sobota, 31 maja 2014

Predestynacja dwunasta.

Tej nocy nie dane ci było zmrużyć już oka. Przewracałeś się z boku na bok wciąż nie potrafiąc odwieść swoich myśli od przerażającego snu jaki cię nawiedził tej nocy. Za każdym razem gdy tylko zamknąłeś oczy miałeś przed sobą tą okrutną wizję. Wizję najgorszą z możliwych. Swoje życie będące tak naprawdę jego cieniem. Bo twoje życie bez swojej największej miłości i jednego z największych szczęść jakie w życiu cię spotkały było dla ciebie zupełnie niczym. Dlatego tak bardzo przerażała cię senna zmora. Dlatego tak paraliżował cię strach na samą myśl o jego realizacji. Ale kogo by nie ogarniał największy z możliwych strachów w obliczu utraty ukochanej osoby? Kogo nie przerażałaby wizja samotnego życia? To chyba pytanie retoryczne. Pragnął jak niczego innego w tym momencie by to wszystko dobrze się skończyło. By ten koszmar na jawie wreszcie się skończył. By wreszcie życie przestało rzucać im kłody pod nogi i pozwoliło cieszyć się sobą nie tylko we dwoje ,ale i we troje.
 -Jak tam minęła noc?-pyta twoja matka ,gdy tylko zjawia się rankiem
 -Zależy o co pytasz.
 -Mała dała ci trochę pospać?-pyta
 -Obudziła się tylko dwa razy ,więc nie mogę narzekać.-odpowiadasz bez większego entuzjazmu
 -Ale?
 -Ale i tak praktycznie nie spałem.-wzdychasz- Boję się o nią.
 -Nie musisz tego mówić, widać jak bardzo ją kochasz i jak bardzo boisz się ,że ją stracisz.-kładzie dłoń na twoim ramieniu- Ten na górze nie może ci tego zrobić. Nie może ci jej zabrać po tym wszystkim co razem przeszliście. Nie może zabrać Lence matki.
 -Może wszystko ,a najgorsze jest to cholerne czekanie.-odpowiadasz matce z nutą desperacji w głosie- Jedyne co mogę zrobić to czekać, nie mogę jej nawet pomóc.
 -Bo to walka ,którą ona sama musi stoczyć. My możemy jedynie wierzyć Piotruś. Wierzyć w to ,że jej się uda.-otacza cię ramieniem zupełnie jak dobre kilkanaście lat temu ,gdy jeszcze nie byłeś posiadaczem ponad dwóch metrów wzrostu
 -To musi być tak trudne?-krzywisz się
 -Nikt nie powiedział ,że w życiu będzie łatwo.-mówi- Czasem bywa tak ,że nasze życie wydaje się być nieprzerwanym splotem nieszczęśliwych wydarzeń, czasem po zaledwie chwili szczęścia wszystko znów obiera zły obrót. Ale najważniejsze to się nie poddawać. Trzeba walczyć codziennie z wszelkimi przeciwnościami losu bo zawsze, nawet po największym deszczu wyjdzie słońce.
 -Chciałbym żeby tak było mamo.-na twojej twarzy jawi się cień uśmiechu
 -I zobaczysz ,że będzie.-uśmiecha się ciepło w twoim kierunku
Choć ani przez chwilę nie wątpiłeś w to ,że będzie dobrze to zdarzały ci się chwilę zwątpienia powodowane przez ten cholerny strach. W tym wypadku wydawał się być on rzeczą zupełnie naturalną i dziwne by nie towarzyszył ci on niemal każdego dnia. Bywało czasem ,że przysłaniał zdrowe i racjonalne myślenie. Czasem sprawiał ,że z trudem odróżniałeś senne zmory od prawdziwego życia. Sprawiał ,że każdy dzień był na wagę złota. Zmienił twoje postrzeganie życia. Nie wybiegałeś już daleko w przyszłość. Liczyło się dla ciebie tu i teraz. Każdy kolejny dzień był dla ciebie zagadką ,ale też szczęściem.
 -Co z nią?-pytasz lekarkę spotkaną na korytarzu
 -Jej stan wciąż jest poważny aczkolwiek jest stabilna. Od wczorajszego wieczora nie zarejestrowaliśmy żadnych poważnych zmian.-odpowiada kobieta
 -Czyli to znaczy ,że...?
 -Znaczy tyle ,że wszystko idzie jak na razie po naszej myśli panie Piotrze.-uśmiecha się lekarka
 -Kiedy będę mógł ją zobaczyć?-pytasz dość niepewnie
 -Jak mówiłam, pierwsze dwie doby są decydujące i są na wagę złota, więc jeśli wszystko będzie w porządku to jutro ją wybudzimy i będzie pan mógł zobaczyć się z żoną.-mówi krzepiąco się uśmiechając- Pan i pańska rodzina jesteście naprawdę dzielni.
 -W tej sytuacji nie mamy innego wyjścia.-odpowiadasz jej nikle się uśmiechając
 -I prawidłowo.-przytakuje ci po czym przeprasza cię i udaje się do swoich obowiązków. Stoisz chwilę w bezruchu i przyglądasz się swojej ukochanej wciąż pogrążonej we śnie. Znów przymykasz oczy i powtórnie masz nadzieję ,że gdy je otworzysz ujrzysz jej uśmiech i piękne błękitne oczy pełne szczęścia i uczucia. Nie potrafisz doczekać się dnia jutrzejszego. Nie marzysz tak bardzo o niczym innym w tej chwili jak o tym by wziąć ją w ramiona. By zobaczyć ją całą i zdrową mówiącą ,że już wszystko w porządku. Im więcej o tym myślałeś, tym bardziej nie potrafiłeś doczekać się jutrzejszego dnia. Tego ,który miał zakończyć waszą wyboistą drogę pełną przeszkód i zacząć wreszcie drogę pełną spokoju i harmonii.
 -I czego się dowiedziałeś?-pyta Monia trzymając na rękach waszą pociechę ,która wcale ,a wcale nie wyglądała na senną
 -Jutro będą ją wybudzać.-mówisz z delikatnym uśmiechem na twarzy
 -Anie mówiłam ,że wszystko pójdzie dobrze?-uśmiecha się przyjaciółka
 -Mówiłaś.-przyznajesz jej rację- Swoją drogą widzę ,że się wczułaś w rolę ciotki.
 -Ona jest małym aniołkiem, nie da się nie wczuć.-odpowiada zadowolona
 -Póki nie zacznie płakać.-śmiejesz się
 -To kilkudniowe dziecko, nie wymagaj od niej ,że będzie sama się karmić czy przebierać i nie dawać znaku o sobie.
 -Jak mus to mus.-odpowiadasz ze śmiechem po czym przejmujesz od niej Lenkę ,która wlepiała w ciebie swoje małe błękitne oczka, co absolutnie cię urzekało.
 -Nie wiem jak to zrobiliście ,ale ona jest tak samo podobna do ciebie jak i do Gabi.
 -Mnie nie pytaj.-kręcisz głową
 -Aż wam jej zazdroszczę.-uśmiecha się
 -No to na co czekacie z Tomkiem? Do roboty, Lenka będzie miała towarzystwo, prawda?-przenosisz wzrok na córkę ,która gorliwie zaciskała swoimi drobnymi paluszkami twoje palce. Im dłużej na nią patrzyłeś tym bardziej widziałeś w niej to uderzające podobieństwo do jej mamy. I  z każdą kolejną chwilą co raz bardziej kochałeś tą małą istotkę będącą owocem waszej pięknej miłości. Oczami wyobraźni widziałeś jak każdego dnia na waszych rośnie i się zmienia. Jak stawia pierwsze kroki. Jak wymawia pierwsze słowo. Jak wraz z Gabi pojawia się na twoich meczach. Choć sama myśl o tym cie ekscytowała to na chwilę obecną najbardziej jednak oczekiwałeś na dzień jutrzejszy mający zakończyć wasze męki.
Standardowo już babcie czy Monia starały się cię jak najbardziej odciążyć przy opiece nad małą o czym absolutnie słyszeć nie chciałeś bo nie mogły przecież do końca życia wyręczać cię w wychowaniu własnego dziecka. Mimo to udało im się cię przekonać do wrócenia do domu i przespania się we własnym łóżku bo chcąc nie chcąc mając ponad dwa metry wzrostu spanie na szpitalnym łóżku nie należało do najprzyjemniejszych. Po raz ostatni miałeś wrócić sam do domu. Następnym razem mieliście tu już wrócić razem, we troje. Cali i zdrowi. Z tą myślą po uprzednim zjedzeniu pierwszego porządnego posiłku od dawna odpłynąłeś w krainę Morfeusza. Przyzwyczajony nocnymi pobudkami przy waszej pociesze obudziłeś się w środku nocy widząc za oknem cały Rzeszów skąpany w mroku. Gdy spojrzałeś na zegarek ujrzałeś godzinę trzecią z minutami. Przewracałeś się  boku na bok nie bardzo mogąc zasnąć. Cały czas twoje myśli skupiały się wokół Gabi. Wokół tego ,że już za parę godzin będziecie w końcu mogli razem cieszyć się swoim małym skarbem jakim była Lenka. Standardowo zasnąłeś dopiero ,gdy w zasadzie za oknem robiło się jasno ,a i tak nie było dane ci długo pospać bo na niemal równe nogi zerwał cię dźwięk telefonu oznajmującego połączenie przychodzące.
 -Pan Piotr Nowakowski?-słyszysz głos w słuchawce
 -Tak.. przy telefonie.-mówisz przerażony
 -Proszę przyjechać do szpitala jak najszybciej.
 -Co się stało?-pytasz
 -To nie jest rozmowa na telefon, ale chodzi o pańską żonę.-odpowiada kobieta by po chwili zakończyć połączenie. W jednej chwili do twojego umysłu uderza totalna panika. Nie mogła. Nie miała prawa dzwonić nad ranem z dobrymi wiadomościami. W dosłownie kilka minut zostałeś obudzony i sprowadzony do parteru tą informacją. W kilka minut zebrałeś się i gnałeś jak głupi w kierunku rzeszowskiego szpitala łamiąc przy tym cały szereg drogowych przepisów. Chciałeś być tam jak najszybciej. Jak najszybciej znać prawdę, nawet tę najboleśniejszą. Zdyszany wpadasz na odpowiedni oddział poszukując doktor Szymańskiej. Dopiero po chwili wpadasz na nią na korytarzu.
 -Co się stało?!-pytasz zdenerwowany i zupełnie spanikowany
 -Wystąpiły niespodziewane komplikacje po zabiegowe.
 -Dokładniej?
 -Krwotok wewnętrzny i znacznie spadło tętno.-odpowiada pochmurnie
 -Jak bardzo jest źle?
 -Jeśli jej stan będzie dalej się pogarszał to nie jestem w stanie powiedzieć panu czy uda nam się jej pomóc.-kręci głową zrezygnowana
 -A to nie jest waszym cholernym obowiązkiem ratowanie życia ludzkiego?!-nie wytrzymujesz i wybuchasz
 -Panie Piotrze, rozumiem ,że jest pan zły i boi się o żonę ,ale my też jesteśmy tylko ludźmi i nie możemy w żaden sposób konkurować z boskimi wyrokami. Jeśli będzie stabilna przez kolejne godziny to jej szanse się zwiększą, jeśli stan będzie się pogarszał w takim tempie jak w ciągu ostatnich kilku godzin...
 -Proszę nie kończyć.-przerywasz jej  ogromnym trudem hamując emocje, lekarka doskonale to widząc odchodzi i zostawia cię samego. Opierasz się o parapet z trudem biorąc kolejny haust powietrza. Czujesz jak łzy gromadzą się pod powiekami i masz w tym momencie ochotę rozpłakać się jak największy mazgaj. Niemal w tej samej chwili czujesz czyjąś dłoń na swoim ramieniu i momentalnie się odwracasz.
 -Nie mogą jej pomóc rozumiesz to?-rzucasz żałośnie
 -Gabi jest silna, ona sobie z ty poradzi, zobaczysz.-odpowiada ci- Wyjdzie z tego bo ma dla kogo walczyć. Bo ma was.
 -Mogę oddać wszystko, wszystkie medale, wyróżnienia, mogę nie zdobyć złota na mistrzostwach świata czy na olimpiadzie, byle tylko nie odeszła. Nie poradzę sobie bez niej, my sobie nie poradzimy.
 -Nie mów tak, nie możesz tak myśleć Piotrek.-gani cię matka
 -Tak bardzo się boję...
Wszelkie wydarzenia toczą się wtedy w zawrotnym tempie. Widzisz to jak przez mgłę. Widzisz w jednej chwili jak cała gromada ludzi w białych kitlach gna do sali gdzie właśnie twoja żona toczyła najważniejszą walkę życia i wyraźnie zaczęła przegrywać. Słyszysz krzyki. Słyszysz przeraźliwy dźwięk maszyn nadzorujących jej funkcje życiowe. Widzisz jak ludzie ,których nie znasz walczą o jej oddech. O bicie jej serca. A jedyne co ty możesz zrobić w tej chwili to się nie rozpłakać ,co z wielką chęcią byś uczynił. Widzisz jak pielęgniarka kręci głową. Dostrzegasz ,że co raz mniej z tych ludzi walczy o Gabi. Nie możesz na to patrzeć. Nie umiesz znieść tego widoku. Osuwasz się wzdłuż ściany chowając twarz w dłonie. Nie wiesz co się tam dzieje. Siedzisz odcinając się od tego wszystkiego czekając aż wyjdzie do ciebie lekarz i przekaże najstraszniejszą z możliwych prawd. To czego tak bardzo się obawiałeś ,a być może a kilka chwil stanie się najprawdziwszą prawdą. Minuty mijają ,a ty wciąż siedzisz w tej samej pozycji kątem oka dostrzegając już nie tylko swoją matkę ,ale i rodziców Gabi. Dopiero wtedy na korytarzu pojawia się Szymańska. Wstajesz choć nogi masz jak z waty i kroczysz w jej kierunku. Bierzesz głęboki wdech.
 -Nastąpił stan śmierci klinicznej...-głośno przełyka ślinę ,a ty widzisz ,że zarówno twoja matka jak i matka Gabi dają upust swoim emocjom
 -Nie żyje?-pytasz cicho
 -Proszę dać mi dokończyć.-gani was lekarka- Nastąpił on przez blisko dwie minuty ,ale udało nam się przywrócić jej funkcje życiowe. Reanimacja się powiodła, choć przyznam ,że z medycznego punktu widzenia to nie miało prawa powodzenia.-wraz z ostatnimi słowami wypowiadanymi prze lekarkę czujesz jak uchodzą z ciebie wszelkie negatywne emocje. Czujesz niesamowitą ulgę, choć doskonale wiesz ,że nie oznacza to jeszcze w zasadzie niczego. Widzisz ją również na twarzach waszych najbliższych. Choć może to mało odpowiednia chwila to czujesz poniekąd szczęście. Czujesz się wdzięczny temu na górze ,że ci jej nie zabrał. Jak za nic innego.
 -Choć nie oddycha jeszcze samodzielnie to jej stan jest stabilny.-mówi kobieta- To na razie wszystko co mogę państwu powiedzieć.
Nie da się opisać w słowach tego co wszyscy poczuliście przez ostatnie kilka minut. Ze stanu absolutnego załamania i rozpaczy w wielką ulgę i umiarkowaną radość. To były zdecydowanie jedne  najgorszych, jak nie najgorsze minuty twojego całego życia. Jeszcze w życiu nie umierałeś tak bardzo ze strachu. Jeszcze nigdy tak bardzo paraliżowała cię myśl o życiu bez Gabi. Kochałeś ją najbardziej na świecie, była dla ciebie absolutnie wszystkim i w chwili gdy siedziałeś pod ścianą zupełnie gotów na najgorsze nie myślałeś tylko o sobie, myślałeś o waszej córce ,która tak bardzo potrzebowała mamy. O jej miłości ,której potrzebowaliście obydwoje do prawidłowego funkcjonowania na tym świecie.
 -Może pan wejść ,ale proszę się nie wysilać, ona pana nie usłyszy.-mówi pielęgniarka ,gdy po kolejnych kilku dobach wreszcie możesz zobaczyć swoją ukochaną. Kiwasz tylko posłusznie po czym odziany w sterylny fartuch i tym podobne po czym wchodzisz do sali. Siadasz na krześle tuż przy jej łóżku i przez dłuższą chwilę przyglądasz się jej twarzy. Widzisz jak jej klatka piersiowa miarowo się unosi. Widzisz jej przeraźliwie bladą twarz na której dotychczas widniał szeroki uśmiech. Przypomina bardziej porcelanową lalkę aniżeli pełną życia i jakże temperamentną kobietę jaką była. Delikatnie ujmujesz jej kruchą dłoń.
 -Nie wiesz nawet jakim koszmarem były dla mnie ostatnie dni. W życiu tak bardzo o nikogo się nie bałem ,ale też w życiu nikt nie był dla mnie tak ważny jak ty Gabi. Jesteś dla mnie całym światem, to ty sprawiasz ,że w tym moim szarym życiu pojawiają się wszystkie kolory tęczy. Dzięki tobie w dni gdy mam wszystkiego serdecznie dosyć i najchętniej rzuciłbym to w cholerę odnajduję siłę by walczyć. Jesteś moim motorem napędowym, najlepszym z możliwych motywatorów. Po każdej wygranej cieszysz się razem ze mną i także wraz ze mną smucisz się po porażkach. Jesteś ze mną zawsze i wspierasz w każdej możliwej chwili. To ty dajesz mi siłę do pokonywania każdych przeszkód, czy to na boisku czy to w życiu. Sprawiasz ,że każdy beznadziejny dzień staje się o wiele lepszy. Ty jesteś moim dopełnieniem, elementem układanki jakiego szukałem przez większość życia. Gdy nie ma cię obok czuję jakby brakowało mi jakiejś ogromnej części mnie samego. Choć jesteśmy jak ogień i woda to potrafimy dogadywać się bez słów. Uzupełniamy się jak niebo i ziemia. Jak płacz i śmiech. Jak ja i siatkówka. Jak ty i Monia. Dlatego nie rób mi tego. Przecież ,że bez ciebie jestem zagubiony ja mały chłopczyk ,który zgubił swoją mamę. Nie poradzę sobie jeśli nie będzie cie obok. Jestem tylko i aż facetem, opieka nad dziećmi to raczej nie moja działka. Jak ciebie zabraknie to kto będzie plótł Lence warkoczyki? Komu będzie powierzać swoje pierwsze sercowe problemy? Z kim będzie chodzić na zakupy? Przecież wiesz ,że ja do tego się kompletnie nie nadaję. Proszę cię Gabi, nie zostawiaj nas. Nie pozwalam ci na to. Słyszysz? Pewnie nie..-przerywasz swój monolog zatrzymując wzrok na jej łagodnej twarzy. Wyglądała zupełnie niewinnie jak spała, tak młodo. Mógłbyś patrzeć na nią godzinami ,a z pewnością nie znudziłoby ci się to nigdy. W tej chwili jednak pragnąłeś by wróciła do was. Na dobre. By była z wami, dokładnie tak jak przysięgała ci to dziewięć lat temu, czy przed niespełna kilkunastoma miesiącami przed waszymi najbliższymi i samym Bogiem. Ten na górze już raz dał ci dowód na swoją dobroć cudem ratując cię od dzikiej rozpaczy przed kilkoma dniami i w tej właśnie chwili dawał ci kolejny tego dowód. Jaki? Bo w jednej chwili poczułeś delikatny uścisk na dłoni. Wydawało ci się ,że przez zmęczenie masz jakieś zwidy ,ale to działo się naprawdę. Poczułeś najdelikatniejsze z możliwych ściśnięć. Widziałeś jak jej powieki zaczynają delikatnie drżeć. Nie mogłeś uwierzyć w to co widziałeś.
 -Gabi?-wyduszasz z siebie- Słyszysz mnie?
Odpowiedzi nie dostajesz, a jedynie czujesz powtórnie delikatny uścisk. I wiesz jedno. Była z tobą. Wróciła  tej jakże dalekiej podróży. Była.

~*~
Witam Was moje drogie! Przepraszam ,że znów dzień obsuwy ,ale wczoraj nie potrafiłam nijak siebie nic ,a nic sensownego wydusić. Dopadł mnie chyba kryzys twórczy bo już dawno tak bardzo nie męczyłam się z pisaniem. Nie polecam nikomu tak na marginesie tego uczucia. Ale mniejsza o to.
Myślę ,że rozdział wyszedł całkiem nieźle, mam nadzieję ,że pomimo tego mojego dołka udało mi się choć w małym stopniu oddać uczucia towarzyszące Piotrkowi w tej chwili. Resztę pozostawiam już Waszej opinii moje drogie.
Zbudowana fantastycznym zwycięstwem naszych chłopaków z Brazylią na ich terenie po świetnej grze życzę Wam miłego weekendu ,a także wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka, w końcu każdy z nas ma w sobie coś z niego! :3
Ściskam,
wingspiker.


|ask|duet |

niedziela, 25 maja 2014

Predestynacja jedenasta.

Siedzisz przez dłuższą chwilę w zupełnym osłupieniu ściskając w dłoni skrawek papieru z wykaligrafowanymi na nim słowami twojej ukochanej kobiety. Siedzisz i kompletnie nie wiesz co ze sobą zrobić. Zupełnie odebrało ci to zdolność do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Przez chwilę masz ochotę najzupełniej w świecie dać upust swoim emocjom. Najzupełniej w świecie masz ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Kto by pomyślał ,że słowa na kartce mogą tak wzruszyć? Wzruszyć ponad dwumetrowego faceta? A jednak. Komuś mogłoby się wydawać ,że to tylko kilka głupich i bezsensownych zdań. Może i wszystkim ,ale nie tobie. I choć w swoim liście nie zaskoczyła cię zupełnie niczym bo przecież byłeś częścią tej historii, to z trudem panowałeś nad emocjami czytając go. Z ogromnym trudem przychodziło ci czytanie kolejnych słów. Nie mogłeś mieć pewności ,że to ostatnie słowa jakie otrzymałeś od swojej ukochanej. Nie wiedziałeś czy jeszcze kiedykolwiek zobaczysz jej cudowny uśmiech. Nie mogłeś przewidzieć tego czy operacja się powiedzie. Nie mogłeś też za żadne skarby świata wiedzieć czy aby list ten nie jest waszym pożegnaniem. Doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego ,że musiałeś liczyć się z absolutnie każdym rozwiązaniem. Zupełnie nic od ciebie nie zależało, w nawet najmniejszym stopniu. Musiałeś czekać na to co miał przynieść los i bez względu na jego wynik przyjąć go do wiadomości i żyć z nim, choćby był tym, którego nie chcesz do siebie dopuszczać. Jednak z całych swoich sił szczerze wierzyłeś w to ,że wszystko będzie dobrze. Wierzyłeś ,że Gabi z tego wyjdzie cała i zdrowa. Nie wyobrażałeś sobie życia bez niej. Była dla ciebie zupełnie wszystkim. To ona nadawała barw twojemu szaremu i nudnemu życiu. To ona była tym twoim dobrym duszkiem. To jej uśmiech sprawiał ,że wszelkie twoje smutki schodziły na dalszy plan. To ona była twoim motorem napędowym w chwilach zwątpienia. Była całym twoim światem i bez niej wydawałeś się być zgubiony jak małe dziecko ,które zgubiło swoją mamę. Dlatego zupełnie paraliżowała cię piekielna myśl o tym ,że coś może pójść nie tak.
 -Jak tam się trzymasz wielkoludzie?-z zamyśleń wyrywa cię głos matki
 -Jakoś.-odpowiadasz blado się uśmiechając
 -Nie martw się, będzie dobrze. Musi.
 -Myślisz?-pytasz
 -Właśnie tak myślę, a ty nie?
 -Oszalałaś? Oczywiście ,że nie przyjmuję do wiadomości innego rozwiązania, tylko po prostu...-wzdychasz- Cholernie się boję.
 -Strach w tym wypadku to zupełnie naturalna rzecz, my wszyscy się o nią boimy nie mniej niż ty. Moja synowa to twarda sztuka i tak łatwo się nie da.-uśmiecha się delikatnie w twoim kierunku- Z resztą pewna młoda dama bardzo domaga się obecności mamy.-śmieje się
 -Bardzo wam daje w kość?
 -Powiem tak, wychowałam trójkę dzieci i daje się we znaki nie mniej niż ty.
 -Czyli?
 -Czyli grzeczniejszego dziecka nie widziałam.-odpowiada z uśmiechem.
Chcąc odciążyć trochę babcie zajmujące się ukochaną wnusią i przejąłeś obowiązki. Kiedy trzymałeś małą na rękach nie potrafiłeś się na nią napatrzeć. Widziałeś w niej zupełnie Gabi. I mogła ci wmawiać co innego to i tak wiedziałeś ,że jest do niej strasznie podobna. Miała tak samo zadarty nosek i ten sam kształt ust. Wystarczyło na nią spojrzeć i już było widać to uderzające podobieństwo do jej mamy. Oczami wyobraźni widziałeś jak każdego kolejnego dnia zmienia się na waszych oczach. Jak każdego kolejnego ranka dostrzegasz w niej co raz raz to więcej podobieństw do swojej żony. Jak staje się waszym absolutnym oczkiem w głowie. Jak jeszcze bardziej cementuje wasz związek. Jak obydwoje każdego dnia jesteście obok niej, nie jedno.
 -Wiadomo już coś?-wyrywa cię z rozmyślań głos Moni
 -Na razie cisza.-wzruszasz ramionami bezsilnie
 -To trwa zdecydowanie za długo.-kręci głową
 -Która godzina?-pytasz
 -Dochodzi trzecia.-odpowiada ci spoglądając uprzednio na zegarek- To miało tak długo trwać?
 -Była mowa o góra dwóch, trzech godzinach, nie pięciu.-krzywisz się momentalnie czując strach gromadzący się w jednej chwili w ogromnych ilościach w twoim wnętrzu. Ogarnęła cie zupełna panika. To nie mogło znaczyć nic dobrego.
 -Może nie potrzebnie sieję panikę i już jest po?-głośno myśli wyraźnie poddenerwowana
 -Zostaniesz z małą?-pytasz na co ona kiwa głową i przejmuje waszą pociechę na ręce ,a ty opuszczasz sale i kierujesz się w celu zaczerpnięcia jakichkolwiek informacji. Nie zastajesz nikogo z lekarzy mających wykonywać zabieg i dostajesz jedynie informacje ,że operacja nieco się przedłuży. Siadasz na krzesełku nieopodal sali w której być może twoja ukochana właśnie walczy o życie i opierasz głowę o ścianę. W duchu modlisz się by ten koszmar wreszcie dobiegł końca. Prosisz Boga o to by wreszcie wasze cierpienie ustało. Błagasz go wręcz o to by zabieg się powiódł. Możesz oddać mu absolutnie wszystko. Możesz skończyć grać. Możesz nie spełnić swojego największego marzenia jakim jest olimpijski medal. Jesteś w stanie oddać wszystko. Absolutnie wszystko byle tylko Gabi wyszła z tego cała i zdrowa.
Każda kolejna minut bezczynnego siedzenia i wpatrywania się tępo w bliżej nieznany ci punkt wydaje się ciągnąc w nieskończoność. Robisz wszystko byle tylko nie myśleć o tym, co spędzało ci sen z powiek ostatnimi miesiącami. O tym, o czym sama myśl zupełnie cię paraliżuje. Ale jak człowiek, istota zupełnie bezradna wobec boskich wyroków w obliczu możliwości utraty osoby będącej całym jego światem może o tym nie myśleć? W żaden sposób nie umiałeś oddalić od siebie złych myśli, co rusz atakowały twoje myśli, bez względu na to czego one się tyczyły. Dlaczego? Bo czego byś nie robił w swoim życiu zawsze miałeś przed oczami tą uśmiechniętą szatynkę. Czy to grając ważny mecz, będąc na treningu czy po prostu leżąc rozwalonym na kanapie w salonie, zawsze widziałeś ją. Widziałeś ją dosłownie we wszystkich codziennych czynnościach. Czynnościach ,które dzięki niej stawały się wyjątkowe. Bo z nią wszystko stawało się inne. Z nią twoje życie było o wiele lepsze. Bo to właśnie ona nadawała wszystkiemu sens, od siatkówki po twoim życiu kończąc. Dlatego tak bardzo się bałeś. Nie bałeś się tylko o siebie. Bałeś się życia bez niej. Bałeś się życia twojego i waszej córki bez jej czynnego uczestnictwa w nim. Po prostu, najzwyczajniej na świecie bałeś się. Jak małe dziecko, tylko z tym wyjątkiem, że nie miałeś się gdzie schronić przed powodem swojego strachu. Musiałeś się z nim mierzyć twarzą w twarz, bez względu na to jak wielkie szkody ci wyrządzi.
 -Pani doktor.-zrywasz się na równe nogi ,gdy dostrzegasz zmarnowaną kobietę wychodzącą z bloku operacyjnego. Zamierasz w jednej chwili widząc jej spojrzenie.
 -Nie, spokojnie, żyje.-niemal natychmiast cię uspokaja- Zaraz do pana przyjdę, dobrze?-pyta na co kiwasz głową i posłusznie powtórnie siadasz na plastikowym krzesełku w oczekiwaniu na doktor Szymańską. Poddenerwowany wybijasz palcami bliżej nieznany ci rytm, byle zająć sobie jakkolwiek czas. Dopiero po kilku dłuższych minutach słyszysz dźwięk otwieranych drzwi do gabinetu i dostrzegasz tą na którą oczekujesz.
 -Dlaczego to trwało tak długo?-pytasz nagle
 -Wiem ,że mówiłam o góra trzech godzinach ,ale nastąpiły drobne komplikacje.
 -Komplikacje?!-podnosisz delikatnie ton głosu
 -Guz zajął troszeczkę większy obszar niż rozpoznaliśmy ,a do tego nastąpił drobny krwotok wewnętrzny.-odpowiada beznamiętnie- Jest stabilna ,ale jej stan nie będę ukrywać jest ciężki.
 -Czyli co to znaczy?
 -Mniej więcej tyle ,że jeżeli przez najbliższe dwie doby nie wda się żadne zakażenie wyjdzie z tego.
 -Nie możecie czegoś zrobić?
 -Panie Piotrze, my zrobiliśmy już wszystko co w naszej mocy, teraz możemy jednie czekać. Czekać na to co też postanowił względem pańskiej żony ten gość na górze.-odpowiada ci- Czas jest teraz na wagę złota.
 -Jesteście lekarzami, czy do cholery naprawdę nie możecie już jej w żaden sposób pomóc?!
 -Proszę się uspokoić, nerwy w niczym nam nie pomogą.
 -Przepraszam.-dukasz
 -Rozumiem ,że jest pan zdenerwowany i boi się o żonę ,ale teraz musimy uzbroić się w cierpliwość.-mówi spoglądając na ciebie- Pańska żona to silna kobieta i ma dla kogo żyć, nie da się tak łatwo.-na jej twarzy widnieje cień uśmiechu
 -Czy ja.. będę mógł ją zobaczyć?-pytasz niepewnie
 -Ja mówiłam, przez następne dwie doby nie możemy dopuścić do żadnej, nawet najmniejszej infekcji bo jej organizm jest mocno osłabiony, więc jedynie przez szybę, to tyle co mogę dla pana zrobić w tej chwili.
 -Dziękuję.-odpowiadasz kobiecie
 -Ale za co? To tylko moja praca panie Nowakowski.
 -Za to ,że się panie tego podjęła, inni nie chcieli tego dla nas zrobić.
 -Bo jestem nie tylko lekarzem, jestem też matką i człowiekiem, a w waszej sytuacji postąpiłabym absolutnie tak samo.-odpowiada krzepiąco się uśmiechając po czym zaprowadza cię na miejsce po czym zostawia samego, jak gdyby wiedząc ,że właśnie tego potrzebujesz. Stajesz przy szybie wbijając wzrok w jej posturę. Jej drobne ciało z którego prowadzi cała masa kabelków z pewnością nadzorujących jej życiowe funkcje. Leżąc tam zupełnie bez życia wydaje ci się być krucha niczym porcelanowa lalka. Jej czekoladowe włosy delikatnie przysłaniają jej twarz ,a na przeraźliwie bladej twarzy na próżno szukać tego szerokiego uśmiechu jaki jawił się na niej na co dzień. Przez cały czas wydaje ci się ,że zaraz otworzy swoje piękne błękitne oczy i uśmiechnie do ciebie jak każdego ranka. I jak co dzień powita cię swoim uroczym 'dzień dobry' i pocałuje w policzek. Tymczasem leżała bezruchu za szybą, kontrolowana przez liczne urządzenia. Odruchowo przykładasz swoją dłoń do szyby i przymykasz delikatnie powieki. Marzysz o tym ,że gdy powtórnie je otworzysz to wszystko okaże się być tylko głupim snem ,a tuż obok ujrzysz pogrążoną w śnie szatynkę. Marzysz o tym ,że za chwilę wrócicie we troje do domu, cali i zdrowi, bez żadnego wyjątku. No właśnie, marzysz. Bo gdy otwierasz powieki powtórnie zastaje cię dokładnie ten sam widok ,co chwilę temu.
Nawet nie wiesz ile tam siedzisz. Nie wiesz nawet kiedy mija godzina, dwie, cztery. Dla ciebie czas zatrzymał się w miejscu. W tej chwili mógł on być twoim sprzymierzeńcem, bądź też wrogiem. I za nic na świecie, nie chciałbyś by był tym drugim.

Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Ponoć ty byłeś szczęśliwym człowiekiem. No właśnie, byłeś. Nie wiesz nawet ile już minęło czasu. Nie wiesz ,który dzień z kolei budzisz się z nadzieją ,że ujrzysz ją obok. I nie wiesz nawet ilekroć się rozczarowujesz każdego poranka. I choć minęło już sporo czasu to dalej nie potrafisz sobie z tym poradzić. Pomimo upływy jakże długich, cholernych dwudziestu czterech miesięcy to ty dalej się łudzisz. Łudzisz się ,że śnisz i to wszystko wyda się być jakimś mało śmiesznym żartem. Że kiedyś obudzisz się ,a ona będzie obok, tak jak ci obiecała. Obiecała być zawsze, nie dotrzymała obietnicy. Odeszła. Zniknęła z twojego życia, bezpowrotnie. Dwa lata to szmat czasu. Może i ktoś by zapomniał, ale ty nie zapomnisz nigdy. Nigdy nie zapomnisz jej cudownego uśmiechu jakim witała cię o poranku. Nie zapomnisz jej przesadnego optymizmu. Jej zupełnego braku cierpliwości w większości sytuacji. Jej cudownych, roześmianych błękitnych oczu wypełnionych uczuciem. Jej cudownego, słodkiego zapachu. Jej ochrzaniania cię za to twoje zapominalstwo. Jej charakterystycznego śmiechu. Tego ,że gdy zawsze gdy miałeś chwilę zwątpienia to ona dawała ci tysiąc powodów do radości. Tego ,że gdy na meczu spoglądałeś w kierunku trybun to wiedziałeś ,że jest tam. Doskonale pamiętałeś wasze pierwsze spotkanie, pierwszy niewinny uśmiech, pierwszy pocałunek, pierwsze ''kocham'', pierwszą kłótnię. Wydawało ci się jakby to było wczoraj. Wiedziałeś ,że już nigdy nie ujrzy jej zaraźliwego uśmiechu. Nie weźmiesz jej już nigdy w swoje ramiona. Nie poczujesz smaku jej malinowych ust. Wiedziałeś ,że już nigdy jej nie będzie, choć obiecywała. 
Nie było momentu byś o niej nie myślał. Nie było czynności w twoim życiu ,która by ci jej nie przypominała. Każdy zakątek tego świata kojarzył ci się z nią. Godzinami potrafiłeś błąkać się bez celu po waszym wspólnym rzeszowskim domu jakby mając utopijną nadzieję ,że znajdziesz ją w swoim gabinecie pochyloną nad stertą papierów i zupełnie pochłoniętą pracą. I pomimo upływu lat, dalej nie radziłeś sobie z jej brakiem. Wciąż nie potrafiłeś pogodzić się z tym ,że wraz z jej odejściem, odeszła ogromna część ciebie samego. Nie umiałeś wrócić kolorytu swojego życia, jakiego nadawała właśnie ona. Wciąż czułeś jej słodki zapach. Wciąż słyszałeś jej ciepły głos. Wciąż czułeś jej obecność obok, choć doskonale wiedziałeś ,że to było zupełną abstrakcją. Nie byłeś i już nigdy nie będziesz tą osobą, jaką stał się dzięki niej. Z ogromnym trudem przychodziły ci najbardziej błahe codzienne czynności. Momentami miałeś ochotę rozpłakać się z zupełnej bezsilności. Wszyscy dookoła starali się ci pomóc, na wszelkie sposoby. Z pewnością gdyby nie najbliżsi załamałbyś i zamknął w sobie na dobre. Walczyłeś ze sobą każdego dnia. Walczyłeś bo pomimo tej ogromnej straty miałeś jeszcze powód do życia. Ta mała kruszynka każdego kolejnego dnia nieświadomie zadająca ci co raz większy ból, bo z każdym kolejnym dniem była co raz bardziej do niej podobna. Miała te same czekoladowe włosy i błękitne oczy. Te same dołeczki w policzku ,gdy się uśmiechała. Tak samo uroczo zadarty do góry nosek i ten sam kształt ust. Dokładnie ten same charakterek. To małe cudo o które obydwoje tak długo walczyliście. Te samo ,które mieliście wychować we dwoje. Nie byłeś zupełnie gotowy na to ,że zostaniesz z nią sam. Gdyby nie pomoc babć to przez pierwsze miesiące z pewnością byś sobie nie poradził, bo był one dla ciebie koszmarem. Dopiero z czasem pomimo rozdzierającego wewnętrznego bólu stałeś się ojcem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Musiałeś być dla niej zarówno ojcem jak i matką, choć momentami zastąpienie jej ukochanej mamy było wręcz niewykonalne. Była jeszcze zbyt mała by rozumieć pewne sprawy ,ale chciałeś i robiłeś wszystko by od najmłodszych lat wiedziała kim była najważniejsza na świecie kobieta w twoim życiu tuż przed jej pojawieniem się na świecie. Kim była ta ,która była twoją opoką i całym życiem. Byłeś jej to winny. I choć nie była jeszcze za duża to już pytała. Pytała dlaczego z przedszkola nie zabiera jej mamusia. Dlaczego mamusia nie plecie jej wymyślnych warkoczyków na głowie. Dlaczego jej nie ma, a jest tylko tatuś. 
 -Tatusiu, gdzie idziemy?-pyta mała szatynka trzymając cię za dłoń
 -Do mamusi.-odpowiadasz jej
 -A gdzie jest mamusia?
 -Mamusia śpi kochanie.
 -A kiedy się obudzi?-pyta zupełnie nieświadoma
 -Nie obudzi kochanie.-kręcisz głową i przykucasz przy niej- Mamusia jest tam na górze.-mówisz wskazując palcem na niebo- Jest tam i patrzy na ciebie codziennie, pilnuje by nie stała ci się żadna krzywda.
 -Pójdziemy do nieba?
 -Nie skarbie, pójdziemy tam mamusia śpi.
 -Dlaczego jej nie ma, nie kocha mnie?
 -Słoneczko, mamusia cię kocha najbardziej na świecie i zawsze będzie kochać, tak samo jak ja.-z trudem wymuszasz uśmiech.
 -Zawse tatusiu?
 -Zawsze.-odpowiadasz jej po czym wstajesz i powtórnie wyruszacie przed siebie.
*

Otwierasz z przerażeniem oczy. Z trudem łapiesz oddech. Dobrą chwilę zajmuje ci unormowanie tejże funkcji życiowej i względne uspokojenie. Zrywasz się niemal na równe nogi jak gdyby chcąc zaprzeczyć temu koszmarowi. Uspokaja cię widok śpiącej nieopodal Lenki, delikatnie wiercącej się na łóżku i z całą pewnością domagającej się jedzenia. Siadasz na skraju szpitalnego łóżka i chowasz twarz w dłonie. W tej chwili nie pragniesz niczego innego. Nie potrafisz bardziej prosić Boga o nic jak tylko to żeby ci jej nie zabierał. Żebyś nie został z tym wszystkim sam. Żeby Lenka znała mamę, nie tylko ze zdjęć czy twoich opowieści. By była obecna w waszym życiu nie tylko jako wspomnienie. By była. Była na zawsze, tak jak obiecała.

~*~
Nie wiem, może ja jestem jakaś przewrażliwiona ostatnio, ale z każdym kolejnym rozdziałem trudniej mi przychodzi pisanie bez jakiegokolwiek wzruszenia. Wiem, dziwna jestem. pewnie chce mi się płakać bo to jest tak słabe  Nie no, żart. 
Przepraszam za opóźnienia, ale w piątek był mecz i jakoś nie miałam po nim nastroju na pisanie, wczoraj wpadło małe spotkanko ,które mi się przedłużyło, dzisiaj od rana nauka, ale jakoś się sprężyłam i zdołałam coś dla Was napisać. Przespałam sie z tematem ,że tak powiem i jak w piątek nie miałam za bardzo pomysły, tak dzisiaj już się pojawił i muszę przyznać ,że poszło całkiem sprawnie. Jak wyszedł jakościowo, standardowo pozostawiam to Waszej ocenie. Ja jestem względnie zadowolona, mam nadzieję ,że i wy będziecie. Czy to już koniec? Tego nie zdradzę, ale jeszcze chwilę nam tu zejdzie, spokojnie. Aczkolwiek chwila, może tu trwać rozdział, dwa, trzy czy cztery. To się okaże niebawem :)
Życzę miłego tygodnia!
Ściskam,
wingspiker.

|ask|duet |

piątek, 16 maja 2014

Predestynacja dziesiąta.

Nie mogłaś się teraz poddać. Nie mogłaś dać się zwyciężyć. Nie po to tyle walczyłaś. Nie po to przez te wszystkie miesiące znosiłaś istne męki by właśnie teraz przegrać. Teraz odnalazłaś sens. Znalazłaś powód dla którego powtórnie potrafiłaś wykrzesać z siebie zakopane gdzieś głęboko w swoim wnętrzu resztki wiary. Znalazłaś to co podniosło cię do walki. Coś co kazało ci pomimo ogromnego wycieńczenia biec dalej ile sił w nogach. Coś co sprawiało ,że biłaś się w pierś za to ,że dotychczas sądziłaś ,że nie walczysz o siebie ,a tylko i wyłącznie o dziecko. Coś ,a w zasadzie ktoś kto wraz ze swoim pojawieniem sprawił ci ogromną radość. Ta mała osóbka w której zupełnie się zakochałaś wraz z pierwszym spojrzeniem. To maleństwo o które tak dzielnie walczyłaś ostatnimi miesiącami. To samo dla ,którego zaryzykowałaś to co miałaś najcenniejsze, swoje życie. Bo gdy patrzyłaś na nią jak spała nie potrafiłaś się nie uśmiechnąć. Nie umiałaś się nie rozczulić widząc jak na Piotrek trzymał ją w swoich ogromnych ramionach i mówił do niej. Nie umiałaś za żadne skarby w tym momencie wyobrazić sobie ,że nie zobaczysz jak ten mały szkrab każdego dnia zmienia się, rośnie w niesamowitym tempie, staje się co raz bardziej podobna do któregoś z was czy zaczyna stawiać pierwsze kroki. W tej chwili pojęłaś ten wielkie fenomen jakim było życie. I w tym momencie znów powróciłaś do walki. Wróciłaś na ring, być może na ostatnią rundę. Zastanawiałaś się tylko, czy nie jest aby za późno na walkę..
 -Myślisz ,że.. będzie dobrze?-pytasz siedząc ramię w ramie z Piotrkiem i obserwując wasze maleństwo pogrążone we śnie
 -Tyle już przeszliśmy ,że chyba musi.-spogląda na ciebie ciepło się uśmiechając
 -Może do tej pory nie myślałam ,że w ogóle nadejdzie ta chwila, ale jak zobaczyłam Lenkę to.. po prostu nie chcę tracić jej, ciebie...-wypuszczasz głośno powietrze z ust
 -I nie stracisz.-otacza cię ramieniem- Wszystko będzie dobrze Gabi, zobaczysz. Zabieg się uda i wrócimy do domu, we troje.
 -Tak bardzo bym chciała żebyś miał rację Piotrek.-mówisz cicho wtulając się w swojego męża chłonąc jego bliskość i ciepło. Doskonale wyczuwasz to ,że on też się boi. Nie musi ci tego mówić, zbyt długo go znasz by nie widzieć tego w jego oczach. Widzisz ,że szczęście z powodu pojawienia się na świecie waszej córki jest brutalnie stłumione przez strach o twoje życie. Przez strach o nadchodzące jutro. Jutro ,które mogło się dla ciebie zakończyć o wiele szybciej niż powinno ,ale też jutro ,które mogło trwać o wiele dłużej.
 -Idź do domu i się prześpij, co?-rzucasz widząc wyraźne zmęczenie malujące się na twarzy dwumetrowca
 -Sądzisz ,że będę w stanie spać?
 -Nie, ale chociaż odpoczniesz.-odpowiadasz mu- Jutro wolałabym cię zobaczyć wypoczętego ,a nie ledwo stojącego na nogach.
 -No a ty?
 -Ja się pewnie nie wyśpię bo jak zauważyłeś mam małe towarzystwo ,ale spróbuję.-mówisz z delikatnym uśmiechem na twarzy- Idź, poradzę sobie.
Dość niechętnie, ale w końcu opuścił szpitalne progi i zostałyście same. Zapowiadała się najdłuższa noc w twoim życiu. O tyle ,co Lena o dziwo była dość spokojna i za bardzo ci nie przeszkadzała to za nic nie potrafiłaś usnąć. Przewracałaś się z boku na bok mając przed oczami setki różnych scenariuszy. Gdy już udało ci się albo przysnąć twoje maleństwo dawało ci o sobie znać albo budziłaś się zlana potem zupełnie przestraszona sennymi zmorami. Nie wiedziałaś nawet ,która była godzina gdy obudziłaś się po raz kolejny. Za oknami widać było całe miasto spowite mrokiem, a księżyc znajdował się wysoko na niebie. Podeszłaś do okna i zaczęłaś się zastanawiać. Dokładnie analizować kawałek po kawałku całe swoje życie. Od momentu ,gdy w pamięci miałaś beztroskie lata i zabawy do późnej nocy na placach zabaw po jakże trudny okres dorastania i teraźniejszość. Zastanawiałaś się nad tym wszystkim czego udało ci się dokonać dotychczas w swoim dwudziestoczteroletnim życiu. Nad tym co uważałaś za swoje powodzenie ,a co za porażki. O wszystkich osobach ,które stanęły na twojej życiowej drodze. O tych ,którzy odeszli i o tych ,którzy wciąż w nim byli. O tych wszystkich złych i dobrych wydarzeniach ze swojej ziemskiej podróży. Z ręką na sercu mogłaś stwierdzić w tym momencie ,że niczego nie żałowałaś. Nie żałowałaś nawet największych błędów jakie popełniłaś, bo gdybyś miała możliwość wyboru powtórnie uczyniłabyś tak samo. Powtórnie podjęłabyś pewne decyzje, poznała pewne osoby. Powtórnie dokonałabyś takich ,a nie innych wyborów. Chciałaś żyć. Miałaś dla kogo. I pomimo tego liczyłaś się z tym ,że możesz się więcej nie obudzić. Z tym ,że może cię zabraknąć. Miałaś świadomość ,że stąpasz po cienkiej granicy między dwoma światami. Tego ,że jeden niepewny ruch może popchnąć cię ku temu ,którego jeszcze poznawać nie chciałaś. Nie wiedziałaś jakie plany wobec ciebie miał ten na górze. Lecz z  każdą kolejną bezsenną godziną przybliżałaś się do ich odkrycia.
Wtedy właśnie cię coś tknęło. Dosięgnęła cię myśl ,że być może to będą ostatnie godziny twojego bytowania tutaj ,a być może ostatnie w strachu. Pod wpływem impulsu wyciągnęłaś głęboko schowany notatnik i wyrwałaś jedną kartkę. Wzięłaś do ręki długopis i zaczęłaś pisać. Jakaś siła wodziła twoją ręką po kartce kaligrafując starannie każde kolejne słowo napiętnowane niesamowitymi emocjami jakie ci się udzieliły. Pisałaś po prostu co przyszło ci na myśl. To co chciałabyś powiedzieć. Powiedzieć jeśli nie byłoby ci to już dane. Nie wiesz nawet ile ci to zajęło bo gdy skończyłaś za oknem mogłaś dostrzec budzące się powoli do życia miasto. Schowałaś to co udało ci się stworzyć ówcześnie podpisując adresata. Jakimś cudem udaje ci się choć trochę przespać, choć ,gdy twoja córka zaczyna się domagać twojej obecności trudno było ci przyznać byś była specjalnie wyspana. Niedługo potem w twojej sali pojawiła się pielęgniarka ze standardowymi porannymi czynnościami jakim było mierzenie temperatury czy przydział 'smakołyków' w postaci różnorakich pigułek. O śnie mogłaś zdecydowanie zapomnieć bo jej pociecha otworzyła oczy na dobre i wcale nie zamierzała iść spać. Korzystając z ostatnich wspólnych chwil, w najlepszym przypadku na kilka dni położyłaś ją tuż obok siebie i spoglądałaś z szerokim uśmiechem na swoje drugie największe szczęście w życiu. Choć doskonale wiedziałaś ,że z każdym dniem będzie się ona zmieniać, to śmiało mogłaś stwierdzić ,że widziałaś w niej o wiele więcej podobieństw do Piotrka niż do siebie. Te same niebieskie oczy, te same blond włosy. I dokładnie ten sam dołeczek w policzku. Zdecydowanie była jak jego mała kopia, tym bardziej ,że pomimo tego ,że urodziła się wcześniej aniżeli powinna wzrostem również do najmniejszych nie należała. Kiedy tak na nią patrzyłaś czułaś się najszczęśliwszą osobą na świecie, wbrew wszystkiemu i wszystkim. I nie chciałaś by to wszystko zostało jej brutalnie zabrane. Nie teraz.
 -Tu są moje dwie najwspanialsze kobiety.-słyszysz za sobą znajomy głos i po chwili czujesz ciepły pocałunek na policzku- Dałaś się mamie wyspać szkrabie?-mówi z troską w głosie
 -Powiedzmy.-odpowiadasz- Jest dopiero ósma, co tu robisz?
 -Mam sobie pójść?-śmieje się
 -Nie, ale nie za wcześnie jak dla ciebie?
 -Kochanie, muszę się powoli przyzwyczajać ,że ta mała pani nam się nie da już wyspać.-odpowiada uśmiechając się
 -Nie przyjmujesz do wiadomości innych rozwiązań, prawda?-pytasz nagle spoglądając na niego
 -Liczę się z każdym, ale nie wyobrażam sobie by stało się inaczej Gabi.-przytula cię po czym całuje w czubek głowy-I nie pozwalam ci myśleć inaczej, jasne?
 -Przecież wiesz ,że muszę być przygotowana na wszystko.-wzdycha
 -Wiem to ,ale wiem też ,że równie prawdopodobne jest to ,że rozmawiamy po raz ostatni jak to ,że zrobimy to jeszcze dzisiaj jak będzie po wszystkim.
 -Nie potrafię myśleć o tym z takim spokojem..
 -Ja wcale nie jestem spokojny, przecież wiesz ,że nie jestem zbyt wylewny w okazywaniu emocji.-śmieje się- W środku tak naprawdę paraliżuje mnie strach, im bliżej dziesiątej tym bardziej panikuje. Ale nie zrobisz nam tego, prawda?
 -Nie obiecam ci tego, nie mogę.-mówisz łamiącym się głosem z trudem powstrzymując emocje- A co jeśli..
 -Nie mów tego.-kręci głową przerywając ci- Boże Gabi, nie chcę żeby stało się to czego najbardziej się obawiam. Przecież ja bez ciebie jestem jak zgubiony chłopiec we mgle.-tuli cię mocno do siebie i przez chwilę wydaje ci się ,że nawet i tego wielkoluda w końcu dopadła chwila kryzysu i na chwilę stał się mały niczym chłopczyk tulący się do swojej mamy ,gdy stanie się mu jakaś krzywda. Przez dłuższą chwilę tkwiliście w ciszy nieprzerwanie tkwiąc w swoich objęciach. Dopiero chwilę ta przerwała wam dająca o sobie przypomnieć Lenka wyraźnie domagająca się uwagi rodziców.
 -Jest do ciebie podobna.-rzucasz przyglądając się temu z jaką troską i uwagą trzyma na rękach waszą kruszynkę
 -Gdzie tam, ma zupełnie twój nos i usta.
 -To rzeczywiście dużo.-śmiejesz się
 -Zobaczysz ,że pójdzie w ciebie.
 -Byle nie z charakterem bo będzie za bardzo uparta.-odpowiadasz ze śmiechem
 -Wolisz żeby odziedziczyła po ojcu pseudonim?-pyta
 -Powiem tak, wolę żeby nie wyrażała za bardzo emocji niż żebyśmy latali do szkoły co tydzień.-chichoczesz
 -Jak nie do niej to do następnego.
 -Widzę już jakieś plany? To kiedy robisz sobie przerwę macierzyńską?-pytasz trudem udając powagę
 -Zagram jeszcze mistrzostwa świata i wtedy spokojnie można zachodzić w ciążę. Z resztą pierwsze będzie odchowane.
 -A kto będzie ojcem, Bartek czy może Krzysiu?
 -Jeden gorszy od drugiego.-śmieje się dając za wygraną- A tak poważnie to nad tą kwestią jeszcze popracujemy.
 -Nie wybiegaj tak w przyszłość tym bardziej ,że nie wiemy co będzie jutro.-odpowiadasz wzdychając- Aczkolwiek przyznam ,że słabo jest być jedynaczką.-uśmiechasz się
 -I na taką odpowiedź liczyłem.-skrada ci całusa ,a już po chwili do sali wpada doktor Szymańska oznajmiająca ,że musisz zostać przygotowana do zabiegu i czas się pożegnać z ukochanymi osobami. Po chwili powtórnie toniesz w piotrkowych ramionach wcale nie mając zamiarów ich opuszczać. Wtulasz się w niego najmocniej jak potrafisz jak gdyby chcąc skryć się w jego ramionach przed tym wszystkim co cię czekało. Ta chwile nie może jednak trwać wiecznie bo po chwili zostajesz przywołana przez pielęgniarkę. Przed opuszczeniem sali po raz ostatni smakujesz ust swojego ukochanego i po raz ostatni korzystasz z jego objęć.
 -Pamiętaj ,że czekamy na ciebie.
 -Wiem to.-wymuszasz cień uśmiechu- Opiekuj się nią, dobrze?
 -Zamierzam do czasu aż nie wydobrzejesz.
 -Gdyby jednak.. Gdyby nie poszło po naszej myśli proszę cię o jedno. Spraw żeby była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
 -Nie zrobię tego.-kręci głową- Wiesz czemu? Bo obydwoje to zrobimy.
 -Obyś miał rację Piotruś.-spoglądasz na niego- Do zobaczenia?
 -Za parę godzin.-odpowiada z uśmiechem. Przed wyjściem spoglądasz jeszcze raz w ich kierunku po czym wychodzisz i posłusznie idziesz za pielęgniarką. Po krótkich przygotowaniach i wszelkich przestrogach od swojej doktor prowadzącej jesteś niemal gotowa na tą ostateczną bitwę jaką miałaś stoczyć.
 -Mogłaby pani coś dla mnie zrobić?
 -Co tylko pani zapragnie.-odpowiada doktorka ciepło się uśmiechając
 -Mogłaby pani to dać mojemu mężowi?-pytasz
 -Oczywiście.-kiwa głową- Osobiście dopilnuję by to do niego dotarło.
Po kilku minutach jedziesz już na sale operacyjną na której uderza cię jasne, jarzące światło znajdujące się tuż nad tobą. Lekarza informują cię o dokładnym przebiegu operacji i o tym co zamierzają poczynić. Nie bardzo rozumiejąc ich lekarską paplaninę kiwasz tylko potulnie głową. Po kilku minutach jedna z pielęgniarek nakłada ci maseczkę, a już po chwili robisz się okropnie senna i zapadasz w sen. Sen ,który mógł być twoim ostatnim. Ostatnim ,ale też dającym wytchnienie i zupełnie nowy początek. Jego znaczenia miałaś się już dowiedzieć niebawem.
*
Choć jesteś kompletnie zielony jeśli chodzi o opiekę nad małymi dziećmi i tak naprawdę nigdy nie miałeś z nimi bliższej styczności tak teraz musisz przyjść zdecydowanie przyśpieszony kurs. Przez najbliższe godziny ,które zapowiadały się na jedne z najcięższych w twoim życiu przez cholernie wyczekiwanie na jakiekolwiek wiadomości o stanie swojej ukochanej kobiety spoczywał na tobie obowiązek samodzielnego zajęcia się waszą pociechą. Choć w pierwszej chwili byłeś delikatnie mówiąc przerażony tą wizją to musiałaś stwierdzić ,że nie było to takie złe, nawet pomimo faktu ,że jak to małe dziecko trzeba było ją nakarmić, ukołysać do snu czy przebrać. Z pomocą przyszły ci niezawodne kobiety jakimi były Monia czy twoja teściowa i matka. Nie dałeś się im stłamsić i dzielnie opiekowałeś się Lenką od czasu do czasu wspierany przez dziewczyny. Musisz przyznać ,że do czasu gdy usnęła nie miałaś nawet zbytnio wiele czasu by myśleć i martwić się o swoją żonę. Dopiero ,gdy twoja matka dała ci chwilę wytchnienia zostając z małą dopadły cię okropne nerwy i strach. Najnormalniej w świecie się bałeś. Jak każdy człowiek umierałeś ze strachu o kobietę ,którą kochałeś najbardziej na świecie i była dla ciebie absolutnie wszystkim. Siedząc na szpitalnym korytarzu oparty o ścianę miałeś zupełnie skrajne myśli. Zupełnie nie wiedziałeś czego się spodziewać. Jednego byłeś pewien. Jak niczego innego na świecie pragnąłeś zobaczyć Gabi całą i zdrową. W tej chwili oddałabyś wszystko, wszystkie tytułu, medale, nagrody byle tylko była zdrowa i byście byli dalej ze sobą tak szczęśliwi. Byście mogli wspólnie patrzeć jak Lenka dorasta. Byście mogli się razem ze starzeć. Nie wyobrażałeś sobie by mogło być inaczej. Nie mogło.
 -Panie Piotrze, mam coś dla pana.-wyrywa cię z zamyśleń pielęgniarka.
 -Dla mnie?-dziwisz się ,a gdy ci podaje skrawek papieru i widzisz na nim wykaligrafowane swoje imię doskonale wiesz od kogo jest. Kiwasz w podzięce głową i zabierasz się za czytanie.
*
Piotrek!
Gdy to czytasz pewnie jestem w trakcie jednej z najtrudniejszych walk w moim życiu, a co gorsze nie mam żadnego najmniejszego wpływu na jej przebieg. Wiem ,że z pewnością siedzisz umierając o mnie ze strachu i mając przed oczami setki różnych scenariuszy. Wiem też ,że nie dajesz z całą pewnością poznać tego po sobie nikomu i dusisz to sobie. Za dobrze Cię znam mój drogi, bo trafiłam, prawda? 
Nie wiem dlaczego to piszę. Nie wiem co kazało mi to napisać w środku nocy. Jakiś wewnętrzny głos zmusił mnie do wzięcia w dłonie długopisu i kawałka kartki. Nie wiem czy jeszcze będzie dane nam się spotkać. Spotkać tutaj na ziemi. Nie wiem jakie zamiary ma wobec mnie ten na górze i za żadne skarby nie potrafię ich przewidzieć. Ale chcę Ci powiedzieć coś bardzo ważnego co z pewnością słyszałeś nie raz ode mnie przez ostatnie wspólnie spędzone dziewięć lat. Dziewięć najlepszych lat mojego życia. Wiele w swoim życiu przeszłam, wiele rzeczy schrzaniłam co nie ulega żadnej wątpliwości, ale jest kilka rzeczy ,które wbrew wszystkiemu mi się udało. Spytasz co takiego? Otóż odpowiedź znasz i to doskonale. Nie wiem ile musiałabym dziękować Bogu za to ,że postawił na moje drodze takiego człowieka jak Ty. W życiu nie spotkałam nikogo takiego. Nigdy nie było w moim życiu osoby ,która tak bardzo mnie odmieniła. Osoby ,która pokazała mi ,że wielka miłość nie zdarza się tylko w filmach czy książkach. Osoby ,która sprawiła ,że z wielką niecierpliwością zaczęłam oczekiwać każdego kolejnego wschodu słońca i ze smutkiem witała jego zachód. Człowiek ,który sprawił ,że moje zupełnie szare i pozbawiane wszelkiego kolorytu życie nabierze wszelkich możliwych barw? Bo gdyby ktoś te blisko dziesięć lat temu powiedział mi po naszym pierwszym spotkaniu w gimnazjum ,że ten chuderlawy, wyrośnięty i cichy chłopak za kilka lat będzie moim mężem? Chyba szczerze bym go wyśmiała. I choć byliśmy zupełnie różni to coś mnie w Tobie urzekło. Chyba do tej pory nie potrafię tego tak do końca zdefiniować. Bo po tamtym naszym spotkaniu za każdym razem gdy na siebie wpadaliśmy z uporem narkomana chciałam jeszcze więcej. Wtedy właśnie doszłam do wniosku ,że ja- totalny uparciuch i jakże żywiołowa dziewczyna zauroczyłam się spokojnym i cichym chłopakiem. Kto by pomyślał? Chyba właśnie to wtedy mnie w Tobie najbardziej urzekło. Ten stoicki spokój ,którego mnie tak często brakowało i w dalszym ciągu brakuje. To ,że byłeś moim zupełnym przeciwieństwem. I choć przyznaję ,że początki naszej znajomości nie były zbyt obiecujące i dość nieśmiałe bo przez dłuższy czas wydawało mi się ,że tylko mnie zależało na tej znajomości to co rusz mnie zaskakiwałeś. Zaczynałam widzieć tą drugą twarz tego cichego chłopaka ,który okazał się być niezłą gadułą, słuchaczem i nie gorszym żartownisiem i pogodną osobą. Przy Tobie i ja sama zaczynałam się zmieniać. Zmieniać się z tej buntowniczki i wiecznie niezadowolonej panny w kogoś zupełnie odmiennego. Dzięki Tobie zaczęłam się uśmiechać i inaczej patrzeć na świat. Sprawiłeś ,że stałam się osobą jaką zawsze być chciałam. Można powiedzieć ,że dałeś początek małej iskierce ,która wraz z kolejnymi spotkaniami zaczynała palić się co raz to śmielej. Oczywiście zdarzały się nam kłótnie, nie było idealnie jak w bajce i gdy wszyscy dookoła kręcili głową twierdząc ,że to co nas łączy nie ma prawda długo przetrwać z powodu odmiennych charakterów, my z każdym kolejnym wspólnie spędzonym rokiem pokazywaliśmy jak bardzo względem nas się mylili. Dałeś mi coś więcej niż miłość. Dałeś mi cząstkę siebie. Dałeś mi największe z możliwych szczęść w życiu jakie mogło mnie spotkać. Byłeś, jesteś i zawsze będziesz dla mnie najważniejszą osobą na świecie bez względu na to co się stanie. Chcę byś wiedział ,że jesteś najlepszą rzeczą jaka przytrafiła mi się w życiu i nawet nie wiem jak mogę dziękować temu na górze ,że postawił Ciebie na mojej życiowej drodze. Nie pragnę niczego innego jak obudzić się po tym wszystkim i zobaczyć Twoją uśmiechniętą twarz obok. Nie marzę o niczym innym jak zestarzeć się razem z Tobą i patrzeć jak nasze wnuki biegają w oddali. Chcę być w dalszym ciągu częścią nie tylko Twojego ,ale też życia naszej córki. Nie chcę być tylko jej wspomnieniem. Chcę być. Obiecałam Ci to bardzo dawno temu i oddam wszystko by tego słowa dotrzymać. Przeżyję nawet to Twoje wieczne zapominalstwo i upodobanie do leniuchowania i wylegiwania się do południa czy oglądania meczy po nocach. Bo z tym wszystkim dla mnie jesteś idealny, zupełnie jak nasza mała kruszynka. Idealny jak życie ,które dzięki Tobie dotychczas miałam. I proszę Cię. Gdyby ten list był naszym pożegnaniem zrób coś dla mnie. Choć wiem ,że będzie Ci ciężko to wychowaj Lenę. Bądź dla niej najlepszym ojcem na ziemi, choć i bez tego nim będziesz. Nie rezygnuj z siatkówki, bo doskonale wiem ,że to Twoja wielka miłość i uwielbiasz to co robisz. Gdyby mnie zabrakło staraj się  choć w jakimś najmniejszym stopniu żyć normalnie. Obiecaj ,że nie przestaniesz grać. Obiecaj ,że zdobędziesz do swoje upragnionego mistrzostwa świata i olimpijskie. Jeśli nie dla siebie, zrób to dla mnie. I nie waż mi się sprzeciwiać bo z całą pewnością będą spoglądać na Was z góry i bacznie obserwować Twoje poczynania. Najbardziej jednak proszę Cię o jedna rzecz. Proszę, pomimo tego ,że nie będzie mnie obok spraw by Lenka wiedziała ,że była dla mnie ogromnym szczęściem i jednym z największych skarbów. Niech wie ,że mama czuwa i patrzy na nią z góry. Niech wie ,że kochałam ją i dalej kochać będę.
I co by się nie stało wiedz ,że Cię kocham Piotrek, jak nikogo innego na tym świecie.
Kochałam. Kocham. Kochać będę.
Twoja Gabi.


~*~
Uff, jakoś się jeszcze dzisiaj wyrobiłam choć przyznaję nie było łatwo. Pogoda zupełnie beznadziejna, leje tak ,że chyba pora pomyśleć o zainwestowaniu w ponton jakiś czy coś. Ma to swoje plusy, nie mam wyrzutów sumienia ,że marnuję dzień przed komputerem pisząc :P Co do rozdziału, muszę Wam powiedzieć ,że jestem z niego zadowolona i to naprawdę. Nie wiem czy udało mi się do końca przekazać wszystkie emocje jakie chciałam przekazać. Nie wiem czy to ma jakiś skład i ład i nadaje się do czytania. Ale wiem jedno. Starałam się napisać to jak najbardziej realistycznie i oddać to wszystko jak najlepiej. Z jakim skutkiem? To pytanie kieruję już do Was moje drogie. Nie przedłużając. Życzę miłego weekendu z kolejnym zwycięstwami naszych panów pod wodzą Antigi!
Ściskam,
wingspiker.

|asktwitter | duet |

sobota, 10 maja 2014

Predestynacja dziewiąta.

Walczyłaś. Z całych sił. Walczyłaś o każdy kolejny wschód i zachód słońca. Walczyłaś o każdy kolejny oddech. Biłaś się o każdą, najbardziej błahą czynność. Bo wszystko przychodziło ci z co raz to większym trudem. Z każdym kolejnym porankiem czułaś się co raz gorzej. Dochodziło nawet do tego ,że nawet głębszy oddech był dla ciebie wyczynem równym wejście na Mount Everest. Nie wspominając już o jakichś dalszych eskapadach do ogrodu czy nawet do skrzynki po listy. Nie miałaś sił. Czułaś jak życie uciekało z ciebie niemal z każdym dniem. Twoja nadzieja już dawno umarła śmiercią naturalną. Nie żyłaś już w przekonaniu ,że będzie lepiej. Żyłaś z przekonaniem by dotrwać do tego wyznaczonego przez siebie celu. By spełnić być może jedno ze swoich ostatnich marzeń. By zobaczyć swoje drugie największe szczęście w życiu. Przestałaś już gorliwie błagać, powtarzać niczym modlitwę prośbę o to by ten na górze dał ci być częścią życia tej małej osóbki. Nie pragnęłaś niczego innego na świecie, ale wiedziałaś jakie są fakty. Wiedziałaś ,że możesz już nie wygrać tego morderczego wyścigu. Widziałaś lekarzy kręcących głową. Widziałaś w oczach bliskich wielki ból. Widziałaś to wszystko. Czułaś to. Może jakaś najmniejsza cząstka ciebie jeszcze się łudziła i miała nadzieję, jednak ty już całkowicie zwątpiłaś. Bo czy ktokolwiek wierzyłby gdyby każdego dnia nawet najbardziej błahe życiowe czynności przychodziły mu z ogromnym trudem?  Ktokolwiek łudziłby się ,że będzie jutro lepiej skoro z każdym kolejnym dniem co raz bardziej się rozczarowywał? Może i by znalazł się taki ktoś. Taki niesamowity optymista. Ty w tym wypadku chyba byłaś realistką i robiłaś dobrą minę do złej gry. Choć twoi bliscy widzieli ile to wszystko cię kosztuje i bolało ich twoje ogromne cierpienie to wszyscy bez wyjątku nie mieli najmniejszych wątpliwości ,że wszystko będzie w porządku. Nawet najmniejsza próba przełamania ich optymizmu kończyła się kazaniem dla ciebie ,więc po prostu nie wypowiadałaś przy nich głośno swoich przeczuć. Tak chyba było po prościej, dla nich i ciebie. Wiedziałaś jednak i doskonale widziałaś w ich oczach jedną rzecz. Widziałaś bardzo boli ich twoje cierpienie. Widziałaś jak patrzą na ciebie ze współczuciem. Doskonale czułaś ,że umierają o ciebie ze strachu nie mniej aniżeli ty obawiałaś się o swoje maleństwo. Tak bardzo chciałaś choć w najmniejszym stopniu wierzyć tak samo jak oni w to ,że naprawdę ci się uda. Tak bardzo chciałaś ich nie rozczarować. Nie rozczarować końcem innym aniżeli przewidują.
 -Nie podoba mi się to.-kręci głową lekarka
 -Jak bardzo jest źle?-pytasz wbijając w nią spojrzenie
 -Zawsze mogło być gorzej.-odpowiada starając się podnieść cię jakkolwiek na duchu- Dwa milimetry.
 -Jak bardzo to komplikuje sprawę?
 -W zasadzie skraca nam czas o tydzień.-odpowiada- Ale jeśli teraz zacznie rozwijać się co raz szybciej... To nasz czas równy jest absolutnemu zeru.
 -Chcę urodzić. Tylko ona się dla mnie liczy w tym momencie.-wyrzucasz z siebie w akcie desperacji- Proszę ją uratować.
 -Uratujemy i maleństwo i panią. Obiecałam coś pani przy naszym pierwszym spotkaniu i za wszelką cenę zrobię wszystko by z danego słowa się wywiązać.-mówi nikle się uśmiechając i ujmując twoją dłoń- Przestała już pani wierzyć, prawda?
 -A czy pani na moim miejscu wierzyłaby? Pomimo tego okropnego bólu każdego dnia chodziłaby z uśmiechem na twarzy?
 -Myślę ,że choć starałabym się, w nawet najmniejszym stopniu w to ,że jeszcze będzie dobrze.-odpowiada po dłuższej chwili zastanowienia- Kto ma wierzyć jak nie pani? Może i najbliżsi to robią, ale tą walkę może wygrać tylko i wyłącznie pani. To niestety walka twarzą w twarz i nikt nie może pomóc. Jedynie sama może pani sobie pomóc nawet poprzez tą jakże błahą w pani mniemaniu wiarę. Wiem ,że to może zabrzmieć kuriozalnie z moich ust bo nigdy w takiej sytuacji nie byłam, ale musi pani wykrzesać z siebie choć jej resztki. Medycyna nie takie przypadki widziała i ludzie wychodzili cało z gorszych opresji. Tym bardziej ,że jest pani młoda, silna i jak najbardziej ma pani dla kogo walczyć. Czyż nie warto podjąć tą ostatnią próbę walki? Podnieść rękawicę, nawet jeśli nie dla siebie to dla bliskich?
 -Nie potrafię poradzić na to ,że mam takie ,a nie inne przeczucie. Nic nie poradzę ,że mój umysł i duch się już poddał.
 -To przez strach, nic innego.-mówi kobieta- Mogę tu prawić pani kazania o wierze i tym podobnych ,ale nie jestem w stanie zmienić pani odczuć i uczuć. Jedyne co jestem w stanie uczynić to to ,że będą one nietrafione.
Nie potrafiłaś zdefiniować kiedy właściwie przestałaś wierzyć. Nie umiałaś zdefiniować tego co popchnęło cię ku temu. Nie miałaś zielonego pojęcia czym był ten wewnętrzny głos szepczący każdego kolejnego dnia do twojej podświadomości ,że meta jest co raz to bliższa. Meta ,która miała być twoją ostatnią. Czułaś się niczym biegacz kończąc swoją karierę tym ostatnim biegiem. Biegiem ,który ma być zwieńczeniem jego całej kariery. Biegiem ,który chce ukończyć jak najlepiej by pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenie.
 -Podoba ci się?-pyta Piotrek ,gdy stajesz w progu pokoiku ,który miał za niedługo stać się lokum waszej pociechy
 -Jest.. piękny.-odpowiadasz z trudem hamując emocje. Nie potrafisz się nie rozczulić na widok pastelowo różowych ścian, białych mebelków czy maleńkich ubranek gotowych do noszenia. Nie umiałaś przejść obojętnie patrząc na kolejne zdjęcia z badań usg wiszące na ścianie uzupełnianie co miesiąc i czekające na to najważniejsze. Rozczulały cię nawet wydawać się mogło mało znaczące pluszowa misie czy grająca karuzela przy łóżeczku.
 -Hej, co jest?-pyta niemal od razu ,gdy dostrzega twoje wzruszenie i obejmuje cię
 -To nic, to przez hormony.-pociągasz nosem- To jest naprawdę cudowne.
 -Starałem się.-uśmiecha się do ciebie- Przecież widzę Gabi, proszę powiedz mi o co chodzi.
 -Po prostu..-bierzesz głęboki oddech- Nie potrafię nie mieć przeczucia ,że..
 -Nie myśl tak.-przerywa ci doskonale wiedząc co masz na myśli- Obydwie wyjdziecie z tego całe i zdrowe.
 -Nie możesz mi tego obiecać.-wyrzucasz z siebie gryząc się w język bo doskonale wiesz co też twój mąż sądzi na temat takich poglądów.
 -Owszem nie mogę.-kręci głową- Ale nie wiesz nawet jak bardzo chcę by tak było. Mogą mnie nawet wywalić z kadry czy mogę siedzieć cały rok na ławce w Resovii, byle to piekło się skończyło i byśmy mogli się cieszyć sobą, we troje.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze
 -Chyba byś tego nie przeżył.-zauważasz
 -Nie przeżyłbym gdyby zabrakło ciebie.-gładzi delikatnie opuszkami palców twój policzek patrząc na ciebie tym samym błękitnym spojrzeniem ,którym obdarza cię od blisko dziewięciu lat. Tym samym. Pełnym najgłębszego z możliwych uczuć. Przepełnionego wiarą.
 -Piotrek..-mówisz żałośnie wzdychając
 -Cii.-zakrywa ci palcami usta- Uda ci się, rozumiesz? Nam się uda! I nie chcę słyszeć niczego innego.-mówi nieprzerwanie obdarzając cię spojrzeniem- Jesteś dla mnie całym światem Gabi i nie pozwolę by ktoś mi go odebrał.-rzuca nieco ciszej po czym przyciska cię do piersi. I choć znacznie trudność tą utrudnia wam twój już spory brzuszek to chłoniesz jego bliskość i ciepło jak tylko możesz. Tulisz się do niego chcąc choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim co was spotkało. Co spadło na waszą dwójkę jak grom z jasnego nieba w najmniej spodziewanym momencie. To co wywróciło wasze wydawać się mogło poukładane życie. Zmieniło je diametralnie o sto osiemdziesiąt stopni. Wprowadzając zupełny huragan tuż po jakże słonecznych dniach. Dokładnie to co zjadało cię każdego dnia od środka po kawałku. Ta sama zmora z którą zostałaś zmuszona walczyć i z którą byłaś już bliska finiszu. Finiszu ,który wyraźnie szedł łeb w łeb, być może i z przewagą przeciwnika.
 -Piotrek, jak możesz być tak spokojny? Jak możesz potrafić się uśmiechać w takiej chwili?-pytasz go nagle
 -Nie jestem spokojny.-kręci głową- W środku umieram ze strachu o ciebie i małą. Boję się jak każdy normalny człowiek. Boję się tego co przyniesie nam los.-wzdycha zakładając kosmyk twoich czekoladowych włosów za ucho- I wiesz doskonale ,że nie ukryjesz przede mną tego ,że nie wierzysz.
 -Zrozum mnie, nie umiem za żadne skarby inaczej.
 -Nie dziwię ci się.-odpowiada- Ale zobaczysz, damy radę.
Chciałabyś by ten jego przesadny optymizm udzielił się i tobie. Chciałaś tak jak on myśleć pozytywnie. Pragnęłaś by choć w małym stopniu podzielać jego zdanie na ten temat. Podziwiałaś go. Podziwiałaś za to ,że pomimo tego co was spotkało on radził sobie z tym wszystkim zdecydowanie najlepiej z waszej dwójki. Ty byś nie potrafiła jak on żyć w zasadzie jak wcześniej. Być pogodna i uśmiechać się mimo wszystko. Nie umiałaś jak Piotrek znajdować pozytywów w nawet najgorszych sytuacjach. Może dlatego przestałaś wierzyć? Może dlatego twoja wiara zgasła bardzo szybko? Może właśnie tu tkwił klucz? Bardzo prawdopodobne. Tak samo jak to ,że twoje rozumowanie nie bierze się znikąd i na twoje nieszczęście to ty będziesz mieć rację. Zawsze wychodziło na twoje, niezależnie o co chodziło. Tym razem cholernie chciałaś się mylić. Chciałaś tym razem nie mieć racji. Choć ten jeden, jedyny raz. Czy prosiłaś o zbyt wiele? Być może. Być może twój wyrok zapadł już dawno temu i odwołania być nie może. Może twoja życiowa droga już dawno wyszła na ostatnią prostą i zmierza ku wielkim wrotom z napisem 'koniec'? Czy jednak obierała ona zupełnie nową trasę? Nie wiedziałaś tego. Jedno jednak było pewne. Odpowiedź na to pytanie miałaś otrzymać niebawem.
 -Co się dzieje?-słyszysz jego zaspany głos ,gdy siedzisz na skraju łóżka zaciskając z bólu zęby. Gdy nie odpowiadasz momentalnie siada tuż obok ciebie.- Nawet nie wiesz co bym dał bylebyś tak nie cierpiała.
 -Sama się na to zdecydowałam.-odpowiadasz ,a po chwili wydajesz siebie cichy okrzyk. Ból jest tak przeszywający ,że masz wrażenie ,że zaraz ból rozsadzi cię od środka i rozpadniesz się na kawałki. A co gorsze, każdego kolejnego dnia przybiera na sile. Rośnie, a ty stajesz się co raz słabsza i co raz bardziej nie potrafisz sobie z nim radzić. Jesteś już tak krucha ,że nie wiesz jakim cudem udaje ci się pozostać przy zdrowych zmysłach. Nie masz pojęcia jak znosisz to co dzieje się z twoim ciałem. Nie wiesz nawet ile to trwa. Nie wiesz kiedy leżysz zwinięta w kłębek na łóżku z trudem łapiąc oddech. Czujesz jak Piotrek delikatnie gładzi swoją twój policzek i coś cicho do ciebie mówi. Jesteś tak wyczerpana ,że nie dociera za ciebie do wiele. Jesteś u zupełnego skraju fizycznego i psychicznego wyczerpania. Nie marzysz o niczym innym jak o dniu kiedy wreszcie to ustanie. Kiedy przestaniesz odczuwać ten piekielny ból. Kiedy to wszystko się skończy. W tej chwili jednak walczysz sama ze sobą i skrajnie wyczerpana usypiasz.
Kiedy otwierasz oczy jeszcze tego samego dnia spod zasłon do pomieszczenia wpadają pojedyncze promienie słoneczne. Kiedy podnosisz się nie dostrzegasz swojego męża obok. Wkładasz kapcie na nogi i udajesz się ku kuchni w której masz nadzieję go zastać. Widzisz na stole jedynie karteczkę z informacją ,że wybrał się co świt na małą przebieżkę i ,że wróci niebawem. Nie mając większej ochoty na cokolwiek do jedzenie, bo sama myśl o tym przywołuje u ciebie odruch wymiotny i doskonale mając na uwadze ,że Piotrek zdrowo ochrzaniłby cię za brak jakiekolwiek posiłku darujesz sobie te przyjemności i zmierzasz ku łazience. Zmieniasz piżamę na coś równie wygodnego i włosy związujesz w luźną kitkę. Gdy spoglądasz w lustro widzisz cień siebie samej. Jesteś przeraźliwie blada ,a oczy straciły dawny blask. Momentami przerażał cię własny widok. Przemyłaś jedynie twarz zimną wodą mającą na celu trochę cię rozbudzić i udajesz się ku salonowi.  W jednej chwili zaczyna kręcić ci się w głowie i z największym trudem docierasz na kanapę. Twoje samopoczucie diametralnie ulega pogorszeniu. Znów czujesz pulsujący ból. Z tym wyjątkiem ,że czujesz go w nieco innej części ciała.
 -O nie.. Lenka proszę cię, jeszcze nie teraz.-kręcisz głową kładąc dłoń na brzuchu wyraźnie czując skurcze. Po kilku minutach nie masz już złudzeń ,że wasza córka właśnie w tej chwili zapragnęła wyjść poza maminy brzuch i ujrzeć światło dzienne. W duchu modlisz się by Piotrek wrócił w tym właśnie momencie do domu bo nie jesteś nawet w stanie ruszyć się z sofy ,a twój telefon znajduje się zdecydowanie za daleko w chwili gdy go potrzebujesz.
 -Piotrek?-krzyczysz słysząc dźwięk otwieranych drzwi wejściowych
 -Nie Piotrek, Monia!-odpowiada znajomy żeński głos- Mój Boże Gabi, co się dzieje?-niemal natychmiast pojawia się w salonie
 -Obawiam się ,że nasza córka troszkę się pośpieszyła.-wypowiadasz, a w tej samej chwili czujesz skurcz i kulisz się wraz z jego intensywnością.
 -Gdzie jest Piotrek?-pyta spanikowana
 -Nie wiem, poszedł rano pobiegać.-wyduszasz z siebie
 -Jezu, niech on odbierze!-rzuca starając się połączyć z twoim ukochanym, jednak słysząc dźwięk jego telefonu z głębi domu porzuca tą czynność.- Jak nie trzeba to się pląta pod nogami, ale jak przyjdzie co do czego to go nie ma.
 -Monia do cholery przestań się nad sobą użalać tylko mi pomóż!-niemal krzyczysz z bólu
 -Ale ja nie mam zielonego pojęcia co ja mam robić.-mówi spanikowana- Co ile masz skurcze?
 -Co pięć minut.-jęczysz
 -Dzwonie po karetkę.-rzuca po czym powtórnie bierze telefon w dłonie i wybiera odpowiedni numer. W niemal tej samej chwili w korytarzu słychać czyjeś gramolenie.- Kurwa Piotrek, dłużej się nie dało?!-rzuca zdenerwowana
 -Co jest?-spogląda na nią zaniepokojony
 -Spytaj swojej córki!-rzuca po czym zajmuje się rozmową z dyspozytorem pogotowia, a Piotrek niemal w jednej chwili znajduje się tuż przy tobie wyraźnie poddenerwowany, aczkolwiek mający więcej stoickiego spokoju aniżeli twoja przyjaciółka.
 -Spokojnie, oddychaj.-mówi- Monia wezwała pogotowie i zaraz będą. Wytrzymaj jeszcze chwilkę.
 -Staram się.-mówisz przez zaciśnięte zęby niemal miażdżąc mu dłoń przy kolejnym skurczu ,który wydobywa z ciebie przeraźliwy krzyk. To wszystko kosztuje cię tak wiele ,że nawet nie wiesz kiedy zostajesz zabrana i znajdujesz się w szpitalnej sali i jesteś przygotowywana do cesarskiego cięcia.
 -Boję się.-ściskasz dłoń Piotrka gdy wiozą cię na sale operacyjną
 -Nie bój się, będzie dobrze.-nikle się uśmiecha ,a po chwili tracisz go z oczu. Po chwili też pod wpływem znieczulenia tracisz również kontakt z rzeczywistością. Dryfujesz w jakiejś nicości. Nie słyszysz. Nie czujesz. Po prostu bytujesz na granicy światów.
Gdy odzyskujesz świadomość z ogromnym trudem unosisz powieki ku górze i niemal natychmiast uderza do ciebie jasne światło jarzeniówek i przerażająca sterylność sali w jakiej się znajdujesz. Dopiero po chwili dostrzegasz dobrze znaną ci postać siedzącą tuż obok twojego łóżka. Uśmiechasz się blado w jego kierunku delikatnie ściskając jego dłoń.
 -Hej.-rzucasz cicho
 -Już nie śpisz.-zauważa- Byłaś naprawdę dzielna.-przesuwa się bliżej ciebie
 -Co z..
 -Zaraz ją zobaczysz.-uśmiecha się przerywając ci.-Jest cudowna.
 -Widziałeś ją?
 -Przez chwilę.-przytakuje- Cała mama.
 -Ze wzrostem cały tatuś.-unosisz kąciki ust ku górze.
Choć jesteś wyczerpana to jesteś naprawdę szczęśliwa. Udało ci się. Udało ci się dotrwać do końca. Spełniałaś swoje największe pragnienie. Teraz mogło dziać się co miało się zdarzyć. Dlaczego? Bo ona była z wami, cała i zdrowa. I tylko to się dla ciebie liczyło. Tylko ta maleńka kruszynka.
 -Jak na dziecko urodzone w ósmym miesiącu ciąży jest naprawdę duża i silna.-mówi pielęgniarka pojawiając się z waszą pociechą po czym zostawia ją pod waszą opieką. Podnosisz się z łóżka i dostrzegasz małą kruszynkę opatuloną błękitnym kocykiem niemiłosiernie się wiercącą.
 -Hej skarbie, widzisz to twoja mamusia.-mówi Piotrek trzymając Lenkę na rękach ,a ty nie panujesz nad emocjami i czujesz łzy w oczach. Zupełnie rozczulił cię ten widok. Bo czy może być coś piękniejszego niż widok ukochanej osoby z największym skarbem na rękach? Oczywiście ,że nie.
 -Jaka ona jest cudowna.-mówisz przejmując waszą córeczkę od świeżo upieczonego taty.
 -Do pierwszego krzyku pewnie będzie.-śmieje się siadając tuż obok i całując cię w policzek- Dziękuję.
 -Ale za co?-pytasz
 -Za to ,że jesteś i dałaś mi najcudowniejszy skarb na świecie zaraz po sobie.-uśmiecha się- Kocham cię.
 -Ja ciebie też Piotrek. Nie wiesz jak bardzo.-mówisz po czym składasz krótki i czuły pocałunek na jego ustach.
Tą sielską chwilę przerywa wam pojawiająca się w sali doktor Szymańska. Oczywiście gratuluje wam, świeżo upieczonym rodzicom nowo narodzonej pociechy ,jednak ty doskonale widzisz ,że coś jest nie tak. Widzisz to w jej zachowaniu. I twoje przeczucia się nie mylą.
 -Coś jest nie tak, prawda?-pytasz nagle
 -To prawda, nie przychodzę z dobrymi wieściami.-pochmurnieje- Wiem ,że to chwila radości dla was i waszej rodziny, ale musimy trochę zweryfikować nasze plany. Nie mamy za wiele czasu i musimy jak najszybciej panią zoperować. Póki jeszcze jest to możliwe bo guz stale rośnie, a nasze pole do manewru stale się zawęża.
 -Kiedy?
 -Jutro z samego rana.-odpowiada kobieta- My naprawdę nie mamy już czasu. Gdyby to nie było konieczne, nie psułabym wam takiej chwili.

*
Czy to już czas? Czy to jest właśnie ta chwila ,której obawiałam się najbardziej? Czy właśnie przekraczam linię mety? Obawiam się ,że tak. To jest właśnie ten moment ,który śnił mi się po nocach. Chwila z którą musiałam się oswoić od blisko kilku miesięcy. Dzień ,którego obawiałam się najbardziej ze wszystkich możliwych. Dzień ,którego zakończeniem może być jedna opcja. 
Droga ,w której Bóg wybierze tylko jedną trasę.
Droga ,która zostanie brutalnie przerwana,
lub
droga ,która nieoczekiwanie obierze nowy tor i będzie trwać przez kolejnych kilkadziesiąt lat.
Droga ,która wydaje się jest na ostatniej prostej. Na ostatnim kilometrze.
Droga na której widać już metę...

~*~
Witam Was moje drogie i od razu chciałabym przeprosić za drobne opóźnienie. Wczoraj z powodów osobistych nie byłam w stanie dla Was napisać, dlatego chcę przeprosić. 
Nie wiem jakiej jakości jest ten rozdział, czy da się go czytać, ale jak zawszę wszelkie oceny pozostawię Wam. Przyznam ,że całkiem jestem z niego zadowolona i mam ogromną nadzieję ,że Wy również będziecie po jego przeczytaniu. Nie będę się rozwodzić na jego temat bo wyjdzie mi epopeja ,której nikt nie będzie chciał czytać. Także życzę Wam przyjemnego czytania wypocin i miłej resztki weekendu!
Ściskam,
wingspiker.

|asktwitter | duet |
PS. To ile jeszcze zostało tu epizodów to już moja słodka tajemnica, aczkolwiek obawiam się ,że ilości rozdziałów sprzecznych przebić na pewno nie przebiję :)

piątek, 2 maja 2014

Predestynacja ósma.

Dwadzieścia cztery godziny. Tysiąc czterysta czterdzieści minut. Osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta sekund. Dzień. Najgorsza doba z możliwych. Doba w czasie której na przemian umierałaś ze strachu i płakałaś z bezsilności. Biłaś się z najgorszymi z możliwych myślami. Snułaś różnorakie scenariusze. Dopisywałaś różne zakończenia swojej historii. Wyobrażałaś sobie wszystko to co może stać się ,gdy ci się nie uda. I choć za wszelką cenę starałaś się myśleć pozytywnie to za cholerę nie potrafiłaś. Cały twój umysł przeszedł w całkowite władanie równie przerażającego potwora ,który zatruwał twoje życia. Strach zapanował nad twoim umysłem i ciałem w zupełności. Oplótł cię niczym trujący bluszcz i za nic w świecie nie chciał puścić, tylko oplatał twoje kruche ciało co raz to ciaśniej, przesłaniając wszelkie dobre myśli. Zwątpiłaś. W tym momencie nie wierzyłaś już w to ,że tobie się uda. Nie żywiłaś złudnej nadziei ,że wyzdrowiejesz. Nikt nie musiał ci tego mówić. Widziałaś to w ich oczach. Widziałaś to w oczach lekarzy czy oczach najbliższych przepełnionych tym piekielnym strachem. Zdawałaś sobie sprawę ,że nie walczysz już o siebie bo byłaś na zupełnie straconej pozycji, przynajmniej w twoim odczuciu. Teraz walczyłaś już tylko dla niej. Dla tej małej kruszynki noszonej pod twoim sercem. To dla niej zaciskałaś co dnia zęby, gryząc wargę często do krwi byle wytrzymać. Byle nie dać się rozdzierającemu od środka bólowi ,który co rusz zabierał jakąś cząstkę ciebie. Bólowi ,który zabijał cię od środka. Chorobie ,która chciała zabrać ci to co miałaś najcenniejszego. Nie tylko twoje życie. Chciała ci zabrać twoje największe szczęście jakie miałaś w życiu. Chciała ci odebrać Piotrka. Lenkę. Przyjaciół. Rodzinę. Chciała zabrać ci dosłownie wszystko ,a ty nie potrafiłaś się przed tym bronić. Byłaś zbyt słaba. Nikłaś w oczach. Choć na co dzień się uśmiechałaś, to wewnętrznie rzewnie płakałaś. Po prostu czułaś ,że nie zostało ci zbyt wiele czasu. Jakiś cichy głos w twojej głowie mówił ci ,że wraz z przekroczeniem linii mety w twoim maratonie życia jednocześnie będzie to twój ostateczny finisz. I choć cholernie bałaś się tej wizji, nie mówiłaś tego głośno. Musiałaś udawać silną. Ty jedyna musiałaś choć stwarzać pozory tego ,że wszystko jest dobrze. Tego ,że wierzysz, gdy tak naprawdę dawno przestałaś wierzyć. Musiałaś podejmować tą jakże złudną walkę z góry skazaną na niepowodzenie.
 -Dzwoniłaś do Piotrka?-pyta Monia
 -Jeszcze nie.-kręcisz głową
 -Dlaczego?-dziwi się przyjaciółka
 -Nie wiem jak mam mu to powiedzieć.-kręcisz zrezygnowana głową- On będzie chciał zaraz tu przyjechać, a nie może tego zrobić. Musi zagrać na tych mistrzostwach.
 -Gabi, to jest zbyt istotny szczegół byś mu tego nie powiedziała.-wzdycha Monika- Tu nie chodzi już tylko o ciebie. To dotyczy nas wszystkich.-mówi ledwo powstrzymując emocje- Przecież chodzi o twoje życie...
 -Nie chodzi o mnie.-kręcisz przecząco głową- Teraz już chodzi tylko i wyłącznie o małą.
 -Nie mów tak..-strużki łez spływają po jej policzkach
 -Ale taka jest prawda i nie uciekniemy od niej. Ja już przegrałam Monia.
 -Nie pozwalam ci tak mówić do cholery!-krzyczy rozpaczliwie- Słyszysz? Nie mów tak, to nie prawda!-rzuca się na ciebie i przytula- Wyjdziesz z tego i kiedyś będziesz się śmiać z tego ,że tak mówiłaś.
 -Więcej szans jest na to ,że za pół roku mnie tu nie będzie niż na to ,że z tego wyjdę. Nie żyjmy w nierealnym świecie.
 -Przecież ty nigdy się nie poddajesz. To ja zawsze pierwsza dawałam za wygraną i ty za każdym razem udowadniałaś mi jak bardzo się myliłam.
 -Teraz rolę się trochę odwróciły.-odpowiadasz wzdychając- Po prostu nie nastawiam się na cud, nie chcę się potem rozczarować.
 -Obiecaj mi jedno. Błagam, obiecaj.-chlipie
 -Co takiego?-pytasz spoglądając na nią
 -Obiecaj mi ,że będziesz walczyć. Nie dla siebie skoro nie wierzysz, walcz dla Piotrka, dla mnie. Dla wszystkich tych ,którzy cię kochają Gabi. My wierzymy i będziemy wierzyć do końca.
 -Nie powiedziałam ,że przestaję walczyć.-przeczysz jej- Nie wierzę w cuda, ale chcę ją zobaczyć. Z całych sił chcę wziąć ją na ręce i przytulić do siebie.-mówisz z nikłym uśmiechem na twarzy gładząc swój pokaźny już brzuszek.- Więc chyba mogę ci to obiecać.
Zawsze to ty byłaś tą silniejszą. Zawsze to ty byłaś tą rozważniejszą. Ilekroć to ty ratowałaś ją z opałów? Ile razy kryłaś ją przed rodzicami? Niezliczoną ilość razy pomagałaś się. Niezliczoną ilość razy pomagałaś w podjęciu pewnych decyzji. A teraz role się odwróciły. Teraz to ty przestałaś wierzyć. Teraz to ona była silniejsza. To ona była tą opoką w trudnej chwili. Ona pilnowała byś choć jeszcze spróbowała uwierzyć w powodzenie tego wszystkiego. Próbowała wzniecić w tobie choć najmniejszy promyczek nadziei. Promyczek ,który u ciebie już dawno zgasł. I najgorsze jest to ,że chyba na dobre.
 -Jak się czujesz kochanie?-słyszysz troskliwy głos swojego męża przez telefon
 -Bywało lepiej.-odpowiadasz mu- Jak zgrupowanie?
 -Nie narzekam, trochę mi brakowało tej zgrai testosteronu.-śmieje się- Ale lepiej mi się przyznaj co się dzieje.
 -Skąd pomysł ,że coś się dzieje?
 -Skarbie, nie znamy się od wczoraj.-zauważa-Mów jak na spowiedzi.
 -No dobrze.-wzdychasz biorąc głęboki wdech- Byłam wczoraj na kontroli.
 -Zaczynam się bać.-mówi wyraźnie zaniepokojony twoim tonem głosu
 -I chyba jest czego.-wzdychasz żałośnie- Choroba postępuje i to dość znacznie.-mówisz drżącym głosem- Jest tak źle ,że z dwóch miesięcy zrobił się miesiąc, nawet niecały. Jeśli za dwa tygodnie będzie gorzej...-urywasz nie potrafiąc zatrzymać łez- Boję się. Tak bardzo się boję Piotrek.
 -Nie powinienem był w ogóle wyjeżdżać. Nie powinienem był cię zostawiać.-zadręcza cię- Dlaczego cię posłuchałem?
 -Czy twoja obecność by tu cokolwiek zmieniła? Siedział byś ze mną mając wyrzuty sumienia oglądając chłopaków w telewizji.-mówisz starając się jakkolwiek go przekonać do swoich racji
 -Jaki ze mnie mąż skoro nie ma mnie z tobą kiedy mnie potrzebujesz najbardziej?
 -Jesteś najlepszym mężem na świecie Piotrek.-mówisz z uśmiechem na twarzy- Dlatego zrobisz to o co cię proszę. Zostaniesz na zgrupowaniu ,a na turnieju zagrasz najlepiej jak potrafisz. Dla nas obu. Możesz to zrobić?
 -Prosisz mnie o zbyt wiele.
 -Proszę cię, zrób to.-mówisz błagalnym tonem głosu- Nie wybaczę sobie jeśli przeze mnie nie zagrasz.
 -A ja nie wybaczę sobie jeśli mnie nie będzie, a coś złego się stanie.-odpowiada ci równie mocnym argumentem- Porozmawiam z trenerem i zobaczę co wyjdzie.
 -Zostań.-mówisz stanowczo- Nie będzie cię góra dziesięć dni.
 -O dziesięć za dużo.-wzdycha- Nie wytrzymam.-dodaje po chwili
 -Nie raz nie widzieliśmy się dłużej, zobaczysz ,że zleci.
 -Ale pierwszy raz w takim przypadku.-dodaje.
Z jednej strony bardzo chcesz by teraz był obok ciebie. Chcesz mieć go przy sobie. Móc w każdej chwili wtulić się w jego bezpieczne ramiona i schować się w nich przed całym światem. Czuć w nim wsparcie. Czuć po prostu ,że jest i zawsze będzie przy tobie, nawet w takich chwilach jak ta. Z drugiej jednak do tej sprawy włączał się rozum. Widziałaś w jego oczach tą radość i podekscytowanie gdy wyjeżdżał na zgrupowanie do Spały. Widziałaś te iskierki szczęścia w oczach. I chcąc nie chcąc, pomimo rozstania i ty nie potrafiłaś się nie uśmiechnąć. Choć powtarzał ci miliony razy ,że to właśnie ty jesteś dla niego najważniejsza to doskonale wiedziałaś ,że siatkówka była i zawsze będzie jego nieodłączną częścią życia. Jego wielką pasją i miłością jednocześnie. Momentami wydawało ci się ,że nigdy nie wygrasz z piłką i kawałkiem siatki, ale w takich momentach on udowadniał ci jak bardzo się mylisz. Może i serce krwawiło z tęsknoty, to wiedziałaś ,że nie potrafiłaś znieść uczucia ,że nie pozwoliłaś mu się spełniać i zatrzymałaś go jak największa egoistka na świecie w domu. Doskonale zdawałaś sobie sprawę ,że choć bardzo pragnął zostać i zagrać w turnieju to cierpiał bo nie mógł być z tobą. Czułaś po prostu ,że on musi zostać i grać. Dlaczego? Bo nie wiedziałaś czy będzie miał ku temu okazję, bo jeśli by cię zabrakło.. Nie chciałaś dopuszczać do siebie tej myśli, ale w twoim wypadku szczęśliwe scenariusze wydawały się już być tylko i wyłącznie sferą marzeń. Z pewnością twój kochany mąż zdrowo opieprzyłby cię za takie negatywne myślenie ,ale nie chciałaś się łudzić. Żyłaś po prostu z dnia na dzień z obawą czy zobaczysz kolejny wschód słońca. Czy dotrwasz do dnia w którym weźmiesz swoje małe szczęście na ręce. Bo już nie liczysz na to ,że zobaczysz jak będzie dorastać. Choć to cholernie boli, nie umiesz myśleć inaczej. Coś popycha cię ku takiemu myśleniu, jakaś niewidzialna siła i co gorsza, pcha ku tej stronie co raz to mocniej.
 -Zostanę, ale dalej czuję ,że nie powinienem.-słyszysz jego głos w słuchawce telefonu
 -Andrea cię przekonał?-pytasz
 -Nie do końca.-przeczy- Powiedział ,że nie ma tak naprawdę pojęcia w jakiej sytuacji się znajduje i ,że jest pełen podziwu ,że zostaję i gdy tylko zechcę mogę jechać. Sam się sobie dziwię ,że zostaje.
 -Obiecałeś coś mi, przepraszam nam.-mówisz
 -I postaram się to spełnić.
 -W to nie wątpię.-odpowiadasz mu- Nie rób tego tylko ze względu na to ,że cię o to poprosiłam.
 -Może na początku troszeczkę mi się tak wydawało ,że tak właśnie jest, ale nie tylko dlatego. Szybko nie będzie okazji wygrać u siebie.-śmieje się
 -Pokażcie im ,że liga światowa to tylko wypadek przy pracy.
 -Kochanie, po to tu jesteśmy.-odpowiada ci wesoło- Muszę lecieć, mamy odprawę przed jutrzejszym meczem. Masz do mnie dzwonić jakby coś się działo, jasne?
 -Tak jest!-rzucasz ze śmiechem
 -Kocham cię Gabi.
 -Ja ciebie też wielkoludzie, pokaż im tam jutro.-kończysz rozmowę z uśmiechem na twarzy co trzeba przyznać ostatnimi dniami nie było u ciebie codziennością. Musisz przyznać ,że rozmowa z Piotrkiem zdecydowanie poprawiła ci humor. Sprawiła ,że choć na chwile twoje myśli oderwały się od potwora pożerającego cię kawałek po kawałku od środka. Chciałabyś by to działało przez dłuższą chwilę. Być choć przez dzień się nie bała. Ale chyba strach stał się już nieodłączną częścią twojego żywota. Był złym doradcą i fałszywym przyjacielem.
 -Ale się męczą.-komentuje trzeci set meczu otwierającego zmagania Polaków w europejskim czempionacie Monika
 -Fakt, nie wygląda to za dobrze.
 -Męczą się z najgorszą drużyną w grupie, nie chce być złym prorokiem ,ale jak tak dalej będą grać to się obawiam czy aby na pewno tak długo Piotrka nie będzie.-krzywi się widząc bezradnych polskich siatkarzy
 -Jakoś wcale mnie to nie cieszy w tym wypadku.-kręcisz głową widząc jak sędzia oznajmia koniec seta numer trzy, przegranego przez naszych siatkarzy. Po niezbyt przyjemnej dla oka grze pokonują w czterech setach tureckich kolegów. Dnia kolejnego po bardzo przeciętnej grze w tym samym stosunku przegrywają z Francuzami ,którzy ich zupełnie zdominowali tegoż dnia na boisku. Specjalnie nie musiałaś motywować swojego męża przed kolejnym meczem bo doskonale on jak i jego koledzy z drużyny wiedzieli co robić. Dnia następnego w bardzo ważnym meczu decydującym o układzie w tabeli pokonali trzy do jednego Słowaków i w barażach dających przepustkę do kolejnego etapu zmierzyć się mieli z Bułgarami. Musisz przyznać ,że już dawno chyba tak bardzo nie udzieliła ci się atmosfera meczu i jak nigdy ściskałaś za chłopaków kciuki. Pierwsze dwa sety wygrali w iście koncertowym stylu. Brakowało im jednego, tylko i aż jednego seta do wygrania. Wtedy właśnie coś się zacięło. Przegrali dwa kolejne sety, chociaż okazji do zakończenia meczu mieli nie od parady. Piątego seta momentami nie mogłaś oglądać. Byłaś tak zdenerwowana, pomimo ,że nie można ci było tego robić ,że odwracałaś wzrok. Po świetnym początku tie-breaka Bułgarzy dali o sobie przypomnieć. Końcówka seta to kompletna nerwówka. Miałaś uczucie ,że zaraz zemdlejesz z tych nerwów. Niestety.. Nie udało się. Przegrali. Najnormalniej w świecie dałaś upust swoim emocjom i rozpłakałaś się. Nie potrafiłaś patrzeć na tak smutnych chłopaków. Na tak smutnego Piotrka. Ten widok łamał ci serce. Ale nie tylko tobie. Kibice na hali płakali. Płakali oni. Nikt w to nie wierzył. Ale taki był sport. Zaważyły niuanse. Zabrakło odrobiny szczęścia. Zabrakło czegoś co dotychczas pokazywali w niemal każdym meczu.
 -Jak tam?-pyta wyraźnie przygnębiony nazajutrz gdy pojawia się w domu
 -Chyba to ja powinnam spytać o to ciebie.
 -Jakby to powiedzieć, szału nie ma, dupy nie urywa.-wzdycha
 -Wcale nie cieszy mnie nawet fakt ,że tak szybko wróciłeś.-spoglądasz na niego
 -Nie powiem żebym skakał z tego faktu z radości, ale i tak nie mogłem wytrzymać z myślą ,że zostawiłem cię samą w takim momencie.-obejmuje cię- Już cię prędko nie zostawię.
 -Obiecujesz?
 -Obiecuję.-uśmiecha się- A ty?
 -Piotrek..
 -Nie piotrkuj mi tu.-karci cię wzrokiem
 -Nie mogę ci obiecać czegoś, czego nie jestem w stanie spełnić.-wzdychasz
 -To ,że choroba postąpiła nie znaczy ,że umrzesz.
 -Nie rozumiesz ,że moje szanse z każdym kolejnym dniem są co raz bardziej nikłe? Piotrek, mnie może tu zaraz nie być.-łzy spływają ci po policzkach
 -Nawet nie wiesz jak bardzo się o was obie boję. Nie ma dnia bym nie drżał ze strachu ,że pewnego dnia się obudzę i może cię nie być.-przytula cię do siebie- Oddałbym wszystko żeby to paskudztwo nigdy cię nie dopadło. Wygrasz z tym. My wygramy. Proszę cię, nie możesz tak myśleć. Obiecałaś mi ,że mnie nie zostawisz, słyszysz?-unosi twój podbródek ku górze- Ja cię nie zostawię, nigdy.
 -Chciałabym móc ci to obiecać Piotrek.-pociągasz nosem-Nawet nie wiesz jak bardzo.
 -Po prostu zrób to i walcz.

*
Co może czuć człowiek ,który biegnie w maratonie i jest już na ostatniej prostej biegu? Zdecydowanie wycieńczenie po morderczym biegu, ale też satysfakcję z tego ,że obrany cel za chwilę stanie się rzeczywistością. Radość po przekroczeniu linii mety. Szczęście bo dotarł do mety. 
Jak to się ma do mnie? 
Odkąd dowiedziałam się o chorobie czuję się jak na rollercoasterze. Jak maratończyk. Dzień w którym dowiedziałam się o tym potworze był początkiem tej trasy. Najtrudniejszej z możliwych dróg w moim życiu. Drogi podczas której było wiele przeszkód. Wiele upadków ,które na ostatnich metrach zdarzają mi się co raz częściej. I niczym maratończyk przy końcu trzydziestego ósmego kilometra czuje się wykończona. Im bliżej mety, tym bardziej opadam z sił. I choć najbliżsi starali się utrzymać mi kroku i biec wraz ze mną nie mogą. Ostatnie metry muszę przemierzyć sama. Stawić czoła wszelkim przeszkodom ,które podcinają skrzydła i powodują ,że po każdym kolejnym upadku przestaję wierzyć w co raz lepszy wynik. Ale muszę. Muszę dotrzeć na metę. Za wszelka cenę. Nawet gdyby meta ta, miała się okazać moim ostatnimi finiszem. Muszę..

~*~
Końcówki to sie chyba bardziej nie dało spieprzyć.
Bez zbędnego rozwodzenia się. Wiem ,że pewnie co rozdział się powtarzam i piszę enty rozdział o tym samym, co zrobić. Po prostu to opowiadanie ma taką ,a nie inną koncepcję i tyle.
Co do jego długości mam dwie koncepcje, ale chyba jednak skłonię się ku krótszej, nie będę tego rozciągać niepotrzebnie ,a i mam wrażenie ,że z każdym kolejnym jest Was tu mniej...
Nie ważne. Dociągnę ją do końca, tak jak to zaplanowałam. Może nie jest idealna, ale wiecie co? Pomimo nastroju tej historii naprawdę ją lubię i szczerze mówiąc nie wiem jak będzie wyglądał ostatni rozdział, bo pisząc te naprawdę łzy cisną się na oczy. Nie opłaca się być tak wrażliwym, nie polecam :P
Nie zanudzam i kończę ten bezsensowny wywód. 
Trzymajcie się ciepło i udanego weekendu majowego!
Ściskam,
wingspiker.

|asktwitter | duet |