, zobaczymy :P
Dzisiaj punkt 20.30 trzymamy kciuki za naszych panów w starciu z Włochami!
Miłego weekendu, z lepszą pogodą niż u mnie aktualnie i oczywiście okraszonego dobrą grą i zwycięstwami naszych, nie tylko w lś ;)
Ściskam,
wingspiker.

sobota, 31 maja 2014

Predestynacja dwunasta.

Tej nocy nie dane ci było zmrużyć już oka. Przewracałeś się z boku na bok wciąż nie potrafiąc odwieść swoich myśli od przerażającego snu jaki cię nawiedził tej nocy. Za każdym razem gdy tylko zamknąłeś oczy miałeś przed sobą tą okrutną wizję. Wizję najgorszą z możliwych. Swoje życie będące tak naprawdę jego cieniem. Bo twoje życie bez swojej największej miłości i jednego z największych szczęść jakie w życiu cię spotkały było dla ciebie zupełnie niczym. Dlatego tak bardzo przerażała cię senna zmora. Dlatego tak paraliżował cię strach na samą myśl o jego realizacji. Ale kogo by nie ogarniał największy z możliwych strachów w obliczu utraty ukochanej osoby? Kogo nie przerażałaby wizja samotnego życia? To chyba pytanie retoryczne. Pragnął jak niczego innego w tym momencie by to wszystko dobrze się skończyło. By ten koszmar na jawie wreszcie się skończył. By wreszcie życie przestało rzucać im kłody pod nogi i pozwoliło cieszyć się sobą nie tylko we dwoje ,ale i we troje.
 -Jak tam minęła noc?-pyta twoja matka ,gdy tylko zjawia się rankiem
 -Zależy o co pytasz.
 -Mała dała ci trochę pospać?-pyta
 -Obudziła się tylko dwa razy ,więc nie mogę narzekać.-odpowiadasz bez większego entuzjazmu
 -Ale?
 -Ale i tak praktycznie nie spałem.-wzdychasz- Boję się o nią.
 -Nie musisz tego mówić, widać jak bardzo ją kochasz i jak bardzo boisz się ,że ją stracisz.-kładzie dłoń na twoim ramieniu- Ten na górze nie może ci tego zrobić. Nie może ci jej zabrać po tym wszystkim co razem przeszliście. Nie może zabrać Lence matki.
 -Może wszystko ,a najgorsze jest to cholerne czekanie.-odpowiadasz matce z nutą desperacji w głosie- Jedyne co mogę zrobić to czekać, nie mogę jej nawet pomóc.
 -Bo to walka ,którą ona sama musi stoczyć. My możemy jedynie wierzyć Piotruś. Wierzyć w to ,że jej się uda.-otacza cię ramieniem zupełnie jak dobre kilkanaście lat temu ,gdy jeszcze nie byłeś posiadaczem ponad dwóch metrów wzrostu
 -To musi być tak trudne?-krzywisz się
 -Nikt nie powiedział ,że w życiu będzie łatwo.-mówi- Czasem bywa tak ,że nasze życie wydaje się być nieprzerwanym splotem nieszczęśliwych wydarzeń, czasem po zaledwie chwili szczęścia wszystko znów obiera zły obrót. Ale najważniejsze to się nie poddawać. Trzeba walczyć codziennie z wszelkimi przeciwnościami losu bo zawsze, nawet po największym deszczu wyjdzie słońce.
 -Chciałbym żeby tak było mamo.-na twojej twarzy jawi się cień uśmiechu
 -I zobaczysz ,że będzie.-uśmiecha się ciepło w twoim kierunku
Choć ani przez chwilę nie wątpiłeś w to ,że będzie dobrze to zdarzały ci się chwilę zwątpienia powodowane przez ten cholerny strach. W tym wypadku wydawał się być on rzeczą zupełnie naturalną i dziwne by nie towarzyszył ci on niemal każdego dnia. Bywało czasem ,że przysłaniał zdrowe i racjonalne myślenie. Czasem sprawiał ,że z trudem odróżniałeś senne zmory od prawdziwego życia. Sprawiał ,że każdy dzień był na wagę złota. Zmienił twoje postrzeganie życia. Nie wybiegałeś już daleko w przyszłość. Liczyło się dla ciebie tu i teraz. Każdy kolejny dzień był dla ciebie zagadką ,ale też szczęściem.
 -Co z nią?-pytasz lekarkę spotkaną na korytarzu
 -Jej stan wciąż jest poważny aczkolwiek jest stabilna. Od wczorajszego wieczora nie zarejestrowaliśmy żadnych poważnych zmian.-odpowiada kobieta
 -Czyli to znaczy ,że...?
 -Znaczy tyle ,że wszystko idzie jak na razie po naszej myśli panie Piotrze.-uśmiecha się lekarka
 -Kiedy będę mógł ją zobaczyć?-pytasz dość niepewnie
 -Jak mówiłam, pierwsze dwie doby są decydujące i są na wagę złota, więc jeśli wszystko będzie w porządku to jutro ją wybudzimy i będzie pan mógł zobaczyć się z żoną.-mówi krzepiąco się uśmiechając- Pan i pańska rodzina jesteście naprawdę dzielni.
 -W tej sytuacji nie mamy innego wyjścia.-odpowiadasz jej nikle się uśmiechając
 -I prawidłowo.-przytakuje ci po czym przeprasza cię i udaje się do swoich obowiązków. Stoisz chwilę w bezruchu i przyglądasz się swojej ukochanej wciąż pogrążonej we śnie. Znów przymykasz oczy i powtórnie masz nadzieję ,że gdy je otworzysz ujrzysz jej uśmiech i piękne błękitne oczy pełne szczęścia i uczucia. Nie potrafisz doczekać się dnia jutrzejszego. Nie marzysz tak bardzo o niczym innym w tej chwili jak o tym by wziąć ją w ramiona. By zobaczyć ją całą i zdrową mówiącą ,że już wszystko w porządku. Im więcej o tym myślałeś, tym bardziej nie potrafiłeś doczekać się jutrzejszego dnia. Tego ,który miał zakończyć waszą wyboistą drogę pełną przeszkód i zacząć wreszcie drogę pełną spokoju i harmonii.
 -I czego się dowiedziałeś?-pyta Monia trzymając na rękach waszą pociechę ,która wcale ,a wcale nie wyglądała na senną
 -Jutro będą ją wybudzać.-mówisz z delikatnym uśmiechem na twarzy
 -Anie mówiłam ,że wszystko pójdzie dobrze?-uśmiecha się przyjaciółka
 -Mówiłaś.-przyznajesz jej rację- Swoją drogą widzę ,że się wczułaś w rolę ciotki.
 -Ona jest małym aniołkiem, nie da się nie wczuć.-odpowiada zadowolona
 -Póki nie zacznie płakać.-śmiejesz się
 -To kilkudniowe dziecko, nie wymagaj od niej ,że będzie sama się karmić czy przebierać i nie dawać znaku o sobie.
 -Jak mus to mus.-odpowiadasz ze śmiechem po czym przejmujesz od niej Lenkę ,która wlepiała w ciebie swoje małe błękitne oczka, co absolutnie cię urzekało.
 -Nie wiem jak to zrobiliście ,ale ona jest tak samo podobna do ciebie jak i do Gabi.
 -Mnie nie pytaj.-kręcisz głową
 -Aż wam jej zazdroszczę.-uśmiecha się
 -No to na co czekacie z Tomkiem? Do roboty, Lenka będzie miała towarzystwo, prawda?-przenosisz wzrok na córkę ,która gorliwie zaciskała swoimi drobnymi paluszkami twoje palce. Im dłużej na nią patrzyłeś tym bardziej widziałeś w niej to uderzające podobieństwo do jej mamy. I  z każdą kolejną chwilą co raz bardziej kochałeś tą małą istotkę będącą owocem waszej pięknej miłości. Oczami wyobraźni widziałeś jak każdego dnia na waszych rośnie i się zmienia. Jak stawia pierwsze kroki. Jak wymawia pierwsze słowo. Jak wraz z Gabi pojawia się na twoich meczach. Choć sama myśl o tym cie ekscytowała to na chwilę obecną najbardziej jednak oczekiwałeś na dzień jutrzejszy mający zakończyć wasze męki.
Standardowo już babcie czy Monia starały się cię jak najbardziej odciążyć przy opiece nad małą o czym absolutnie słyszeć nie chciałeś bo nie mogły przecież do końca życia wyręczać cię w wychowaniu własnego dziecka. Mimo to udało im się cię przekonać do wrócenia do domu i przespania się we własnym łóżku bo chcąc nie chcąc mając ponad dwa metry wzrostu spanie na szpitalnym łóżku nie należało do najprzyjemniejszych. Po raz ostatni miałeś wrócić sam do domu. Następnym razem mieliście tu już wrócić razem, we troje. Cali i zdrowi. Z tą myślą po uprzednim zjedzeniu pierwszego porządnego posiłku od dawna odpłynąłeś w krainę Morfeusza. Przyzwyczajony nocnymi pobudkami przy waszej pociesze obudziłeś się w środku nocy widząc za oknem cały Rzeszów skąpany w mroku. Gdy spojrzałeś na zegarek ujrzałeś godzinę trzecią z minutami. Przewracałeś się  boku na bok nie bardzo mogąc zasnąć. Cały czas twoje myśli skupiały się wokół Gabi. Wokół tego ,że już za parę godzin będziecie w końcu mogli razem cieszyć się swoim małym skarbem jakim była Lenka. Standardowo zasnąłeś dopiero ,gdy w zasadzie za oknem robiło się jasno ,a i tak nie było dane ci długo pospać bo na niemal równe nogi zerwał cię dźwięk telefonu oznajmującego połączenie przychodzące.
 -Pan Piotr Nowakowski?-słyszysz głos w słuchawce
 -Tak.. przy telefonie.-mówisz przerażony
 -Proszę przyjechać do szpitala jak najszybciej.
 -Co się stało?-pytasz
 -To nie jest rozmowa na telefon, ale chodzi o pańską żonę.-odpowiada kobieta by po chwili zakończyć połączenie. W jednej chwili do twojego umysłu uderza totalna panika. Nie mogła. Nie miała prawa dzwonić nad ranem z dobrymi wiadomościami. W dosłownie kilka minut zostałeś obudzony i sprowadzony do parteru tą informacją. W kilka minut zebrałeś się i gnałeś jak głupi w kierunku rzeszowskiego szpitala łamiąc przy tym cały szereg drogowych przepisów. Chciałeś być tam jak najszybciej. Jak najszybciej znać prawdę, nawet tę najboleśniejszą. Zdyszany wpadasz na odpowiedni oddział poszukując doktor Szymańskiej. Dopiero po chwili wpadasz na nią na korytarzu.
 -Co się stało?!-pytasz zdenerwowany i zupełnie spanikowany
 -Wystąpiły niespodziewane komplikacje po zabiegowe.
 -Dokładniej?
 -Krwotok wewnętrzny i znacznie spadło tętno.-odpowiada pochmurnie
 -Jak bardzo jest źle?
 -Jeśli jej stan będzie dalej się pogarszał to nie jestem w stanie powiedzieć panu czy uda nam się jej pomóc.-kręci głową zrezygnowana
 -A to nie jest waszym cholernym obowiązkiem ratowanie życia ludzkiego?!-nie wytrzymujesz i wybuchasz
 -Panie Piotrze, rozumiem ,że jest pan zły i boi się o żonę ,ale my też jesteśmy tylko ludźmi i nie możemy w żaden sposób konkurować z boskimi wyrokami. Jeśli będzie stabilna przez kolejne godziny to jej szanse się zwiększą, jeśli stan będzie się pogarszał w takim tempie jak w ciągu ostatnich kilku godzin...
 -Proszę nie kończyć.-przerywasz jej  ogromnym trudem hamując emocje, lekarka doskonale to widząc odchodzi i zostawia cię samego. Opierasz się o parapet z trudem biorąc kolejny haust powietrza. Czujesz jak łzy gromadzą się pod powiekami i masz w tym momencie ochotę rozpłakać się jak największy mazgaj. Niemal w tej samej chwili czujesz czyjąś dłoń na swoim ramieniu i momentalnie się odwracasz.
 -Nie mogą jej pomóc rozumiesz to?-rzucasz żałośnie
 -Gabi jest silna, ona sobie z ty poradzi, zobaczysz.-odpowiada ci- Wyjdzie z tego bo ma dla kogo walczyć. Bo ma was.
 -Mogę oddać wszystko, wszystkie medale, wyróżnienia, mogę nie zdobyć złota na mistrzostwach świata czy na olimpiadzie, byle tylko nie odeszła. Nie poradzę sobie bez niej, my sobie nie poradzimy.
 -Nie mów tak, nie możesz tak myśleć Piotrek.-gani cię matka
 -Tak bardzo się boję...
Wszelkie wydarzenia toczą się wtedy w zawrotnym tempie. Widzisz to jak przez mgłę. Widzisz w jednej chwili jak cała gromada ludzi w białych kitlach gna do sali gdzie właśnie twoja żona toczyła najważniejszą walkę życia i wyraźnie zaczęła przegrywać. Słyszysz krzyki. Słyszysz przeraźliwy dźwięk maszyn nadzorujących jej funkcje życiowe. Widzisz jak ludzie ,których nie znasz walczą o jej oddech. O bicie jej serca. A jedyne co ty możesz zrobić w tej chwili to się nie rozpłakać ,co z wielką chęcią byś uczynił. Widzisz jak pielęgniarka kręci głową. Dostrzegasz ,że co raz mniej z tych ludzi walczy o Gabi. Nie możesz na to patrzeć. Nie umiesz znieść tego widoku. Osuwasz się wzdłuż ściany chowając twarz w dłonie. Nie wiesz co się tam dzieje. Siedzisz odcinając się od tego wszystkiego czekając aż wyjdzie do ciebie lekarz i przekaże najstraszniejszą z możliwych prawd. To czego tak bardzo się obawiałeś ,a być może a kilka chwil stanie się najprawdziwszą prawdą. Minuty mijają ,a ty wciąż siedzisz w tej samej pozycji kątem oka dostrzegając już nie tylko swoją matkę ,ale i rodziców Gabi. Dopiero wtedy na korytarzu pojawia się Szymańska. Wstajesz choć nogi masz jak z waty i kroczysz w jej kierunku. Bierzesz głęboki wdech.
 -Nastąpił stan śmierci klinicznej...-głośno przełyka ślinę ,a ty widzisz ,że zarówno twoja matka jak i matka Gabi dają upust swoim emocjom
 -Nie żyje?-pytasz cicho
 -Proszę dać mi dokończyć.-gani was lekarka- Nastąpił on przez blisko dwie minuty ,ale udało nam się przywrócić jej funkcje życiowe. Reanimacja się powiodła, choć przyznam ,że z medycznego punktu widzenia to nie miało prawa powodzenia.-wraz z ostatnimi słowami wypowiadanymi prze lekarkę czujesz jak uchodzą z ciebie wszelkie negatywne emocje. Czujesz niesamowitą ulgę, choć doskonale wiesz ,że nie oznacza to jeszcze w zasadzie niczego. Widzisz ją również na twarzach waszych najbliższych. Choć może to mało odpowiednia chwila to czujesz poniekąd szczęście. Czujesz się wdzięczny temu na górze ,że ci jej nie zabrał. Jak za nic innego.
 -Choć nie oddycha jeszcze samodzielnie to jej stan jest stabilny.-mówi kobieta- To na razie wszystko co mogę państwu powiedzieć.
Nie da się opisać w słowach tego co wszyscy poczuliście przez ostatnie kilka minut. Ze stanu absolutnego załamania i rozpaczy w wielką ulgę i umiarkowaną radość. To były zdecydowanie jedne  najgorszych, jak nie najgorsze minuty twojego całego życia. Jeszcze w życiu nie umierałeś tak bardzo ze strachu. Jeszcze nigdy tak bardzo paraliżowała cię myśl o życiu bez Gabi. Kochałeś ją najbardziej na świecie, była dla ciebie absolutnie wszystkim i w chwili gdy siedziałeś pod ścianą zupełnie gotów na najgorsze nie myślałeś tylko o sobie, myślałeś o waszej córce ,która tak bardzo potrzebowała mamy. O jej miłości ,której potrzebowaliście obydwoje do prawidłowego funkcjonowania na tym świecie.
 -Może pan wejść ,ale proszę się nie wysilać, ona pana nie usłyszy.-mówi pielęgniarka ,gdy po kolejnych kilku dobach wreszcie możesz zobaczyć swoją ukochaną. Kiwasz tylko posłusznie po czym odziany w sterylny fartuch i tym podobne po czym wchodzisz do sali. Siadasz na krześle tuż przy jej łóżku i przez dłuższą chwilę przyglądasz się jej twarzy. Widzisz jak jej klatka piersiowa miarowo się unosi. Widzisz jej przeraźliwie bladą twarz na której dotychczas widniał szeroki uśmiech. Przypomina bardziej porcelanową lalkę aniżeli pełną życia i jakże temperamentną kobietę jaką była. Delikatnie ujmujesz jej kruchą dłoń.
 -Nie wiesz nawet jakim koszmarem były dla mnie ostatnie dni. W życiu tak bardzo o nikogo się nie bałem ,ale też w życiu nikt nie był dla mnie tak ważny jak ty Gabi. Jesteś dla mnie całym światem, to ty sprawiasz ,że w tym moim szarym życiu pojawiają się wszystkie kolory tęczy. Dzięki tobie w dni gdy mam wszystkiego serdecznie dosyć i najchętniej rzuciłbym to w cholerę odnajduję siłę by walczyć. Jesteś moim motorem napędowym, najlepszym z możliwych motywatorów. Po każdej wygranej cieszysz się razem ze mną i także wraz ze mną smucisz się po porażkach. Jesteś ze mną zawsze i wspierasz w każdej możliwej chwili. To ty dajesz mi siłę do pokonywania każdych przeszkód, czy to na boisku czy to w życiu. Sprawiasz ,że każdy beznadziejny dzień staje się o wiele lepszy. Ty jesteś moim dopełnieniem, elementem układanki jakiego szukałem przez większość życia. Gdy nie ma cię obok czuję jakby brakowało mi jakiejś ogromnej części mnie samego. Choć jesteśmy jak ogień i woda to potrafimy dogadywać się bez słów. Uzupełniamy się jak niebo i ziemia. Jak płacz i śmiech. Jak ja i siatkówka. Jak ty i Monia. Dlatego nie rób mi tego. Przecież ,że bez ciebie jestem zagubiony ja mały chłopczyk ,który zgubił swoją mamę. Nie poradzę sobie jeśli nie będzie cie obok. Jestem tylko i aż facetem, opieka nad dziećmi to raczej nie moja działka. Jak ciebie zabraknie to kto będzie plótł Lence warkoczyki? Komu będzie powierzać swoje pierwsze sercowe problemy? Z kim będzie chodzić na zakupy? Przecież wiesz ,że ja do tego się kompletnie nie nadaję. Proszę cię Gabi, nie zostawiaj nas. Nie pozwalam ci na to. Słyszysz? Pewnie nie..-przerywasz swój monolog zatrzymując wzrok na jej łagodnej twarzy. Wyglądała zupełnie niewinnie jak spała, tak młodo. Mógłbyś patrzeć na nią godzinami ,a z pewnością nie znudziłoby ci się to nigdy. W tej chwili jednak pragnąłeś by wróciła do was. Na dobre. By była z wami, dokładnie tak jak przysięgała ci to dziewięć lat temu, czy przed niespełna kilkunastoma miesiącami przed waszymi najbliższymi i samym Bogiem. Ten na górze już raz dał ci dowód na swoją dobroć cudem ratując cię od dzikiej rozpaczy przed kilkoma dniami i w tej właśnie chwili dawał ci kolejny tego dowód. Jaki? Bo w jednej chwili poczułeś delikatny uścisk na dłoni. Wydawało ci się ,że przez zmęczenie masz jakieś zwidy ,ale to działo się naprawdę. Poczułeś najdelikatniejsze z możliwych ściśnięć. Widziałeś jak jej powieki zaczynają delikatnie drżeć. Nie mogłeś uwierzyć w to co widziałeś.
 -Gabi?-wyduszasz z siebie- Słyszysz mnie?
Odpowiedzi nie dostajesz, a jedynie czujesz powtórnie delikatny uścisk. I wiesz jedno. Była z tobą. Wróciła  tej jakże dalekiej podróży. Była.

~*~
Witam Was moje drogie! Przepraszam ,że znów dzień obsuwy ,ale wczoraj nie potrafiłam nijak siebie nic ,a nic sensownego wydusić. Dopadł mnie chyba kryzys twórczy bo już dawno tak bardzo nie męczyłam się z pisaniem. Nie polecam nikomu tak na marginesie tego uczucia. Ale mniejsza o to.
Myślę ,że rozdział wyszedł całkiem nieźle, mam nadzieję ,że pomimo tego mojego dołka udało mi się choć w małym stopniu oddać uczucia towarzyszące Piotrkowi w tej chwili. Resztę pozostawiam już Waszej opinii moje drogie.
Zbudowana fantastycznym zwycięstwem naszych chłopaków z Brazylią na ich terenie po świetnej grze życzę Wam miłego weekendu ,a także wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka, w końcu każdy z nas ma w sobie coś z niego! :3
Ściskam,
wingspiker.


|ask|duet |

niedziela, 25 maja 2014

Predestynacja jedenasta.

Siedzisz przez dłuższą chwilę w zupełnym osłupieniu ściskając w dłoni skrawek papieru z wykaligrafowanymi na nim słowami twojej ukochanej kobiety. Siedzisz i kompletnie nie wiesz co ze sobą zrobić. Zupełnie odebrało ci to zdolność do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Przez chwilę masz ochotę najzupełniej w świecie dać upust swoim emocjom. Najzupełniej w świecie masz ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Kto by pomyślał ,że słowa na kartce mogą tak wzruszyć? Wzruszyć ponad dwumetrowego faceta? A jednak. Komuś mogłoby się wydawać ,że to tylko kilka głupich i bezsensownych zdań. Może i wszystkim ,ale nie tobie. I choć w swoim liście nie zaskoczyła cię zupełnie niczym bo przecież byłeś częścią tej historii, to z trudem panowałeś nad emocjami czytając go. Z ogromnym trudem przychodziło ci czytanie kolejnych słów. Nie mogłeś mieć pewności ,że to ostatnie słowa jakie otrzymałeś od swojej ukochanej. Nie wiedziałeś czy jeszcze kiedykolwiek zobaczysz jej cudowny uśmiech. Nie mogłeś przewidzieć tego czy operacja się powiedzie. Nie mogłeś też za żadne skarby świata wiedzieć czy aby list ten nie jest waszym pożegnaniem. Doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego ,że musiałeś liczyć się z absolutnie każdym rozwiązaniem. Zupełnie nic od ciebie nie zależało, w nawet najmniejszym stopniu. Musiałeś czekać na to co miał przynieść los i bez względu na jego wynik przyjąć go do wiadomości i żyć z nim, choćby był tym, którego nie chcesz do siebie dopuszczać. Jednak z całych swoich sił szczerze wierzyłeś w to ,że wszystko będzie dobrze. Wierzyłeś ,że Gabi z tego wyjdzie cała i zdrowa. Nie wyobrażałeś sobie życia bez niej. Była dla ciebie zupełnie wszystkim. To ona nadawała barw twojemu szaremu i nudnemu życiu. To ona była tym twoim dobrym duszkiem. To jej uśmiech sprawiał ,że wszelkie twoje smutki schodziły na dalszy plan. To ona była twoim motorem napędowym w chwilach zwątpienia. Była całym twoim światem i bez niej wydawałeś się być zgubiony jak małe dziecko ,które zgubiło swoją mamę. Dlatego zupełnie paraliżowała cię piekielna myśl o tym ,że coś może pójść nie tak.
 -Jak tam się trzymasz wielkoludzie?-z zamyśleń wyrywa cię głos matki
 -Jakoś.-odpowiadasz blado się uśmiechając
 -Nie martw się, będzie dobrze. Musi.
 -Myślisz?-pytasz
 -Właśnie tak myślę, a ty nie?
 -Oszalałaś? Oczywiście ,że nie przyjmuję do wiadomości innego rozwiązania, tylko po prostu...-wzdychasz- Cholernie się boję.
 -Strach w tym wypadku to zupełnie naturalna rzecz, my wszyscy się o nią boimy nie mniej niż ty. Moja synowa to twarda sztuka i tak łatwo się nie da.-uśmiecha się delikatnie w twoim kierunku- Z resztą pewna młoda dama bardzo domaga się obecności mamy.-śmieje się
 -Bardzo wam daje w kość?
 -Powiem tak, wychowałam trójkę dzieci i daje się we znaki nie mniej niż ty.
 -Czyli?
 -Czyli grzeczniejszego dziecka nie widziałam.-odpowiada z uśmiechem.
Chcąc odciążyć trochę babcie zajmujące się ukochaną wnusią i przejąłeś obowiązki. Kiedy trzymałeś małą na rękach nie potrafiłeś się na nią napatrzeć. Widziałeś w niej zupełnie Gabi. I mogła ci wmawiać co innego to i tak wiedziałeś ,że jest do niej strasznie podobna. Miała tak samo zadarty nosek i ten sam kształt ust. Wystarczyło na nią spojrzeć i już było widać to uderzające podobieństwo do jej mamy. Oczami wyobraźni widziałeś jak każdego kolejnego dnia zmienia się na waszych oczach. Jak każdego kolejnego ranka dostrzegasz w niej co raz raz to więcej podobieństw do swojej żony. Jak staje się waszym absolutnym oczkiem w głowie. Jak jeszcze bardziej cementuje wasz związek. Jak obydwoje każdego dnia jesteście obok niej, nie jedno.
 -Wiadomo już coś?-wyrywa cię z rozmyślań głos Moni
 -Na razie cisza.-wzruszasz ramionami bezsilnie
 -To trwa zdecydowanie za długo.-kręci głową
 -Która godzina?-pytasz
 -Dochodzi trzecia.-odpowiada ci spoglądając uprzednio na zegarek- To miało tak długo trwać?
 -Była mowa o góra dwóch, trzech godzinach, nie pięciu.-krzywisz się momentalnie czując strach gromadzący się w jednej chwili w ogromnych ilościach w twoim wnętrzu. Ogarnęła cie zupełna panika. To nie mogło znaczyć nic dobrego.
 -Może nie potrzebnie sieję panikę i już jest po?-głośno myśli wyraźnie poddenerwowana
 -Zostaniesz z małą?-pytasz na co ona kiwa głową i przejmuje waszą pociechę na ręce ,a ty opuszczasz sale i kierujesz się w celu zaczerpnięcia jakichkolwiek informacji. Nie zastajesz nikogo z lekarzy mających wykonywać zabieg i dostajesz jedynie informacje ,że operacja nieco się przedłuży. Siadasz na krzesełku nieopodal sali w której być może twoja ukochana właśnie walczy o życie i opierasz głowę o ścianę. W duchu modlisz się by ten koszmar wreszcie dobiegł końca. Prosisz Boga o to by wreszcie wasze cierpienie ustało. Błagasz go wręcz o to by zabieg się powiódł. Możesz oddać mu absolutnie wszystko. Możesz skończyć grać. Możesz nie spełnić swojego największego marzenia jakim jest olimpijski medal. Jesteś w stanie oddać wszystko. Absolutnie wszystko byle tylko Gabi wyszła z tego cała i zdrowa.
Każda kolejna minut bezczynnego siedzenia i wpatrywania się tępo w bliżej nieznany ci punkt wydaje się ciągnąc w nieskończoność. Robisz wszystko byle tylko nie myśleć o tym, co spędzało ci sen z powiek ostatnimi miesiącami. O tym, o czym sama myśl zupełnie cię paraliżuje. Ale jak człowiek, istota zupełnie bezradna wobec boskich wyroków w obliczu możliwości utraty osoby będącej całym jego światem może o tym nie myśleć? W żaden sposób nie umiałeś oddalić od siebie złych myśli, co rusz atakowały twoje myśli, bez względu na to czego one się tyczyły. Dlaczego? Bo czego byś nie robił w swoim życiu zawsze miałeś przed oczami tą uśmiechniętą szatynkę. Czy to grając ważny mecz, będąc na treningu czy po prostu leżąc rozwalonym na kanapie w salonie, zawsze widziałeś ją. Widziałeś ją dosłownie we wszystkich codziennych czynnościach. Czynnościach ,które dzięki niej stawały się wyjątkowe. Bo z nią wszystko stawało się inne. Z nią twoje życie było o wiele lepsze. Bo to właśnie ona nadawała wszystkiemu sens, od siatkówki po twoim życiu kończąc. Dlatego tak bardzo się bałeś. Nie bałeś się tylko o siebie. Bałeś się życia bez niej. Bałeś się życia twojego i waszej córki bez jej czynnego uczestnictwa w nim. Po prostu, najzwyczajniej na świecie bałeś się. Jak małe dziecko, tylko z tym wyjątkiem, że nie miałeś się gdzie schronić przed powodem swojego strachu. Musiałeś się z nim mierzyć twarzą w twarz, bez względu na to jak wielkie szkody ci wyrządzi.
 -Pani doktor.-zrywasz się na równe nogi ,gdy dostrzegasz zmarnowaną kobietę wychodzącą z bloku operacyjnego. Zamierasz w jednej chwili widząc jej spojrzenie.
 -Nie, spokojnie, żyje.-niemal natychmiast cię uspokaja- Zaraz do pana przyjdę, dobrze?-pyta na co kiwasz głową i posłusznie powtórnie siadasz na plastikowym krzesełku w oczekiwaniu na doktor Szymańską. Poddenerwowany wybijasz palcami bliżej nieznany ci rytm, byle zająć sobie jakkolwiek czas. Dopiero po kilku dłuższych minutach słyszysz dźwięk otwieranych drzwi do gabinetu i dostrzegasz tą na którą oczekujesz.
 -Dlaczego to trwało tak długo?-pytasz nagle
 -Wiem ,że mówiłam o góra trzech godzinach ,ale nastąpiły drobne komplikacje.
 -Komplikacje?!-podnosisz delikatnie ton głosu
 -Guz zajął troszeczkę większy obszar niż rozpoznaliśmy ,a do tego nastąpił drobny krwotok wewnętrzny.-odpowiada beznamiętnie- Jest stabilna ,ale jej stan nie będę ukrywać jest ciężki.
 -Czyli co to znaczy?
 -Mniej więcej tyle ,że jeżeli przez najbliższe dwie doby nie wda się żadne zakażenie wyjdzie z tego.
 -Nie możecie czegoś zrobić?
 -Panie Piotrze, my zrobiliśmy już wszystko co w naszej mocy, teraz możemy jednie czekać. Czekać na to co też postanowił względem pańskiej żony ten gość na górze.-odpowiada ci- Czas jest teraz na wagę złota.
 -Jesteście lekarzami, czy do cholery naprawdę nie możecie już jej w żaden sposób pomóc?!
 -Proszę się uspokoić, nerwy w niczym nam nie pomogą.
 -Przepraszam.-dukasz
 -Rozumiem ,że jest pan zdenerwowany i boi się o żonę ,ale teraz musimy uzbroić się w cierpliwość.-mówi spoglądając na ciebie- Pańska żona to silna kobieta i ma dla kogo żyć, nie da się tak łatwo.-na jej twarzy widnieje cień uśmiechu
 -Czy ja.. będę mógł ją zobaczyć?-pytasz niepewnie
 -Ja mówiłam, przez następne dwie doby nie możemy dopuścić do żadnej, nawet najmniejszej infekcji bo jej organizm jest mocno osłabiony, więc jedynie przez szybę, to tyle co mogę dla pana zrobić w tej chwili.
 -Dziękuję.-odpowiadasz kobiecie
 -Ale za co? To tylko moja praca panie Nowakowski.
 -Za to ,że się panie tego podjęła, inni nie chcieli tego dla nas zrobić.
 -Bo jestem nie tylko lekarzem, jestem też matką i człowiekiem, a w waszej sytuacji postąpiłabym absolutnie tak samo.-odpowiada krzepiąco się uśmiechając po czym zaprowadza cię na miejsce po czym zostawia samego, jak gdyby wiedząc ,że właśnie tego potrzebujesz. Stajesz przy szybie wbijając wzrok w jej posturę. Jej drobne ciało z którego prowadzi cała masa kabelków z pewnością nadzorujących jej życiowe funkcje. Leżąc tam zupełnie bez życia wydaje ci się być krucha niczym porcelanowa lalka. Jej czekoladowe włosy delikatnie przysłaniają jej twarz ,a na przeraźliwie bladej twarzy na próżno szukać tego szerokiego uśmiechu jaki jawił się na niej na co dzień. Przez cały czas wydaje ci się ,że zaraz otworzy swoje piękne błękitne oczy i uśmiechnie do ciebie jak każdego ranka. I jak co dzień powita cię swoim uroczym 'dzień dobry' i pocałuje w policzek. Tymczasem leżała bezruchu za szybą, kontrolowana przez liczne urządzenia. Odruchowo przykładasz swoją dłoń do szyby i przymykasz delikatnie powieki. Marzysz o tym ,że gdy powtórnie je otworzysz to wszystko okaże się być tylko głupim snem ,a tuż obok ujrzysz pogrążoną w śnie szatynkę. Marzysz o tym ,że za chwilę wrócicie we troje do domu, cali i zdrowi, bez żadnego wyjątku. No właśnie, marzysz. Bo gdy otwierasz powieki powtórnie zastaje cię dokładnie ten sam widok ,co chwilę temu.
Nawet nie wiesz ile tam siedzisz. Nie wiesz nawet kiedy mija godzina, dwie, cztery. Dla ciebie czas zatrzymał się w miejscu. W tej chwili mógł on być twoim sprzymierzeńcem, bądź też wrogiem. I za nic na świecie, nie chciałbyś by był tym drugim.

Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Ponoć ty byłeś szczęśliwym człowiekiem. No właśnie, byłeś. Nie wiesz nawet ile już minęło czasu. Nie wiesz ,który dzień z kolei budzisz się z nadzieją ,że ujrzysz ją obok. I nie wiesz nawet ilekroć się rozczarowujesz każdego poranka. I choć minęło już sporo czasu to dalej nie potrafisz sobie z tym poradzić. Pomimo upływy jakże długich, cholernych dwudziestu czterech miesięcy to ty dalej się łudzisz. Łudzisz się ,że śnisz i to wszystko wyda się być jakimś mało śmiesznym żartem. Że kiedyś obudzisz się ,a ona będzie obok, tak jak ci obiecała. Obiecała być zawsze, nie dotrzymała obietnicy. Odeszła. Zniknęła z twojego życia, bezpowrotnie. Dwa lata to szmat czasu. Może i ktoś by zapomniał, ale ty nie zapomnisz nigdy. Nigdy nie zapomnisz jej cudownego uśmiechu jakim witała cię o poranku. Nie zapomnisz jej przesadnego optymizmu. Jej zupełnego braku cierpliwości w większości sytuacji. Jej cudownych, roześmianych błękitnych oczu wypełnionych uczuciem. Jej cudownego, słodkiego zapachu. Jej ochrzaniania cię za to twoje zapominalstwo. Jej charakterystycznego śmiechu. Tego ,że gdy zawsze gdy miałeś chwilę zwątpienia to ona dawała ci tysiąc powodów do radości. Tego ,że gdy na meczu spoglądałeś w kierunku trybun to wiedziałeś ,że jest tam. Doskonale pamiętałeś wasze pierwsze spotkanie, pierwszy niewinny uśmiech, pierwszy pocałunek, pierwsze ''kocham'', pierwszą kłótnię. Wydawało ci się jakby to było wczoraj. Wiedziałeś ,że już nigdy nie ujrzy jej zaraźliwego uśmiechu. Nie weźmiesz jej już nigdy w swoje ramiona. Nie poczujesz smaku jej malinowych ust. Wiedziałeś ,że już nigdy jej nie będzie, choć obiecywała. 
Nie było momentu byś o niej nie myślał. Nie było czynności w twoim życiu ,która by ci jej nie przypominała. Każdy zakątek tego świata kojarzył ci się z nią. Godzinami potrafiłeś błąkać się bez celu po waszym wspólnym rzeszowskim domu jakby mając utopijną nadzieję ,że znajdziesz ją w swoim gabinecie pochyloną nad stertą papierów i zupełnie pochłoniętą pracą. I pomimo upływu lat, dalej nie radziłeś sobie z jej brakiem. Wciąż nie potrafiłeś pogodzić się z tym ,że wraz z jej odejściem, odeszła ogromna część ciebie samego. Nie umiałeś wrócić kolorytu swojego życia, jakiego nadawała właśnie ona. Wciąż czułeś jej słodki zapach. Wciąż słyszałeś jej ciepły głos. Wciąż czułeś jej obecność obok, choć doskonale wiedziałeś ,że to było zupełną abstrakcją. Nie byłeś i już nigdy nie będziesz tą osobą, jaką stał się dzięki niej. Z ogromnym trudem przychodziły ci najbardziej błahe codzienne czynności. Momentami miałeś ochotę rozpłakać się z zupełnej bezsilności. Wszyscy dookoła starali się ci pomóc, na wszelkie sposoby. Z pewnością gdyby nie najbliżsi załamałbyś i zamknął w sobie na dobre. Walczyłeś ze sobą każdego dnia. Walczyłeś bo pomimo tej ogromnej straty miałeś jeszcze powód do życia. Ta mała kruszynka każdego kolejnego dnia nieświadomie zadająca ci co raz większy ból, bo z każdym kolejnym dniem była co raz bardziej do niej podobna. Miała te same czekoladowe włosy i błękitne oczy. Te same dołeczki w policzku ,gdy się uśmiechała. Tak samo uroczo zadarty do góry nosek i ten sam kształt ust. Dokładnie ten same charakterek. To małe cudo o które obydwoje tak długo walczyliście. Te samo ,które mieliście wychować we dwoje. Nie byłeś zupełnie gotowy na to ,że zostaniesz z nią sam. Gdyby nie pomoc babć to przez pierwsze miesiące z pewnością byś sobie nie poradził, bo był one dla ciebie koszmarem. Dopiero z czasem pomimo rozdzierającego wewnętrznego bólu stałeś się ojcem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Musiałeś być dla niej zarówno ojcem jak i matką, choć momentami zastąpienie jej ukochanej mamy było wręcz niewykonalne. Była jeszcze zbyt mała by rozumieć pewne sprawy ,ale chciałeś i robiłeś wszystko by od najmłodszych lat wiedziała kim była najważniejsza na świecie kobieta w twoim życiu tuż przed jej pojawieniem się na świecie. Kim była ta ,która była twoją opoką i całym życiem. Byłeś jej to winny. I choć nie była jeszcze za duża to już pytała. Pytała dlaczego z przedszkola nie zabiera jej mamusia. Dlaczego mamusia nie plecie jej wymyślnych warkoczyków na głowie. Dlaczego jej nie ma, a jest tylko tatuś. 
 -Tatusiu, gdzie idziemy?-pyta mała szatynka trzymając cię za dłoń
 -Do mamusi.-odpowiadasz jej
 -A gdzie jest mamusia?
 -Mamusia śpi kochanie.
 -A kiedy się obudzi?-pyta zupełnie nieświadoma
 -Nie obudzi kochanie.-kręcisz głową i przykucasz przy niej- Mamusia jest tam na górze.-mówisz wskazując palcem na niebo- Jest tam i patrzy na ciebie codziennie, pilnuje by nie stała ci się żadna krzywda.
 -Pójdziemy do nieba?
 -Nie skarbie, pójdziemy tam mamusia śpi.
 -Dlaczego jej nie ma, nie kocha mnie?
 -Słoneczko, mamusia cię kocha najbardziej na świecie i zawsze będzie kochać, tak samo jak ja.-z trudem wymuszasz uśmiech.
 -Zawse tatusiu?
 -Zawsze.-odpowiadasz jej po czym wstajesz i powtórnie wyruszacie przed siebie.
*

Otwierasz z przerażeniem oczy. Z trudem łapiesz oddech. Dobrą chwilę zajmuje ci unormowanie tejże funkcji życiowej i względne uspokojenie. Zrywasz się niemal na równe nogi jak gdyby chcąc zaprzeczyć temu koszmarowi. Uspokaja cię widok śpiącej nieopodal Lenki, delikatnie wiercącej się na łóżku i z całą pewnością domagającej się jedzenia. Siadasz na skraju szpitalnego łóżka i chowasz twarz w dłonie. W tej chwili nie pragniesz niczego innego. Nie potrafisz bardziej prosić Boga o nic jak tylko to żeby ci jej nie zabierał. Żebyś nie został z tym wszystkim sam. Żeby Lenka znała mamę, nie tylko ze zdjęć czy twoich opowieści. By była obecna w waszym życiu nie tylko jako wspomnienie. By była. Była na zawsze, tak jak obiecała.

~*~
Nie wiem, może ja jestem jakaś przewrażliwiona ostatnio, ale z każdym kolejnym rozdziałem trudniej mi przychodzi pisanie bez jakiegokolwiek wzruszenia. Wiem, dziwna jestem. pewnie chce mi się płakać bo to jest tak słabe  Nie no, żart. 
Przepraszam za opóźnienia, ale w piątek był mecz i jakoś nie miałam po nim nastroju na pisanie, wczoraj wpadło małe spotkanko ,które mi się przedłużyło, dzisiaj od rana nauka, ale jakoś się sprężyłam i zdołałam coś dla Was napisać. Przespałam sie z tematem ,że tak powiem i jak w piątek nie miałam za bardzo pomysły, tak dzisiaj już się pojawił i muszę przyznać ,że poszło całkiem sprawnie. Jak wyszedł jakościowo, standardowo pozostawiam to Waszej ocenie. Ja jestem względnie zadowolona, mam nadzieję ,że i wy będziecie. Czy to już koniec? Tego nie zdradzę, ale jeszcze chwilę nam tu zejdzie, spokojnie. Aczkolwiek chwila, może tu trwać rozdział, dwa, trzy czy cztery. To się okaże niebawem :)
Życzę miłego tygodnia!
Ściskam,
wingspiker.

|ask|duet |