piątek, 28 marca 2014

Predestynacja trzecia.

Zdecydowanie uwielbiałaś dni kiedy o poranku otwierałaś oczy, a tuż obok widziałaś twarz ukochanej osoby. Ostatnimi czasy bywało to tak rzadko ,że tego poranka gdy ujrzałaś swojego męża pogrążonego we śnie musiałaś się przez chwilę zastanowić czy aby w dalszym ciągu nie śnisz. Mogłaś godzinami mu się przyglądać, a z pewnością nie znudziłoby ci się to. Było to na tyle pochłaniające zajęcie ,że nawet się nie spostrzegłaś kiedy niebieskie tęczówki zaczęły ci się przypatrywać.
 -Dzień dobry śpiochu.-uśmiechasz się
 -Teraz już wyśmienity.-szczerzy się- Każdy jest dobry jeśli nie otwieram oczu i nie widzę Kurka.-śmieje się
 -Nie przesadzaj, zawsze mogłeś gorzej trafić.
 -Gorzej to już się chyba nie da.-śmieje się.
Po chwili błogiego lenistwa w łóżku przyszła pora na wykarmienie pułku armii, czy też swojego przerośniętego męża i przyprawiającego cię o wilczy apetyt potomka. Już nawet nie pamiętasz kiedy zjedliście wspólnie śniadanie. Bez zbędnego pośpiechu i biegania. Mieliście się tylko na wyłączność. Nikt ani nic nie mogło wam przeszkodzić w napawaniu się tą bliskością. No chyba ,że nieproszeni gości jacy się zjawili popołudniem.
 -Rozmawiałam z twoją mamą i mów od razu co się stało bo ja już mam stan przedzawałowy! -rzuca na wejściu twoja przyjaciółka
 -Mi też cię miło widzieć Monia, mam nadzieję ,że wypoczęłaś na tych Kanarach.-śmiejesz się
 -Kanary, Kanarami, ale lepiej mów o co chodzi.
 -Piotrek?-szukasz wzrokiem męża
 -Nie Piotrkuj mi tu, tylko gadaj!
 -Ale u nas wszystko w porządku.-odpowiadasz
 -Nie wciskaj mi tu kitów moja droga.-gani cię
 -Czego się napijesz?
 -Poproszę wodę.-sadowi się wygodnie na salonowej kanapie
 -Ja przyniosę, wy macie do pogadania.-szczerzy się Piotrek, a ty masz ochotę go co najmniej udusić za ta haniebną ucieczkę. Bierzesz głęboki wdech i spoglądasz na przyjaciółkę, która świdruje cię wzrokiem, który z pewnością gdyby mógł, zabiłby wszystkich dookoła.
 -Gadaj Nowakowska!-warczy
 -Co ci powiedziała moja matka?
 -Tylko tyle ,że byłaś u lekarza i nie miał zbyt dobrych wieści.
 -To fakt, aczkolwiek te złe wieści okazały się być całkiem dobre. Powiedziałabym ,że wyśmienite.
 -Nie rozumiem.-kręci zdezorientowana głową
 -Nie powiem, przestraszyłam się bo miałam słabe wyniki i ostatnimi dniami czułam się troszkę gorzej, ale na szczęście okazało się ,że to nie było to, o czym myślałam.
 -Jesteś zdrowa?-dociekała
 -Jak ryba!-uśmiechasz się
 -W takim razie o co chodzi?-pyta wyraźnie zdezorientowana
 -Nie chciałam ci tego mówić przez telefon bo myślę ,że wolałaś się tego dowiedzieć ode mnie w cztery oczy.
 -Piotrek każ tej swojej żonie mówić o co chodzi bo ja już nie wytrzymam.-rzuca w kierunku twojego męża ,który zajmuje miejsce obok ciebie i otacza cię ramieniem.
 -Po prostu za jakieś pięć miesięcy z kawałkiem będziesz ciotką.-wzrusza ramionami
 -I mówisz to tak spokojnie?-dziwi się- Przecież to wspaniale!-mówi wielce uradowana po czym wręcz rozanielona wyściskuje waszą dwójkę. Przez następne dobre pół godziny mów jak najęta o tym jak wielce jest uradowana i jak bardzo się nie może doczekać waszego potomka. Wiedziałaś ,że jak już zacznie mówić, to szybko nie skończy, a także nie pozwoli sobie przerwać. Znałaś ją niemal całe życie, więc byłaś przyzwyczajona do tego ,że to ona była wodzirejem wszelkich pogaduszek i tym podobnych. Była tak okropną gadułą ,że jesteś pewna ,że przegadałby wszystkich, nawet samego diabła.
 -Ostatnio jak wyjechałam na wakacje to Piotrek ci się oświadczył, a teraz zmajstrowaliście sobie małego albo małą Nowakowską. Ja to chyba muszę częściej wyjeżdżać.-śmieje się
 -Lepiej siedź w Rzeszowie bo zaraz znowu zostanę sama jak palec.
 -I już ja cię tu przypilnuje moja droga. Opieka dwadzieścia cztery na dobę, lepszej na całym podkarpaciu nie znajdziesz!-rzuca klaszcząc w ręce.
Wiedziałaś ,że ona wcale nie żartowała i wręcz nie mogłaś się doczekać aby doświadczyć swojej przyjaciółki w wydaniu nadgorliwej opieki.
Nie byłaby ona sobą gdyby nie wspomniała o calutkich trzech tygodniach spędzonych na Wyspach Karaibskich wraz ze swoim narzeczonym. Mówiła jak najęta, co rusz zachwycając się widokami, warunkami czy po prostu jak to typowa kobieta swoją opalenizną. Nie zapomniała też pokazać wam całej masy zdjęć jaką wykonała w tym czasie. Musiałaś przyznać ,że te zdjęcia jak na wziętego fotografa były genialne i trudno było oderwać od nich wzrok. Wtedy weszliście na kolejny temat, który mogła referować długimi godzinami. Z pewnością gdyby nie jej druga połówka niepokojąca się o jej osobę szybko nie opuściłaby waszego lokum. Nie dotrzymujesz zbyt długo towarzystwa Piotrkowi bo nie mija kwadrans, a ty odpływasz w krainę Morfeusza. Gdy nazajutrz otwierasz oczy nie siedzisz na kanapie oparta o ramię swojego męża, tylko w waszym sypialnianym łóżku, a do twoich nozdrzy dociera zapach świeżo mielonej kawy. Wkładasz kapcie na nogi, leniwie się przeciągasz i wędrujesz ku kuchni gdzie zastajesz nucącego coś pod nosem i szeroko uśmiechniętego Piotrka.
 -Jak tam samopoczucie grubasku?-uśmiecha się
 -Grubasku? Za dwa, trzy miesiące się przekonasz co to znaczy jak nie będzie mógł mnie objąć.-śmiejesz się
 -No już dobra, dobra.-mówi- Jak się czujesz?
 -W porządku.-odpowiadasz wzruszając ramionami i zabierając się za przygotowanie czegoś przydatnego do zjedzenia- Nie patrz tak na mnie.
 -Znamy się tyle lat i uwierz, doskonale wiem kiedy nie mówisz mi prawdy.-trafnie zauważa
 -No dobra, może troszeczkę słabo, ale przysięgam ,że jest lepiej niż wczoraj.
Jakimś cudem udaje ci się go udobruchać, przynajmniej na chwilę zaspokoić jego ciekawość i rozwiać wszelkie wątpliwości. Choć faktycznie ten dzień nie należał do najlepszych jeśli chodziło o twoje samopoczucie, to spędziliście go naprawdę przyjemnie. Kto by pomyślał ,że słodkie nicnierobienie może być aż tak przyjemne? Z pewnością nie ty. Całe życie biegałaś z jednego kąta w drugi i nigdy nie potrafiłaś usiedzieć dłużej niż pięć minut w jednym miejscu bez wykonywania jakiejkolwiek czynności. Zawsze byłaś przyzwyczajona do ruchu i do wszelkich związanych z nim aspektów, dlatego tak trudno było ci przystosować się do braku większej aktywności fizycznej, czyli jednymi słowy błogiego lenistwa, które dotychczas w twoim słowniku nie figurowało wcale.
 -Może pogadam z trenerem i zostanę z tobą?-rzuca nagle ,gdy korzystacie z ciepłego i słonecznego dnia wylegując się na tarasie
 -Ani mi się waż!-rzucasz niemal od razu- Nawet o tym nie myśl.
 -Gabi, ale to nie chodzi o to czy chcesz czy nie, bo jesteś największym uparciuchem na świecie i choćby było beznadziejne źle to byś mi kazała jechać, ale o to ,że nie powinienem teraz cię zostawiać. Wyjadę i co? Będę tysiąc kilometrów stąd i będę się o ciebie zamartwiał jak głupi?
 -Piotruś, to twoje całe życie, twoja pasja i nie możesz z tego rezygnować, nie musisz tego robić. Mam Monię, dziewczyny ,a do tego naszego matki robią mi co rusz nalot i wszyscy pilnują mnie jak tylko mogą, nic mi nie będzie.
 -Może to jest moja pasja, ale nie całe życie.-odpiera- Ty jesteś całym moim życiem, a za kilka miesięcy będzie nim też ten mały człowieczek.-uśmiecha się po czym zamyka cię w szczelnym uścisku- Po prostu się o ciebie martwię mała.
 -Wiem to.-wzdychasz- Ale nie możesz się cały czas o mnie bać. Jestem już duża i sobie poradzę.-śmiejesz się- Przecież wiesz ,że gdyby tylko coś się działo to nawet gdybyś był na drugim końcu świata wiedziałbyś o tym jako pierwszy.
 -Masz niesamowitą siłę perswazji moja droga.-unosi kąciki ust ku górze
 -Po prostu wiem jak cie podejść Piotruś.-szczerzysz się
 -I nie tylko to.-mówi po czym smakuje twoich ust. Niewinny pocałunek przeradza się w zaciętą walką języków. Walkę dwójki jakże spragnionych siebie ludzi. Wszystko potem dzieje się tak szybko ,że nawet nie wiesz kiedy z tarasu przemieszczacie się ku waszej sypialni.
 -Czy my aby na pewno możemy?-przerywa
 -Matko Piotrek, ty to masz wyczucie czasu.-śmiejesz się- Dlaczego niby nie?
 -Nie wiem, tak jakoś mi przyszło do głowy.-wzrusza ramionami
 -Spokojnie, nie ma żadnych, najmniejszych zastrzeżeń.-mruczysz mu do ucha po czym składasz pocałunki na jego ustach.
 -Ale na pewno?
 -Jesteś niemożliwy!-parskasz śmiechem
 -Nie zrobimy mu krzywdy?
 -Zaraz ja zrobię krzywdę, ale tobie.
 -Ja po prostu pytam!-unosi ręce w geście kapitulacji po czym przechodzi do poprzedniej czynności jaką było pozbawianie cię reszty garderoby i przejście do właściwej części aktu. W jednej chwili czujesz pod sobą miękki materac, a nad sobą idealnie wyrzeźbione ciało swojego mężczyzny. Nieprzerwanie obdarza cię namiętnymi pocałunkami i błądzi swoim wielkim dłońmi po całym twoim ciele. Po chwili wchodzi w ciebie po czym przechodzi do działania. Poruszając biodrami co raz energiczniej przyprawia cię o przyśpieszony oddech i absolutną ekstazę. Gdy po chwili twoje ciało oblewa fala przyjemnego ciepła twój ukochany opada obok ciebie ciężko dysząc i składając szybki pocałunek na twoich malinowych ustach.
 -Nic nie mów.-przykładasz palec do jego ust uprzedzając jego pytani z serii czy aby na pewno to bezpieczne w ciąży. Obracasz się na bok by mieć idealny widok na niego. Widzisz ,że uśmiecha się w twoim kierunku i nieprzerwanie obdarza cię spojrzeniem pełnym ciepła i uczucia. Błądzisz knykciami po jego kilkudniowym zaroście ,który delikatnie drażni opuszki twoich palców.
 -Nawet nie wiesz jak dziękuję Bogu ,że dał mi taką odważną żonę, bo gdyby nie ty to pewnie byśmy się nigdy nie poznali i nigdy bym nie był taki szczęśliwy jaki jestem teraz.-mówi uśmiechając się do ciebie szeroko
 -Gdyby nie to ,że jedna z koleżanek się rozchorowała i poszłam na zawody w zastępstwie pewnie bym skończyła jako kocia mama.-śmiejesz się
 -Nie z tą buzią słońce.
 -Nie z tym charakterkiem skarbie.-mówisz ze śmiechem- Jak nasze dziecko pójdzie pod tym względem we mnie to będziemy mieć trochę roboty.
 -Tym bardziej jeśli z urodą pójdzie w ciebie i będzie to ona, to będę musiał kupić sobie wiatrówkę i pilnować całego osiedla.
 -Nie miałabym nic przeciwko gdyby było taką oazą spokoju jak tatuś.-uśmiechasz się
 -Ktoś z naszej dwójki musi być tym nudziarzem, padło na mnie.
 -Może i nudziarz, ale mój.-spoglądasz na niego z uśmiechem
 -Dalej nie mam pojęcia jakim cudem jesteśmy razem.-chichocze- Chociaż jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają.
 -A pomyśleć ,że twoja siostra dawała nam pół roku.-śmiejesz się mając w pamięci zakład waszych starszych sióstr o to ,że nie wytrzymacie ze sobą zbyt wiele. Nie trudno było się domyślić ich miny na przypomnienie im tego haniebnego zakładu, gdy wytrzymaliście ze sobą osiem długich i jakże pięknych lat, a jakby tego było mało zostaliście małżeństwem. Musisz przyznać ,że gdyby ktoś te osiem lat temu powiedział ci ,że ta chuderlawa tyka będzie twoim mężem to z pewnością wyśmiałabyś go i to konkretnie. Bo czy ktokolwiek uwierzyłby w związek wyszczekanej i zbuntowanej nastolatki i cichego i równie skrytego chłopaka? Z pewnością większość pukałaby się w czoło, ale nie oni. Byliście doskonałym przykładem ,że miłość nie wybiera, a przeciwieństwa się przyciągają. Byliście jak ying i yang. Jak ogień i woda. Poszukiwaliście elementu pasującego do swojego układanki ,który na trwałe ją scali i takowy właśnie znaleźliście w tym drugim. I choć inny nie dawali wam żadnych szans, to wy trwacie dalej razem, równie szczęśliwi co przed kilkoma laty. Czy mogło być coś piękniejszego? Z pewnością na tą chwilę nie było takiej rzeczy.
 -Może ja nie pojadę?-mówi smutno stojąc w przedpokoju z walizką
 -Coś ci chyba powiedziałam na ten temat mój drogi.
 -No już dobra, przestaję narzekać.-wzdycha- Wbij sobie to do tej swojej ślicznej główki ,że jeśli cokolwiek by się działo nie tak, masz natychmiast do mnie dzwonić i nie obchodzi mnie czy będzie pierwsza w nocy czy szósta rano.-daje ci reprymendę
 -Dobrze panie Nowakowski, będę dzwonić. Słowo harcerza!
 -Mam taka nadzieję słoneczko.-uśmiecha się pogodnie po czym przytula cię do siebie. Te trzy dni minęły jak pięć minut. Siedemdziesiąt dwie godziny były tak naprawdę niczym. Minęły nie wiedzieć nawet kiedy. Mogłabyś tkwić w jego bezpiecznych ramionach w nieskończoność, dałabyś wiele by ta chwila trwała. Musiało ci jednak wystarczyć kilka minut w jego ramionach bo już po chwili musiał wyruszać w podróż do Spały, a ty znów zostałaś sama. Znów chodziłaś z kąta w kąt w pustym mieszkaniu. Znów przewracałaś z boku na bok po wielkim łóżku. Znów miałaś niespokojne sny. Powtórnie czułaś jakby brakowało ci jakiegoś elementu w środku. I pomimo faktu ,że wszyscy dotrzymywali ci towarzystwa jak tylko mogli i organizowali ci czas na wszelkie możliwe sposoby to i tak brakowało ci tego ,któremu ślubowałaś miłość i wierność.
 -Dzisiaj masz wizytę u lekarza?
 -Skąd wiesz?-mrużysz oczy- Ach no tak, zapomniałam ,że mój mąż mnie pilnuje na każdym możliwym kroku i przemyca wam wszelkie informacje.-śmiejesz się
 -Też bym chciała takiego męża.-wzdycha
 -Co znowu zrobił biedny Marcin ,że popadł w niełaskę?
 -Nie ważne.-macha ręką na odczepne- To na którą masz wizytę?
 -Właściwie to już muszę się zbierać.-mówisz widząc na zegarze godzinę trzynastą. Dopijasz duszkiem szklankę soku po czym udajesz się do łazienki w celu doprowadzenia się do względnego ładu. Sprawnie uwijasz się z wszelkimi zabiegami upiększającymi i już po kilkunastu minutach jesteś w pełni gotowa.
Na nic zdają się twoje lamenty, gdy Monia kategorycznie zabrania ci usiąść za kierownicą. Z kim jak z kim, ale z nią nie zamierzałaś się kłócić bo chcąc nie chcąc wiedziałaś ,że jesteś na straconej pozycji. Po kilku minutach szaleńczej jazdy twojej przyjaciółki po rzeszowskich przedmieściach docieracie na miejsce sporo przed czasem. Siedzisz niecierpliwie w poczekalni wbijając paznokciami bliżej nieznany ci rytm. Nie potrafisz siedzieć równie spokojnie co przyjaciółka ,która jak gdyby nigdy nic przeglądała sobie czasopismo.
 -Czym się denerwujesz?
 -Nie wiem.-kręcisz głową- Po prostu mam dziwne przeczucie.
 -Daj spokój, nie panikuj Gabi.-uśmiecha się krzepiąco- Założę się ,że z maluchem jak i z tobą wszystko jest w jak najlepszym porządku.
 -Obyś miała rację.-uśmiechasz się nikle w jej kierunku.
Kolejne minuty siedzenia w poczekalni wydają się być całą wiecznością. Na dźwięk swojego imienia i nazwiska wywołanego przez kobietę w białym kitlu natychmiast wstajesz. Spoglądasz w kierunku Moni ,która kiwa delikatnie głową i uśmiecha się do ciebie po czym wchodzisz do gabinetu lekarza uprzednio biorąc głęboki oddech. Witasz się z lekarzem po czym zajmujesz miejsce naprzeciw niego. Tradycyjnie już zadaje ci wszelkie podstawowe pytanie, od samopoczucia na diecie kończąc. Widzisz wyraźnie jak marszczy czoło i delikatnie kręci głową. W jednej chwili potęguje się w tobie strach. Dokładnie ten sam, który towarzyszy ci od czasów pokonania demonów przeszłości. Masz wrażenie ,że zaraz twoje serce wyrwie się z piersi ,a twój oddech przyśpiesza z każdym kolejnym ułamkiem sekundy.
 -Pani Gabrielo ja nie będę pani okłamywał, nie podobają mi się te wyniki.-marszczy brwi- Będzie pani musiała położyć się do szpitala na parę dni.
 -To konieczne?-krzywisz się
 -Gdyby nie było, nie mówiłby o tym pani.-odpowiada- Z maluchem wydaje się być wszystko  w jak najlepszym porządku, niepokoją mnie te niskie wskaźniki w badaniach i pani złe samopoczucie.
Ledwo powstrzymujesz łzy. W zasadzie nie słuchasz nawet tego co ma ci do powiedzenia lekarz. Siedzisz jak zahipnotyzowana mając w głowie jego słowa. Nie potrafisz wydusić z siebie ani słowa. Nie potrafisz się ruszyć. Masz ochotę krzyczeć. Masz ochotę wybuchnąć płaczem. Masz ochotę schować się gdzieś gdzie nikt cię nie znajdzie i przeczekać do wszystko. Nie pragniesz jednak teraz niczego innego jak Piotrka obok. Jak niczego innego na świecie.
 *
Choć zewnętrznie jakkolwiek się trzymam, tak zewnętrznie krzyczę, wrzeszczę, płaczę. Wewnętrznie umieram ze strachu. Nie potrafię nie dopuszczać do siebie myśli o najgorszym. Nie potrafię myśleć o tym w kategorii błahostki. Po prostu nie umiem. Czy w życiu zawsze musi być tak ,że po cudownych dniach pełnych szczęścia przychodzi ze zdwojoną siłą najgorsze? Czy zawsze gdy trzymamy gardę dostajemy cios poniżej pasa? A może to już nokaut? Czy może wstęp do następnej rundy?
 Nie potrafię. Nie chcę. Nie mogę.
Proszę.
Tak bardzo proszę.
Nie pozwól proszę by spełniły się najgorsze koszmary. By koszmary stały się prawdą.

A co jest najgorsze? Czekanie. Czekanie na decyzję w żadnym stopniu niezależną od nas. To on pociąga za sznurki. To on może je przedłużyć, ale może też boleśnie ukrócić…

~*~
Wyszło super-długo jak na moje standardy ,ale tak to jest jak człowiek odpali worda, ulubione piosenki i pisanie po prostu samo idzie. Myślę ,że kto jak kto, ale Wy nie będziecie mi mieć za złe tejże długości :P Cóż mogę powiedzieć? Akcja powoli nabiera rumieńców, zaczyna się coś dziać. Jak wspominałam, jeśli szukacie ciepłych kluch do poczytanie, to pod tym adresem ich nie znajdziecie. Będzie inaczej niż wcześniej, na moich innych opowiadaniach, ale pod jakim względem tego już Wam zdradzić nie mogę choćbym nie wiem jak chciała. Przyznam ,że jestem całkiem zadowolona z niego. Za wszelkie literówki, błędy itp przepraszam, ale word jest taką cholerą ,że sam dość często poprawia wyrazy i nie jestem też w stanie wszystkiego wyłapać nawet przy kilku czytaniach.
Miłego weekendu!
Ściskam,
wingspiker.
PS. Napisanie kilku słów nie boli, a jak motywuje!

piątek, 21 marca 2014

Predestynacja druga.

Siedzisz przed dwójką lekarzy niczym królik doświadczalny. Spoglądają na ciebie wymieniając co rusz jakieś uwagi, które niestety nie docierają do ciebie wcale, lub też w okrojonych wersjach z których nie rozumiesz w zasadzie nic. Z każdym ich kolejnym spojrzeniem, denerwujesz się jeszcze bardziej. Po kilku minutach, które dla ciebie są wiecznością. Twój oddech przyśpiesza na tyle ,że w zasadzie ledwo kontaktujesz. Jesteś w swojej własnej opinii co najmniej w stanie przedzawałowym.
 -Proszę tutaj, przeprowadzimy pani jeszcze kilka dodatkowych badań potwierdzających, lub też wykluczających nasze przypuszczenia, dobrze?-pyta łagodnym głosem doktorka, a ty nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa kiwasz tylko posłusznie głową i podążasz za nią. Wykonuje ci kilka mniej lub bardziej znanych badań. W zasadzie nie wiesz nawet ile czasu siedzisz już w gabinecie Zalewskiego. Dałabyś wiele by właśnie teraz, tuż obok ciebie siedział Piotrek. Przydałaby cię się jego siła spokoju w tym właśnie momencie. Jesteś pewna ,że wiedziałby jakby cię uspokoić i podtrzymać na duchu. A tak pewnie siedzi za drzwiami odchodząc od zmysłów. Już dawno się tak nie bałaś. Bałaś się ,że demony przeszłości powrócą i zniszczą twoje poukładane życie nieodwracalnie. Siedzisz zupełnie spanikowana oczekując jak skazaniec na wyrok.
 -Mam dwie wiadomości, dobrą i złą.-mówi z absolutną powaga wymalowaną na twarzy.
 -Poproszę tą złą.-mówisz ciężko oddychając
 -Potwierdziły się nasze przypuszczenia co do czynnika powodującego tak złe wyniki.-odpowiada, a ty ledwo powstrzymujesz się od wybuchnięcia głośnym płaczem. Tak bardzo chciałaś by Piotrek był obok. Właśnie w tej chwili pragnęłaś schronić się w jego bezpiecznych ramionach i przeczekać to wszystko.- A ta dobra?-pytasz łamiącym się głosem.
 -Pani Gabrielo, proszę się uspokoić.-na jego twarzy widać zarys uśmiechu- To nie jest na całe szczęście nawrót choroby.-mówi, a jego słowa niosą ci ogromną ulgę. Wypuszczasz głośno powietrze z ust, a na ciele czujesz wyraźną ulgę. Nie wiesz co masz powiedzieć. Nie wiesz co masz ze sobą zrobić. Jednak po chwili ulga ta przechodzi w kolejną fazę strachu. Czego mogła tyczyć się zła wiadomość?
 -Więc co ze złą wiadomością?-wyduszasz z siebie
 -A o tym już doktor Biernacka.-rzuca lekarz po czym przekazuje połowę papierów swojej koleżance
 -Więc ta zła informacja sama w sobie nie jest zła, jak to się mówi, punkt siedzenia zależy od miejsca siedzenia.-zaczyna- Proszę się nie bać, bo przyczyną pani nieco gorszego samopoczucia i słabszych wyników nie jest nic poważnego.
 -Proszę powiedzieć wprost co ze mną jest bo naprawdę dłużej nie wytrzymam.-przerywasz jej zniecierpliwiona.
 -Gratuluję pani i z pewnością siedzącemu za drzwiami i wielce zaniepokojonemu mężowi.-uśmiecha się- To już prawie trzeci miesiąc.
 -Słucham?!-pytasz zupełnie zszokowana
 -Jest pani w ciąży.-odpowiada kobieta ze stoickim spokojem.
Siedzisz przez dłuższą chwilę zupełnie zszokowana jej słowami. Zastanawiałaś się jakim cudem mogłaś nie zauważyć ,że coś z tobą nie tak? Jak mogłaś nie mieć żadnych objawów? W życiu byś się tego nie domyśliła. Za nic na świecie na myśl nie przyszłoby ci ,że pod sercem możesz nosić nowe życie. Owszem, planowaliście mieć dzieci, ale z pewnością nie teraz, nie w tej chwili. A ta wiadomość z pewnością pokrzyżowała wasze, a zwłaszcza twoje plany. Nie mogłaś tego jednak cofnąć. W obecnej chwili mogłaś się tylko cieszyć tym ,że stał się ten cud, którego oczekiwałaś. Demony nie wróciły. Przynajmniej nie teraz. Teraz mogłaś cieszyć z tego małego szczęścia jak na was spadło. W zasadzie nie pamiętasz co się działo potem. Dostałaś dwie strony zaleceń, a także nie mniej różnego rodzaju witamin i innych specyfików. Z racji piekła jakie przeszłaś dobre kilkanaście lat temu, musiałaś stawiać się na kontrolę średnio co dwa, trzy tygodnie. Nie przejmowałaś się jednak tym. Bardziej skupiałaś się na tym, w jaki sposób wyjaśnisz swojemu z pewnością zamartwiającemu się o ciebie mężowi, siedzącemu na korytarzu dlaczego tak długo byłaś w gabinecie i jak przekażesz mu radosną nowinę. W chwili gdy opuszczasz gabinet i widzisz jego zmartwioną minę pełną troski ledwo powstrzymujesz napływające do oczu łzy. Niemal natychmiast lądujesz w jego ramionach. Nie zadaje ci masy zbędnych pytań bo wie ,że na chwilę obecną nie jesteś w stanie odpowiedzieć na żadne z nich. Dopiero po dłuższej chwili wyprowadza cię na zewnątrz i podaje wodę. Niemal natychmiast wypijasz ją duszkiem po czym bierzesz głęboki oddech.
 -Mam się bać?-pyta cicho przerywając głuchą ciszę
 -Zależy.-wyduszasz z siebie
 -Od czego?-ciągnie
 -Od tego czy uznasz to za dobrą wiadomość czy złą.
 -Jestem gotowy na najgorsze. Mów.-odpowiada spoglądając na ciebie
 -Miałam słabe wyniki, musiał je skonsultować i do tego zrobić parę badań.-rzucasz- Mogłam dostać albo dobrą albo złą wiadomość. Dostałam tą gorszą bo badania potwierdziły ich przypuszczenia. Choć w zasadzie to jest teoretycznie gorsza wiadomość.
 -Błagam cie powiedz bo zaczynam się naprawdę bać.-przerywa ci zniecierpliwiony
 -Jestem w ciąży.
 -Co?!-patrzy na ciebie będąc w zupełnym szoku
 -Będziesz ojcem.-odpowiadasz przestając panować nad emocjami, a już po chwili czujesz spływającą po policzku pojedynczą łzę. Nie mija w zasadzie sekunda, a płyną ciurkiem po twoich policzkach.
 -Gabi proszę cię, nie płacz.-mówi ciepło- Popatrz na mnie.
 -No co?-chlipiesz
 -Choć może nie spodziewałem się ,że to tak szybko nastanie to naprawdę się cieszę.
 -Powiedziałabym ,że wyglądasz inaczej.
 -Po prostu zupełnie mnie zaskoczyłaś.-mówi ciepło patrząc ci prosto w oczy- Kocham cię najbardziej na świecie i wiem ,że będziesz doskonałą matką.
 -A co jeśli sobie nie poradzę?-pociągasz nosem
 -Hej.-unosi twój podbródek tak byś na niego spojrzała- Mamy siebie, metodą prób i błędów damy radę. Z resztą, jeśli ty sobie nie poradzisz to niby kto, ja?-unosi delikatnie kąciki ust ku górze. Patrzy na ciebie wzrokiem pełnym miłości i ciepła. Nie potrafisz się nie uśmiechnąć. Nie potrafisz nie wpaść w jego jakże bezpieczne ramiona.
Ze stanu absolutnego przerażenia i paniki, dzięki swojej osobistej oazie spokoju przechodzisz w stan radości i niesamowitego szczęścia. Z pewnością przyczyniły się też do tego powoli dające o sobie znać hormony. I choć wiadomość o twojej ciąży wywołała w rodzinie nie małe poruszenie to wszyscy dookoła byli wręcz rozanieleni i nie mogli doczekać się rozwiązania do którego był jeszcze spory kawał czasu. Jak też się spodziewałaś, gdy tylko twój kochany mąż opuszczał dom i udawał się na zgrupowanie kadry, pomijając fakt ,że wydzwaniał do ciebie niezliczoną ilość razy w ciągu jednej doby, to niemalże cała najbliższa rodzina i znajomi pilnowali cię jak oka w głowie.
 -Jak tam się czujesz skarbie?-pyta twoja matka gdy tylko przechodzicie do salonu
 -Bywało lepiej.-rzucasz, leczy gdy po chwili widzisz przerażoną minę matki dodajesz- Mamo spokojnie, po prostu muszę troszkę zwolnić, to nic takiego.
 -Po prostu boję się ,że to wróci...
 -Mamo proszę cię.-przerywasz rodzicielce- To było szesnaście lat temu, to nie musi wrócić.
 -Wiem to, ale nie ma dni bym o tym nie myślała i nie bała się o ciebie. Nie potrafię po prostu znieść myśli ,że musiałaś przejść przez to wszystko.-wzdycha
 -Ale teraz jestem w stu procentach zdrowa, a to paskudztwo to już zamknięty rozdział w moim życiu.-uśmiechasz się krzepiąco- Lepiej opowiadaj co u was.-zmieniasz temat
 -Po staremu.-odpowiada- Ojciec jak zwykle całymi dniami zajmuje się swoimi chłopcami z klubu, Bartek jak to on, nigdy go nie ma w domu, a już jak jest, to zero pożytku. A Daria zwiedza świat, wczoraj dzwoniła z Sydney.
 -Nie narzekaj bo jak ci ukochany synio wyfrunie zaraz z domu to nie będziesz miała na kogo narzekać.-śmiejesz się
 -Już nie narzekam bo mam najwspanialsze dzieci na świecie.-odpowiada z uśmiechem- Tak wracając do tematu, to za ile zostanę babcią?
 -To koniec drugiego miesiąca.-odpowiadasz jej
 -Czyli mały albo mała Nowakowska kiedy się pojawią?
 -Termin mniej więcej na połowę grudnia.
Przez następne pół godzin twoja matka nie mogła się nacieszyć tą radosną nowiną, a także nie byłaby sobą gdyby nie udzieliła ci wykładu na temat tego co możesz i tego czego powinnaś sobie kategorycznie odmawiać. Przez kilkadziesiąt minut jej gadania dowiedziałaś się o opiece nad dziećmi i powinnościami w ciąży więcej niż po przeczytaniu dziesiątki poradników. Zdecydowanie jej wizyta poprawiła ci humor i umiliła wieczór, który spędziłabyś z pewnością samotnie, gdyż twoja najlepsza przyjaciółka przebywała aktualnie kilka tysięcy kilometrów od ciebie płaszcząc się na wakacjach na jakiejś egzotycznej plaży. I szczerze powiedziawszy okropnie jej tego zazdrościłaś. Bo ty w tym momencie byłaś uwięziona w Rzeszowie na amen. Z pewnością twoją najdalszą podróżą mogła być jedynie rodzinna Warszawa, choć i to było pod znakiem zapytania. Dlaczego? Bo wszyscy obchodzili się z tobą jak jajkiem, czego ty miałaś serdecznie dość i nawet z głupiego wyjścia do spożywczaka za róg robili nie lada aferę. Nie mogłaś się wręcz doczekać kolejnych niespełna sześciu miesięcy, które ci jeszcze pozostały.
Następne kilkanaście dni dłużyło ci się niesamowicie. Nawet jakże zajmująca praca nad nowym projektem dla jednej z międzynarodowych firm nie sprawiała byś nie tęskniła za swoim ukochanym mężem, który podróżował po świecie w ramach rozgrywek ligi światowej, czy co rusz wpadający do ciebie znajomi i rodzina w celu pilnowania cię pod nieobecność małżonka.
 -Maleństwo błagam, daj mi się wyspać bo jutro mam ważne spotkanie.-wzdychasz kiedy stoisz przed łazienkowym lustrem i gładzisz swój jeszcze praktycznie niewidoczny brzuszek zamieszkiwany przez niego lub nią. Przemywasz wodą twarz. W lustrze dostrzegasz istne siedem nieszczęść z podkrążonymi oczami i bladą jak śmierć twarzą. Dopiero po dłuższej chwili udajesz się do kuchni i upijasz duszkiem cała szklankę wody. Najchętniej wzięłabyś coś przeciwbólowego, ale z racji swojego błogosławionego stanu nie możesz łykać praktycznie niczego. Siadasz na krzesło przy wysepce i chowasz twarz w ręce. Czujesz się tak paskudnie ,że szczerze mówiąc nie masz pojęcia jak przetrwasz sześć godzin posiedzenia w sprawie projektu w zasadzie tego samego dnia, gdyż na zegarze widniała godzina dwudziesta czwarta minut szesnaście. W niemal tej samej chwili podskakujesz aż gdy słyszysz zgrzytanie zamka przy drzwiach wejściowych. Jesteś tak zmęczona ,że jest ci w zasadzie obojętne czy to włamywacz czy pewien ponad dwu metrowy uciekinier ze Spały. Na twoje szczęście, okazuje się to być ten drugi.
 -Gabi?-dziwi się gdy tylko wchodzi do kuchni- Dlaczego jeszcze nie śpisz mała?
 -Nie wiem, nie mogę zasnąć.-odpowiadasz skrzywiona i w zasadzie na jego odpowiedź nie musisz długo czekać, bo jeszcze w tej samej sekundzie zamyka cię w szczelnym uścisku. Mało brakowało, a byś przysnęła w jego ramionach, na szczęście jak to on, miał idealne wyczucie czasu.
 -Dobrze się czujesz?-pyta zatroskany
 -Tak sobie.-wzruszasz ramionami
 -Zostań dzisiaj w domu.
 -Piotrek nie mogę, mam dzisiaj spotkanie w sprawie projektu dla Duńczyków.
 -Ale to nie było pytanie.-mówi stanowczo- Jesteś strasznie blada i przecież nie ukryjesz przede mną ,że źle się czujesz, zbyt długo cię znam.-daje ci delikatnego pstryczka w nos- A teraz zmykaj mi spać, ja tylko się ogarnę i już jestem.-uśmiecha się po czym odprowadza cię do samego łóżka, skrada całusa i znika za drzwiami łazienki. Jak też się spodziewałaś nijak nie potrafisz zasnąć. Przewracasz się co chwila z jednego boku na drugi. Jesteś już na absolutnym skraju wytrzymałości i wyczerpania.
 -Rozumiem ,że beze mnie się nie obejdzie.-stoi w progu waszej sypialni przyglądając się twojej zaciętej walce o odpłynięcie w krainę Morfeusza.
 -To wcale nie jest śmieszne.-boczysz się- Założę się ,że ty ledwo się położysz i już będziesz sobie smacznie spał, a ja będę się męczyć to nie wiadomo której godziny.
 -Postaram się ci dotrzymać towarzystwa.-szczerzy się po czym składa pocałunek na twoim policzku i układa się tuż obok ciebie. Tradycyjnie już wtulasz się w niego niczym mała dziewczynka i zamykasz oczy. Tak jak też się spodziewałaś, nie mija pięć minut, a twój wspaniały mąż cicho pochrapuje. Tobie sztuka ta udaje się dopiero w okolicach trzeciej nad ranem.
Gdy ze snu wyrywa cię dźwięk budzika oznajmujący godzinę siódmą z minutami jesteś praktycznie nieprzytomna i w zasadzie nie wiesz jakim cudem dostajesz się do kuchni. Kiedy tylko otwierasz lodówkę i widzisz znajdujące się w niej jedzenie niemal natychmiast masz odruch wymiotny.
 -A ty gdzie się wybierasz?-słyszysz nagle za sobą zaspany głos Piotrka
 -Już chyba nigdzie.-dukasz
 -Dzisiaj siedzimy w domu i się obijamy.-obejmuje cię
 -My? To ile wolnego dostałeś, dzień?
 -Zaskoczę cię, bo calutkie trzy!-śmieje się cicho- A teraz biedactwo moje zmykaj mi do łóżka odpoczywać.
Dwa razy nie musiał ci powtarzać. Zadzwoniłaś do pracy i ku twojemu zdziwieniu dostała do końca tygodnia wolne. Nie miałaś w tej chwili najmniejszej ochoty zastanawiać się nad powodem tego ochoczego rozdawania dni wolnych przez twojego szefa, tylko czym prędzej wskoczyłaś pod pierzynę. Praktycznie cały dzień leniłaś się pod kocem i o dziwo było to bardzo przyjemne lenistwo. Zwłaszcza ,że Piotrek skakał wokół ciebie jakbyś była co najmniej obłożnie chora. Nie powiesz, było to bardzo przyjemne, ale nie potrafiłaś go tak wykorzystywać na dłuższą metę. Tym bardziej ,że z pewnością czuł w kościach wszystkie przebyte dotąd kilometry w ciasnym samolocie czy autokarze.
 -Kiedy masz następną wizytę u lekarza?-pyta dosiadając się do ciebie na kanapie i podając ci szklankę soku.
 -W przyszłym tygodniu.-odpowiadasz upijając łyka
 -Myślę ,że powinnaś wybrać się trochę szybciej.-dodaje
 -Nie przesadzaj, jestem w ciąży, przez pierwsze miesiące gorsze samopoczucie jest normalne.
 -Normalne czy nie, powinnaś pójść.-mówi ze stoickim spokojem
 -Wy wszyscy jesteście przewrażliwieni.-wywracasz oczami
 -Po prostu się o ciebie martwimy, a ja to już podwójnie.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze- Obiecaj mi ,że pójdziesz.
 -No już dobrze.-wzdychasz.
 -Grzeczna dziewczynka.-cmoka cię w policzek po czym otacza ramieniem.

Dlaczego jestem tak dziwnie niespokojna? Dlaczego z każdym kolejnym dniem w środku zamiast radości, potęguje się strach? Każda normalna przyszła matka skacze z radości i jest wulkanem pozytywnych emocji, ale ja tylko zewnętrznie jestem szczęśliwa. Choć niesamowicie cieszę się z faktu, że owoc naszej miłości pojawi się na świecie za pięć miesięcy z małym haczkiem jestem pełna obaw. Najgorsze jest to ,że za cholerę nie wiem czego one dotyczą. Nie potrafię sprecyzować obiektu swojego strachu. Nie mam zielonego pojęcia skąd on się bierze i gdzie ma swoje źródło. Och, nie.. Chyba jednak to wiem. Pomimo ,że od tego zdarzenia o którym z pewnością nie chcę ani ja ani moi bliscy pamiętać minęło ponad szesnaście, pieprzonych lat i jestem już zupełnie wolnym człowiekiem, to TO dalej zatruwa moje życie. Przepełnia je tym chorym strachem. Tłamsi wielkie szczęście i przygniata je zmorami przeszłości. Ale czy kiedy powiem STOP to tak się stanie? Czy jestem w stanie położyć kres tym zmorom? Czy kiedykolwiek one odejdą i nigdy już nie wrócą? Czy kiedykolwiek dadzą mi żyć bez poczucia strachu gdzieś z tyłu głowy? Proszę.. Tak bardzo proszę. Daj mi żyć. Żyć bez strachu. Bez zbędnych obaw. Proszę Cię, zabierz te zmory. Niech odejdą i nachodzą kogo innego. Ja już więcej nie dam się temu cholerstwu. Raz wygrałam. I to był nokaut, bez możliwości dalszej walki. Dlatego daj mi po prostu egzystować, bez zbędnych dodatków... Bez żadnej dogrywki.

~*~
Witam Was moje drogie w ten piękny i słoneczny dzionek! Pogoda wreszcie iście wiosenna i aż żal siedzieć w domu i marnować taki piękny dzień, zwłaszcza ,że dzisiaj dzień wagarowicza! Dzisiaj obędzie się bez dłuższej epopei ode mnie gdyż za chwilę uciekam korzystać między innymi z pogody.
Rozdział czeka na publikację od blisko tygodnia. Musze przyznać ,że pisze mi się tu naprawdę swobodnie i rozdziały piszę w dość rekordowym jak na siebie czasie, ale do rzeczy. Z pewnością ulga dla tych ,które obstawiały chorobę, okazała się to tylko i aż ciąża. Jak też się możecie domyśleć na końcu ukazały się przemyślenia bohaterki, coś w rodzaju kartki z pamiętnika, wszystko co myśli, czuje itp. Przyznaję (o dziwo!), że jestem całkiem zadowolona z rozdziału i mam wielką nadzieję ,że i Wam przypadnie do gustu!
Miłego dnia i weekendu!
Ściskam, wingspiker.
|ask|twitter| duet|

piątek, 14 marca 2014

Predestynacja pierwsza.

Czy można życzyć sobie czegoś więcej niż tygodnia spędzonego w ciepłych krajach z ukochaną osobą? Całych siedmiu dni w których ma się na wyłączność swoją drugą połówkę? Kiedy nic, ani nikt nie mogą wam przeszkodzić? Zakłócić sielanki? Wydawać by się mogło ,że nie ma na świecie takiej mocy. No właśnie. Wydawać.
 -Nie podoba mi się to.
 -Uspokój się, to nic takiego.-odpowiadasz mu, starając się go w jakikolwiek sposób udobruchać.
 -A co jeśli..
 -Wszystko ze mną w porządku.-uspokajasz go- Po prostu zbliżają mi się 'te' dni i troszkę gorszę samopoczucie jest absolutną normą.
 -Powiedzmy ,że ci wierzę.-otacza cię troskliwie ramieniem- To co zrobimy z naszym ostatnim dniem laby?
Te siedem dni minęły wam zdecydowanie zbyt szybko. Oddałabyś wiele by chwila ta, trwała w nieskończoność. Chciałabyś by było tak zawsze. By zawsze był obok, gdy tylko go będziesz potrzebowała. Zdążyłaś się jednak już przyzwyczaić przez ostatnie osiem lat waszego związku, że w zasadzie częściej go nie ma, aniżeli jest. To był jeden z uroków, bycia drugą połówką wziętego sportowca. I pomimo tego ,że nie cierpiałaś gdy wyjeżdżał, to widząc jak ważna dla niego jest piłka i kawałek siatki ,że nie potrafiłaś mu tego powiedzieć. Nie potrafiłabyś zabronić mu tego robić. Widziałaś ,że było to jego ogromną pasją i uwielbiał to robić. To jakby zabronić ptakowi latać, a człowiekowi mówić. Wręcz nierealne.
 -O czym myślisz?-wyrywa cię z zamyśleń jego pełen troski głos
 -O tym jak ten tydzień szybko zleciał.-wzdychasz- I o tym ,że pora wracać do szarej rzeczywistości.
 -Chyba wiem do czego zmierzasz.-odpowiada- Przecież wiesz ,że..
 -Tak, wiem ,że to twoja praca i wiem ,że kochasz to robić.-przerywasz mu- Po prostu nie lubię jak cię nie ma i to mi chyba nigdy nie minie. Zdecydowanie o wiele bardziej lubię jak jesteś obok i mogę w każdej chwili się do ciebie przytulić jak będę miała taką potrzebę ,ale też po prostu posiedzieć obok ze świadomością ,że po prostu jesteś.
 -Wiem ,że może dość często nie ma mnie w domu, pewnie częściej mnie nie ma aniżeli jestem, ale wiesz doskonale ,że gdzie bym nie był zawsze jestem do twojej dyspozycji. Dwadzieścia cztery na dobę.-przytula cię- Pamiętaj o tym.
 -Wiem Piotruś.-wtulasz się w niego jak mała dziewczynka. Tkwicie w swoich objęciach przez dłuższą chwilę nie wymawiając ani słowa.-Dobra, koniec tych smętów.-odklejasz się od niego- To jak wykorzystamy ten ostatni dzień?
 -Myślę ,że coś wymyślimy.-uśmiecha się szeroko, by już po chwili zasmakować twoich malinowych ust. Jak też powiedział, tak też słowa dotrzymał. Tego wieczora na nudę narzekać z pewnością nie mogliście. Nazajutrz nastał dzień, którego z pewnością obydwoje nie chcieliście. Dzień jakże znienawidzony przez wszystkich wczasowiczów. Dzień wyjazdu, w którym wspaniałe urlopowe dni i pokaźna opalenizna stają się tylko i wyłącznie wspomnieniem.
Tradycyjnie już twojemu ukochanemu mężowi ani widziało się wstawać o tak nieludzkiej porze, jaką była dla niego godzina szósta z minutami. Jak zwykle w takich przypadkach bywało, to na twoją głowę spadł obowiązek sprawdzenia czy aby na pewno wszystkie wasze manatki powrócą wraz z wami do kraju. Również i tym razem nie obyło się bez tradycyjnego zostawiania przez Nowakowskiego kilku drobiazgów w czeluściach szafy. Tradycją było też bezskuteczne dobudzanie, śpiącego jak zabity siatkarza. Jak to bywało w takich przypadkach, musiałaś zastosować ostateczną z możliwych wersji dobudzenia go w postaci jego jakże czułego punktu, jakim były łaskotki. Tym razem jednak musiał wyczuć twoje intencje, bo w chwili gdy byłaś już niemal gotowa do tej jakże piekielnej pobudki pochylając się na dwumetrowcem ten otworzył oczy i w jednej chwili znalazł się nad tobą z szerokim uśmiechem.
 -Czyżby chciała, okrutna kobieto załaskotać mnie na śmierć?
 -To była ostateczna, ostateczność-odpowiadasz mu- A teraz mnie puść wielkoludzie, bo się spóźnimy.
 -Mamy jeszcze kupę czasu.
 -Z twoim tempem kochanie, nie sądzę.-śmiejesz się
 -Wczoraj jakoś nie narzekałaś.-szczerzy się składając delikatne pocałunki na twojej szyi
 -Piotrek!-besztasz go, ale on ani myśli przerywać swojej czynności, a wręcz przeciwnie, w zaparte ją kontynuuje z jeszcze większą ochotą.-Jeśli w ciągu pięciu minut minut mnie nie wypuścisz i nie zaczniesz się zbierać to przysięgam ci ,że czekają cię samotne noce na kanapie w salonie.-grozisz mu- A wiesz ,że jestem do tego zdolna.
 -Zbyt dobre argumenty masz moja droga.-odpowiada zrezygnowany po czym wypuszcza cię ze swoich objęć i w ekspresowym tempie doprowadza się do względnego ładu. Przez jego tradycyjne guzdranie ledwo zdążacie na odprawę. I choć chciałabyś być na niego za to zła to w żaden sposób nie potrafisz. Bo cała twoja złość mija w jednej sekundzie, gdy tylko się do ciebie uśmiecha w sposób zarezerwowany tylko i wyłącznie dla ciebie.
Lot mija dość szybko i przyjemnie. W zasadzie całą jego część przespałaś wsparta o piotrkowe ramię. Gdy otwierasz oczy, wyrwana ze snu przez łagodny głos swojego męża jesteście już w Rzeszowie. Tym razem to on przejmuje dowodzenie, a ty ciągniesz się kilka kroków za nim zupełnie rozespana i nieżyciowa. Kiedy docieracie do domu jesteś tak wykończona ,że nie masz nawet największej ochoty na rozpakowanie chociażby jednej walizki. Niemal natychmiast rzucasz się na łóżko i po kilku chwilach odpływasz. W chwili gdy opuszczasz krainę Morfeusza pokój spowija półmrok, przez okno wdzierają się pojedyncze promienie blasku księżyca, a w całym domu panuje głucha cisza przerywana cichym pomrukiem z pewnością dobiegającym z telewizora. Leniwie się przeciągasz po czym wędrujesz ku salonowi w którym spodziewasz się zastać swoją drugą połówkę. Jedyne co zastajesz, to włączony odbiornik telewizyjny, a także kartkę na stolę zapisaną charakterem pisma, które poznałabyś wszędzie.

Tak słodko spałaś ,że nie miałem serca Cię budzić J Nie martw się, poszedłem pobiegać.
PS. Gdybyś była głodna, światła w lodówce nie ma. Perfekcyjny pan domu o to zadbał.

P.

Uśmiechasz się tylko pod nosem po czym zmierzasz w kierunku lodówki, która rzeczywiście pękała w szwach przeładowana jedzeniem. Niemal natychmiast zabierasz się za przyrządzenie czegoś konkretnego do zjedzenia. Chcąc nie chcąc miałaś do wykarmienia faceta, który potrafił zjeść nie mniej niż drużyna zuchów na obozie harcerskim. Skończyłaś przyrządzanie posiłku niemal równocześnie z chwilą, gdy usłyszała zgrzyt zamka od drzwi i czyjeś gramolenie w korytarzu. Po chwili w twoim polu widzenia pojawia się Piotrek, który obdarza cię promiennym uśmiechem i soczystym buziakiem w policzek.
 -Długo spałam?-pytasz po skończonym posiłku
 -Czy ja wiem, parę godzin.-wzrusza ramionami- Spałaś jak zabita, nawet moje usilne poszukiwania butów cię nie obudziły.
 -W takim razie chyba rzeczywiście byłam zmęczona.-chichoczesz wkładając naczynia do zmywarki ,a po chwili zajmujesz miejsce na kanapie obok blondyna- Kiedy jedziesz do Spały?
 -Za dwa dni.-odpowiada dość niechętnie otaczając cię ramieniem- Nie wiem jak się przestawię na to ,że nie będę widział cię codziennie tylko kilkunastu innych facetów dzień w dzień.
 -Chyba dzień jak co dzień dla ciebie?-chichoczesz- Nie martw się, myślę ,że Bartek będzie nie gorszym lokatorem niż ja.
 -I tu bym polemizował.-śmieje się- Nawet nie wiesz jak będzie mi cię brakować.
 -Ty chociaż nie będziesz miał czasu o tym myśleć, ja siedząc siedem bitych godzin w pracy chyba zgłupieje.
 -Jakoś damy radę, nie pierwszy i nie ostatni raz.-próbuje cię pocieszać- Postaram się wpadać na weekendy.
 -A ja, jak co roku będę twoim osobistym fanklubem na meczach.
 -Bez takiego nie gram.-uśmiecha się ciepło po czym składa delikatny pocałunek na twoim policzku ,a ty wtulasz się w niego niczym kilkuletnie dziecko w swojego ukochanego tatę. Zdecydowani lubiłaś takie wieczory. Wolałaś o wiele bardziej spędzać je w towarzystwie siatkarza na kanapie oglądając bezsensowne filmy lecące akurat w telewizji niż przereklamowane randki w najmodniejszych restauracjach czy knajpach. O wiele bardziej ceniłaś sobie spokój, jego ciepło i bliskość aniżeli jakieś dzikie wypady. I to właśnie dzięki niemu tak szalona i energiczna osoba odnalazła swoją oazę spokoju. Swój azyl, który nadawał jej życiu harmonii i ładu. Tą częścią, fragmentem jej osoby, który sprawiał ,że wolała spokojne wieczory spędzone we dwoje od hucznych imprez zakrapianych alkoholem, co z pewnością było normą u osób w jej wieku był właśnie ten ponad dwumetrowy facet. Był jej bezpieczną przystanią. Był jej idealnym uzupełnieniem. Bo to on miał niesamowite pokłady spokoju, które idealnie starczały dla ich dwójki.
Nawet nie wiesz kiedy minęły wam te dwa, ostatnie wspólnie spędzone dni. Te czterdzieści osiem godzin minęło zdecydowanie za szybko. Jednak przez następne kilka miesięcy musiałaś się zadowolić dwoma nędznymi dniami na dobry miesiąc, jak nie więcej.
 -Błagam cię, tylko mi się tu nie rozklejaj.-mówi szczelnie zamykając cię w swoich ramionach
 -Nie lubię się z tobą żegnać.-wzdychasz starając się nie rozkleić
 -To zdecydowanie jedna z najgorszych rzeczy jaka może być na świecie.-mówi ciepło delikatnie wodząc dłonią po twoich plecach- Nie lubię jak jesteś smutna.
 -A ja nie lubię jak wyjeżdżasz.-spoglądasz na niego uśmiechając się przez łzy
 -Nim się obejrzysz bałaganiarz i pierdoła roku wróci do domu.-unosi delikatnie twój podbródek ku górze- Kocham cię.
 -I kogo ja będę ratować?-pytasz z cieniem uśmiechu- Ja ciebie też Piotruś.-mówisz łamiącym się głosem po czym wtulasz się z całych sił w swojego męża. Tkwicie przez dłuższą chwilę w swoich objęciach nie wymawiając ani słowa. Chciałaś by ta chwila trwała w nieskończoność. Jednak nic nie trwa wiecznie. Już po chwili musiał wyjeżdżać.
 -To ,że mnie nie będzie, nie znaczy ,że nie będzie cię komu pilnować żono.
 -O co ty mnie posądzasz mężu?
 -Wiesz o czym mówię.-odpowiada
 -Piotruś, nic mi nie jest.-mówisz ze stoickim spokojem- Gdyby coś było nie tak, wiedziałbyś o tym pierwszy.
 -Ja po prostu jestem twoim nadopiekuńczym mężem.
 -Wiem.-kiwasz głową po czym składasz czuły pocałunek na jego ustach- A teraz zmykaj póki jeszcze się nie rozkleiłam.
 -To fakt, jak tak dalej będziemy się żegnać to mnie trener nie wpuści do ośrodka.-śmieje się
 -Pamiętaj, tylko mi tam grzecznie!-rzucasz na odchodne
 -Jak zawsze!-uśmiecha się szeroko po czym macha ci na pożegnanie. Po chwili widzisz jak jego białe audi opuszcza podjazd domu i po chwili znika z twojego pola widzenia.
Jak wyglądały kolejne dni? Zupełnie nijako i absolutnie tak samo. Cisza pośród czterema ścianami chwilami aż dźwięczała w twoich uszach. Niesamowicie ci ona ciążyła. Pomimo faktu ,że wróciłaś do pracy i byłaś niemal zasypana różnego rodzaju papierkową pracą i co rusz przyjaciółki czy partnerki innych rzeszowskich z którymi się dobrze znałaś wyciągały cię na wszelkie możliwe wyjścia, to niesamowicie tęskniłaś za ponad dwumetrowym blondynem. Wcale nie umniejszały jej codzienne rozmowy, a to przez telefon czy przez skype'a. W zasadzie to tylko je potęgowały.
Przez następne kilka tygodni widzieliście się dwa, może trzy razy, jeśli liczyć kilku godzinne spotkanie na meczach reprezentacji w Miliczu i Twardogórze. Na dłuższe widzenie jednak się nie zapowiadało. Oczywiście nie licząc błogich czterdziestu ośmiu godzin wolnego jakie wręczył swoim podopiecznym Anastasi po meczach z Serbami.
 -Brakowało mi cię.-mówi z jeszcze przyśpieszonym oddechem układając się obok
 -To fakt, trochę się nie widzieliśmy.-uśmiechasz się kładąc się na boku i tym samym mając idealną pozycję do podziwiania jego wyrzeźbionego torsu i uśmiechniętej od ucha do ucha twarzy. Przyglądasz mu się przez dłuższą chwilę z uśmiechem wymalowanym na twarzy. W jego towarzystwie nawet cisza była przyjemna. Z resztą, czego byś nie robiła w jego towarzystwie zawsze będzie sprawiać ci ogromną przyjemność.
 -Nie patrz tak na mnie.-przerywa ci beztroskie wgapianie się w swoją osobę
 -Muszę się napatrzeć na zapas bo zaraz jak mi uciekniesz to szybko nie wrócisz kochany mężu.-szczerzy się
 -Taka praca, co poradzić?-wzrusza ramionami- Apropos pracy, jak w twojej?
 -W porównaniu z twoją to szaro, buro i ponuro.-odpowiadasz- Szykuje się nowy międzynarodowy projekt i chcą mnie wsadzić w koordynowanie go, ale zobaczymy.
 -To świetnie.
 -Obchodzi cię to?-pytasz
 -Wszystko co jest związane z panią, pani Nowakowska mnie ogromnie interesuje.
 -Cieszę się niezmiernie panie Nowakowski.-unosisz kąciki ust ku górze po czym składasz delikatny pocałunek na ustach swojej drugiej połówki, co spotyka się z jego wyraźną aprobatą. Po chwili jednak wyrywasz się z jego objęć, wrzucasz na siebie szlafrok po czym wędrujesz ku kuchni. Zaparzasz kawę i przyrządzasz posiłek, który wykarmi głodomora jakim bezsprzecznie był Piotrek. Nie mija dużo czasu jak pojawia się w kuchni i obdarza cię najpiękniejszym uśmiechem z możliwych. Zjadacie wspólnie posiłek po czym zbierasz się na wyjście.
 -Wychodzisz?-dziwi się stając w drzwiach łazienki
 -Mam kontrolę.
 -Kontrolę?-mruży oczy
 -Tę samą co każde pół roku.-wywracasz oczami
 -Pójść z tobą?
 -Jestem już dużą dziewczynką, poradzę sobie.-odpowiadasz mu- Z resztą, to tylko formalność.
 -W takim razie czekam w samochodzie.-szczerzy się po czym znika za drzwiami pomieszczenia.
Bez zbędnego pośpiechu dokańczasz makijaż by po kilku chwilach po zebraniu odpowiednich dokumentów zasiąść na miejscu pasażera.
Jak zwykle bywa, ty jesteś na czas, a szanowny pan doktor nie raczy zjawić się o czasie przez co oczekiwanie na wizytę się przeciąga. Z godziny jedenastej, robi się nagle trzynasta. Siedzisz niemiłosiernie zła na korytarzu w poczekalni podziwiając swojego męża za to, że był taką oazą spokoju. Po kolejnych piętnastu minutach czekania i przejrzenia po raz setny tych samych czasopism słyszysz jak pielęgniarka wywołuje twoje imię i nazwisko. Zrywasz się na równe nogi po czym wchodzisz do gabinetu lekarskiego. Witasz się z posiwiałym doktorem po czym zajmujesz miejsce naprzeciw niego. Standardowo już podajesz mu swoje wyniki sprzed pół roku, a także te aktualne. Bada twoje wszelkie podstawowe czynności życiowe po czym wraca do wywiadu.
 -Jak pani samopoczucie ostatni miesiącami?
 -Nie narzekam, bywało gorzej.-odpierasz
 -Coś szczególnego w nim było?
 -Parę razy zrobiło mi się trochę słabo, ale to ze zmęczenia z pewnością ,a także spowodowane zbliżającą się menstruacją.
 -Poza tym nic ciekawego?-pyta nie podnosząc wzrok sponad kartek
 -Tak jak powiedziałam, nie.-kręcisz głową- Coś nie tak profesorze?
 -I tak i nie.-mamrocze pod nosem ściągając brwi
 -Proszę mi powiedzieć.
 -No więc dobrze.-odpowiada lekarz- Nie podobają mi się te wyniki pani Gabrielo. Przy tak słabych wskaźnikach i mając na uwadze historię pani choroby należy być zaniepokojonym.
 -Chyba nie chce pan mi powiedzieć ,że...
 -Spokojnie.-mówi ze stoickim spokojem- To wcale nie musi znaczyć tego, co ma pani na myśli. To może mieć różne podłoża, aczkolwiek musi być pani świadoma, że ta paskudna choroba lubi powracać nawet po kilkudziesięciu latach. Jednak nie wykluczam też innej opcji, dlatego muszę skonsultować to z doktor Biernacką.-mówi, a gdy ty wstajesz z miejsca dodaje- Proszę zostać, to w pani interesie.
*
Proszę, tylko nie to. Tylko nie to samo bagno. Nie. Nie. Nie. To nie może być TO. Ten koszmar nie może wrócić. Po prostu nie może. Nie ma żadnego prawa znów zatruć, zniszczyć całego mojego życia i życia moich bliskich. Już raz przeszłam to piekło, drugi raz tego nie zniosę. Nie poradzę sobie. Nie wygram. Proszę... nie chcę.. nie mogę... Boże, proszę Cię, nie rób mi tego powtórnie. Mi i moim najbliższym. Wszystko inne, byle nie to, co z nadspodziewaną łatwością niczym dorosły czy starsze dziecko zabiera temu młodszemu zabawkę, a w tym wypadku cząstkę mnie. Proszę...
*
 -Pani Gabrielo, wszystko w porządku?-wyrywa cie z zamyślenia zatroskany głos lekarza
 -Proszę mi powiedzieć, ile jest procent szans ,że to znowu.. znowu to samo?
 -Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.-odpowiada niewzruszony- Za kilkadziesiąt minut będę mieć dla pani albo dobrą, albo złą wiadomość, a już jej rodzaj wybierze sam Bóg.
Czy pozostało ci coś jeszcze w tej chwili? Chyba tylko czekać na cud, który sprawi ,że znów nie powtórzy się to samo piekło, jakie przeszłaś będąc o wiele młodszą.

~*~
Za oknem ciepełko, słoneczko, a oczywiście jak to zwykle bywa chodzę zasmarkana od stóp do głowy i cóż poradzić? Trzeba się kurować!
Tak oto mamy jedyneczkę. Troszkę się zaczyna dziać, jak mówiłam, prolog to była cisza przed burzą. Ale czy w choć jednym moim opowiadaniu było przesadni sielankowo i nudno? Chyba pytanie retoryczne :D Zakończenie iście w moim stylu, nie powiem ,że nie. Co się wydarzy? Opcje generalnie są dwie, a która będzie tą prawdziwą, okaże się niebawem.
Miłego weekendu!
Ściskam,
wingspiker.
ask | twitter | duet |
PS. Komentowanie nie boli, a cholernie motywuje!

piątek, 7 marca 2014

Prolog, czyli predestynacja zerowa.

Wiele ludzi czeka latami na ten jeden, jedyny dzień w życiu. Na ten ponoć najpiękniejszy dzień całego ludzkiego żywota. Dzień ,który będzie się pamiętać do końca ziemskiej wędrówki. Ten dzień na który czeka się latami. Ten do którego będzie się wracać wspomnieniami, gdy będzie się siedziało w bujanym fotelu i spoglądało na bawiące się w oddali wnuki. Ten dzień w którym kończymy samotną życiową wędrówkę. Dzień kiedy stajemy się absolutną jednością z drugą osobą. Osobą ,którą kochamy bezwarunkowo, a ona obdarza nas tym samym uczuciem. Naszą drugą połówką, z którą mamy nadzieję dotrwać wspólnie końca ziemskiej podróży.
 -Mówiłem już ,że mam najpiękniejszą żonę na świecie?-mruczy ci przyjemnie do ucha
 -Dzisiaj co najmniej z tysiąc razy.-odpowiadasz z promiennym uśmiechem- Zobaczymy czy będziesz to powtarzał za dziesięć lat.
 -Czyżbyś wątpiła w swojego wspaniałego męża?
 -Jesteś nim od dobrych dziesięciu godzin.-wywracasz teatralnie oczami, choć doskonale wiesz ,że ta czynność wprawiła go w rozbawienie
 -Znam chyba dobry sposób by cię przekonać.-składa ciepły pocałunek na twojej szyi
 -Nie tak prędko kochany mężu, nie wypada nam jako pierwszym zniknąć z własnego wesela.-studzisz jego zapał i nie wzrusza cię nawet jego charakterystyczna mina, którą próbuje cię przekonać do wszelkich swoich racji.- Czyżby pierwszy małżeński foch panie Nowakowski?
 -Skąd ten pomysł pani Nowakowska?
 -Piotruś, znam cię sto lat, wiem kiedy masz focha.-zauważasz
 -Wcale nie mam focha.-szedł w zaparte
 -W takim razie chętnie zatańczysz ze swoją ulubioną ciotką Danutą!
 -Co?!-rzuca przerażony
 -Właśnie tu idzie, a ja wcale, a wcale nie zamierzam cię ratować.-szczerzy się ,a na widok jego gromowładnego spojrzenia wybuchasz cichym śmiechem. Nie możesz jednak powstrzymać śmiechu, gdy widzisz jego błagające spojrzenie. Nie mogłaś też napatrzeć się z jaką gracją, ten ponad dwu metrowy facet porusza się na parkiecie. Nie mogłaś też uwierzyć w to ,że on i jego gracja należą teraz tylko i wyłącznie do ciebie, choć defacto papierek był w waszym przypadku absolutną zbędnością. Bo czy ludziom, którzy są ze sobą nieprzerwanie od blisko ośmiu lat potrzeba czegoś więcej niż obecności tego drugiego? Byliście jak woda i ogień. Ty od zawsze byłaś ogromną paplą i wulkanem energii, on natomiast należał do tych spokojnych, ceniących sobie własne towarzystwo. Z pewnością wydawać się mogło ,że ludzie o tak odmiennych charakterach nie mają prawa być razem, tym bardziej nie tak długo. A jednak, wy pomimo jakże sprzecznych osobowości kochaliście się najbardziej na świecie i nie przeszkadzała wam ta odmienność w niczym.
 -Nie pomożesz mu?-pyta stojąca obok twoja przyjaciółka i druhna w jednym
 -Niech się jeszcze chwilę pomęczy.-chichoczesz
 -Wy to jesteście naprawdę dobrani.
 -Nie wątpię moja droga.-uśmiechasz się.
Po chwili dopadają cię spragnione informacji panie z twojej części rodziny, pragnące znać absolutnie każdy szczegół i aspekt twojego obecnego życia. Nie wypadało ci ich spławić, na pewno nie dzisiaj. Musiałaś z ogromną cierpliwością wysłuchiwać ich wszelakich pytań i jakże powściągliwie na nie odpowiadać. Bo nie oszukujmy się, to czy planujecie i w jakich ilościach mieć potomków, gdzie planujecie mieszkać, czy nie jesteś w ciąży i tym podobne pytania raczej nie należały do najłatwiejszych i tych na które chciałabyś odpowiadać z najdrobniejszymi szczegółami.
 -Tu jesteś, okropna kobieto.-muska twoją szyję
 -Czyżby ciocia Danuta cię wypuściła ze swoich szponów?-chichoczesz stając z nim twarzą w twarz
 -Bardzo zabawne skarbie.
 -A nie?-ciągniesz wyraźnie go irytując- Panie Nowakowski, w dniu własnego ślubu strzelił pan już dwa fochy, czyżby kolejny?
 -Skąd ten pomysł?-prycha- Ale muszę ci przyznać rację, to było trochę zabawne.
 -Masz to udokumentowane.-szczerzysz się- Będziesz mógł to sobie wspominać do końca życia, do woli.
 -Seerio?-pyta zszokowany, lecz po chwili wybucha śmiechem- Jest już po czwartej, długo mam jeszcze czekać?
 -Do ostatniego gościa.-chichoczesz
 -Mówisz poważnie?
 -Piotruś, ale ty jesteś naiwny!-wybuchasz śmiechem- Myślę ,że Krzyśka nie przebijesz bo jest w życiowej formie i może do poprawin wytrzymać, ale do piątej minimum.
 -Testujesz moją cierpliwość żono?-unosi brew ku górze
 -Owszem mężu.-unosisz kąciki ust ku górze- A teraz choć, bo cię Danuta znajdzie i tym razem, tak szybko cię nie wypuści.
Zabawa trwała w najlepsze, z pewnością smaczku dodawał fakt ,że liczną grupę wśród zgromadzonych stanowili wyrośnięci faceci o niesamowitym poczuciu humoru ,którzy robili za całą zgraję kabaretów. Dobre humory nie opuszczały w zasadzie nikogo i wbrew oczekiwaniom jeszcze po piątej nad ranem na sali bawiła się liczna grupa gości. Dopiero przed siódmą całe towarzystwo zaczęło się wykruszać, jednak najwytrwalsi dotrwali wedle wszelkich doniesień, nie bagatela bo do ósmej.
 -A teraz mogę?-mruczy ci przyjemnie do ucha kiedy jesteście w zajmowanym przez was pokoju
 -Nie wiem, nie wiem, muszę się zastanowić.
 -To ja chętnie ci pomogę w podjęciu decyzji.-odpowiada i wpija się zachłannie w twoje usta. Toczycie zacięty bój języków. W międzyczasie zdejmujesz mu muszkę i rozpinasz kolejne guziki w koszuli.
 -Wyglądasz nieziemsko w tej sukience, ale sądzę ,że jeszcze lepiej bez niej.
 -Gdzie się podział ten nieśmiały Piotruś?
 -Za sprawą pewnej drobnej i dość szalonej szatynki gdzieś się zapodział.-uśmiecha się zawadiacko by po chwili motania się z zapięciem twojej sukni ściąga ją z ciebie w ekspresowym tempie. Widzisz jego błysk w oku i wzrok pełen pożądania. Absolutnie się mu poddajesz, jemu i pragnieniu jego bliskości.
Gdy nazajutrz otwierasz oczy jesteś wtulona w idealnie wyrzeźbiony tors swojego ukochanego w dalszym ciągu pogrążonego we śnie. Uśmiechasz się, jak gdyby wciąż nie potrafiąc uwierzyć w to ,że jesteście mężem i żoną. Wciąż wydaje ci się to być snem. Jednak to była najprawdziwsza prawda. Tak długo napawałaś się tym błogim widokiem ,że nawet nie spostrzegłaś się kiedy niebieskie tęczówki zaczęły ci się gorliwie przypatrywać.
 -Co robisz?-pyta jeszcze wyraźnie zaspanym głosem
 -Podziwiam swojego wspaniałego męża, nie mogę?-unosisz kąciki ust ku górze
 -Rób to na zapas, bo za niewiele ponad tydzień ci ucieka do zakonu.-chichocze doskonale wiedząc jak nie cierpisz, gdy wyjeżdża. Gromisz go jedynie spojrzeniem i po chwili dość niechętnie podnosisz się z jakże wygodnego łóżka i wędrujesz ku łazience. W ekspresowym tempie bierzesz prysznic, swój opłakany wygląd zmieniasz w mgnieniu oka i po zaledwie dwudziestu paru minutach opuszczasz pomieszczenie. Twoim oczom ukazuje się twój małżonek mocujący się jak zwykle z krawatem.
 -Nigdy się nie nauczysz?-śmiejesz się przejmując od niego krawat
 -Chyba nie.-kręci głową- Co ja bym bez ciebie zrobił kochanie?
 -Przepadłbyś.-odpowiadasz ze śmiechem kończąc swoje dzieło-Gotowy?
 -Zależy o co pytasz.-szczerzy się by po chwili skraść ci buziaka i ująć za dłoń, by wspólnie zejść do bawiących się już gości. Jak też się spodziewali, zabawa trwała w najlepsze, a goście specjalnie nie odczuli braku głównych postaci tego zdarzenia bo znajomi pana młodego zdążyli zadbać o odpowiednią atmosferę.
 -Pit, chwal się gdzie zabierasz żonę w podróż poślubną?-pyta Ignaczak
 -No mów, chętnie się dowiem gdzie mnie wywozisz.-chichoczesz
 -Niespodzianka.-pokazuje język
 -Patrz jaki tajemniczy się zrobił, doba po ślubie i już inny facet!-prycha libero
 -Trzeba go było wcześniej ochajtać bo jakiś bardziej rozmowny jest.-wtrąca Kurek
 -Bardzo śmieszne!-komentuje sam zainteresowany
 -Gabi ja nie wiem jak ty to robisz, ale rób z nim to dalej.-rzuca siatkarz
 -Mówisz, masz.-śmiejesz się
 -Gdzie tyś ją znalazł?-pyta
 -Ma się swoje sposoby i ten nieodparty urok osobisty.-rusza zabawnie brwiami otaczając cię ramieniem
 -Mam ci przypomnieć kto pierwszy zaczął rozmowę?-pytasz rozbawiona
 -Ten szczegół przemilczmy.
 -Ja chętnie posłucham!-szczerzy się rzeszowski siatkarz
 -Innym razem Krzysiu.-odpiera środkowy-Bo teraz zamierzam porwać moją żonę do tańca, bo zakładam ,że ty z nią więcej tańczyłeś niż ja.
 -Bardzo prawdopodobne.-śmieje się libero po czym twój mąż wcale nie rzucają słów na wiatr zaprasza cię do tańca. Tańczycie, śmiejecie się jak nastolatki. Wciąż nie potrafisz uwierzyć w swoje ogromne szczęście. Bo kto by pomyślał ,że jedna osoba może dać nam tak wiele szczęścia? Pomyśleć jak wiele w naszym życiu zależeć może od drugiego człowieka.
 -Co ty robisz?
 -Jestem staroświecki i wedle tradycji chcę cię przenieść przez próg.-odpowiada
 -No nie wiem czy dasz radę.-droczysz się z nim doskonale wiedząc jak to na niego zadziała. Na jego reakcje nie musi czekać ani sekundy.
 -Czy ty w ogóle coś jesz?-pyta gdy tkwisz w jego ramionach- Na treningu podnoszę dwa razy tyle chudzielcu.
 -No nie wiem czy ważąc sto kilo dalej bym ci się podobała.-chichoczesz
 -Jak cię poznałem przypominałaś bardziej chłopczycę, a mimo to mi się spodobałaś.
 -A ty byłeś niemową.-odgryzasz się
 -Niemową?-rzuca przyciskając cię do ściany i tym samym krępując twoje wszelkie ruchy.
 -Do tego strasznie nieśmiałą.-ciągniesz
 -Dzięki Bogu trafiłem na tą słodką chłopczycę.-szczerzy się- I co my byśmy bez siebie zrobili?
 -Ty dalej byś był ponad dwu metrową niemową, a ja chłopczycą.-śmiejesz się spoglądając prosto w oczy swojemu największemu skarbowi.
Jedno trzeba było wam oddać. Uzupełnialiście się idealnie. Pasowaliście do siebie jak dwa puzzle. Jak dwie połówki jabłka. Egzystujecie razem, tworząc nierozerwalną całość od blisko ośmiu lat. I pomimo tych sprzeczności, tych jakże różnych charakterów jesteście ze sobą na dobre i na złe.
 -O czym tak gorliwie myślisz?-pytasz gdy siedzicie wieczorem na kanapie i widzisz jego skupioną minę
 -Bo tak sobie myślę ,że wszyscy mnie pytają o to, a tak na dobrą sprawę my nawet o tym nie rozmawialiśmy nigdy.-rzuca
 -Strzelam ,że chodzi o dzieci?-pytasz po czym widzisz jego skinięcie głową- Wiesz ,że uwielbiam dzieci, ale chcę skończyć studia.
 -Z resztą muszę się trochę tobą nacieszyć, dopiero potem będę gotów się tobą z kimkolwiek dzielić.-cmoka cię w policzek
 -Od kiedy jesteś taki zaborczy?-mrużysz oczy
 -Odtąd, od kiedy mam tak nieprzyzwoicie piękną żonę na wyłączność.-mruczy ci przyjemnie do ucha
 -Ty nie bądź taki rozochocony, tylko idź się spakować wielkoludzie, bo ja cię rano zbierać nie będę.
 -Wyjątkowo, jestem w całości spakowany.
 -Znam cię zbyt dobrze by w to uwierzyć.-śmiejesz się mając w pamięci wasze poprzednie wczasy, czy też to jak zbiera się co roku na zgrupowanie reprezentacji.-Także idź lepiej sprawdź bo znając ciebie zapomniałeś czegoś jakże istotnego.
 -Kilka dni po ślubie i już dyktatura.-fuczy
 -Nie narzekaj bo zawsze mogłeś trafić na gorszą!-rzucasz gdy ten niechętnie podnosi się z kanapy i wędruje ku waszej sypialni. Gdy po ponad piętnastu minutach nie wraca a z głębi domu daje się usłyszeć odgłosy przeszukiwania szafy, rozbawiona wędrujesz ku pokojowi. Stoisz oparta o futrynę, ledwie powstrzymując śmiech.
 -Chciałoby się powiedzieć, a nie mówiłam.-rzucasz wreszcie po chwili
 -Dobrze ,że z naszej dwójki to ty jesteś tą bardziej rozgarniętą kochanie.
 -A powiesz mi czego szukasz?-pytasz
 -Już niczego.-szczerzy się wkładając kąpielówki do walizki.
 -Ty naprawdę byś beze mnie przepadł Piotruś.
 -Dlatego też, cię mam.
 -I tylko dlatego?-pytasz przyglądając mu się pytająco i delikatnie przygryzając wargę
 -Jest jeszcze parę takich rzeczy.-uśmiecha się zalotnie obejmując cię
 -Słucham.
 -Jak zawsze złakniona informacji.-śmieje się- Chociażby dlatego ,że zawsze o wszystkim zapominam, a tobie nie umknie nic. Często rozwalam rzeczy treningowe po całym domu, albo nie zmywam po sobie, a ty ze stoickim spokojem mnie za to ganisz. I czasem gdy mam zły dzień i nie mam absolutnie ochoty do życia, to wystarczy ,że się uśmiechniesz i wszystko mija.-urywa- Mam mówić dalej?
 -Myślę ,że wystarczy.-mruczysz by po chwili czuć jego ogromną dłoń wodzącą wzdłuż twojego kręgosłupa co raz to niżej. Wydajesz z siebie cichy pomruk, co spotyka się z jego wyraźną aprobatą bo po chwili jego ręce czujesz pod bluzką, a twoją szyję obsypuje mokrymi pocałunkami. Zupełnie się poddajesz. Poddajesz się jemu, czy też po prostu chwili. Poddajesz się mężczyźnie, którego bezgranicznie kochasz, a on darzy ciebie dokładnie takim samym uczuciem.
Nic, ani nikt nie mógł przerwać tej chwili. Nikt nie mógł zakłócić waszej harmonii. Waszego spokoju. Małżeńskiej sielanki, którą chcielibyście przedłużać aż do końca życia. Tych dni w które mieliście siebie na absolutną wyłączność. Dni w których cieszyliście się obecnością tego drugiego. A nawet tych kiedy nie widzieliście się po kilka tygodni i tęskniliście jak nikt inny. A już zwłaszcza tych w których po tygodniach usychania z tęsknoty wpadaliście w swoje, jakże spragnione bliskości tego drugiego ramiona. Nikt ani nic na świecie nie miało prawa zakłócić waszego ładu. Waszego skrzętnie poukładanego świata. Zbudowanego od podstaw, które korzeniami sięgały dwa tysiące piątego roku, gdy byliście nastolatkami nie znającymi życia ani głębszego pojęcia uczucia, jakim była 'miłość'.
Ale czy aby na pewno?...
~*~
Tak oto witam Was moje drogie na początku mojej ostatniej drogi w blogosferze. Od dziś poczynając, rozdziały pojawiać się będą w piątki, aczkolwiek zastrzegam sobie ,że mogą od czasu do czasu nastąpić drobne 'obsuwy', góra do niedzieli. Cóż mogę powiedzieć? Prolog ten formował się jeszcze na długo przed naturalną 'śmiercią' sprzecznych, aczkolwiek dzisiaj go dopracowałam. Może nie jest to majstersztyk, ale nie chciałam w nim za wiele zdradzić, ale też jednocześnie jakkolwiek wprowadzić Was w opowiadanie. Jak też wspomniałam w notce informacyjnej, to nie będzie, wbrew pozorom, opowiadanie z serii love story, nie będzie tu może tak wesoło jak na moim poprzednim. Jednak chcę Was zapewnić, że włożę w pisanie go całe serducho, bo chcę pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenie :) 
Ściskam,
wingspiker.
PS. Zapraszam do zakładki 'informowani', to zdecydowanie ułatwi mi życie :)
| ask | twitter | duet |