sobota, 26 kwietnia 2014

Predestynacja siódma.

Czas niemiłosiernie mijał. Każdy kolejny dzień przybliżał cię co raz bardziej do osiągnięcia wyznaczonego przez siebie celu. Z każdym kolejnym dniem co raz bardziej nie mogłaś się doczekać widoku swojego maleństwa. Ale też z każdym kolejnym dniem co raz bardziej się obawiałaś. Miałaś gdzieś z tyłu czarny scenariusz. Ten ,którego starałaś się nie dopuszczać do siebie za wszelką cenę. Byłaś już tak blisko, zostało ci zaledwie dwa miesiące do bezpieczniej granicy. Sześćdziesiąt dni. Jakże ciężkich dni, z pewnością czasem przeplatanych łzami i bólem, ale też dni w szczęśliwym oczekiwaniu. Oczekiwaniu na tą kruszynkę dla której tak bardzo cierpiałaś. Wasz mały cud ,którego tak bardzo pragnęliście. Zastanawiasz się jakim cudem wytrzymałaś już tyle. Ponad sześć jakże ciężkich miesięcy w czasie których nie raz w środku nocy budził cię przeraźliwy ból ,który ledwo wytrzymywałaś. Płakałaś ostatnimi czasy dość często. Nie tylko z bólu z którego zwijałaś się niemal każdego dnia. Z tej cholernej bezsilności jaka często cię dopadała. Zastanawiałaś się co będzie jeśli choroba zacznie postępować w najmniej spodziewanym momencie. I wcale nie myślałaś tu o sobie. Twoje zdrowie nie było dla ciebie w tym momencie tak ważne, jak zdrowie twojej córki. Może i trochę egoistyczne, ale myślałaś jak matka, nie jak każdy inny człowiek.
 -Jak się czujesz grubasku?-wita cie szerokim uśmiechem Monia
 -Bywało gorzej.-wzruszasz ramionami
 -Mała Nowakowska nie dokucza?
 -Pytanie.-śmiejesz się gładząc się po brzuszku- Daje mi popalić.
 -Spokojnie, już dalej jak bliżej.-odpowiada
 -Najgorsze przede mną.-wzdychasz
 -Będzie dobrze Gabi.-uśmiecha się krzepiąco w twoim kierunku
 -Myślisz?
 -Dokładnie tak myślę.-odpowiada ci przyjaciółka- Wiem ,że się boisz i wcale ci się nie dziwię, ale co by się nie działo masz nas, nie zapominaj o tym.
 -Wiem Monia, ale z pewnym rzeczami muszę sama sobie poradzić.
 -Nawet nie wiesz ile dałabym by choć trochę ci w tym wszystkim ulżyć..-mówi smutno
 -Proszę cię, tylko mi się tu nie rozklejaj!-ganisz ją natychmiast- Wiedziałam na co się porywam, wytrzymałam już tyle miesięcy, wytrzymam dwa kolejne.-uśmiechasz się nikle
 -Jesteś okropnie dzielna, wiesz?
 -Po prostu mam powód by walczyć.-odpowiadasz
 -Ja na twoim miejscu chyba bym nie wytrzymała.-kręci głową ze łzami w oczach
 -Ja też nie wytrzymuję, ale jak wyobrażam sobie jak trzymam ją na rękach, jak stawia pierwsze nieśmiałe kroczki to zaciskam zęby i tylko ta myśl trzyma mnie przy zdrowym rozsądku.
 -A ja nie mogę się doczekać aż ten koszmar się skończy i będziesz zdrowa.-uśmiecha się przez łzy- Swoją drogą, jesteś pewna ,że Piotrek powinien jechać na te mistrzostwa?
 -Już szybko nie będzie miał okazji grać w Polsce mistrzostw Europy, z resztą siedząc tu ze mną nie pomoże mi za wiele, a widzę ,że okropnie go korci.-odpowiadasz doskonale wiedząc ,że pomimo tego ,że wmawiał ci ,że chce być z tobą to doskonale widziałaś jak patrzył tęsknym wzrokiem w ekran telewizji widząc mecze swoich kolegów z kadry. Wiedziałaś jak bardzo kochał to, co robił i za żadne skarby nie potrafiłaś ani nie chciałaś mu tego zabraniać. Choć musiałaś przyznać ,że musiała upłynąć dłuższa chwila czasu zanim zdołałaś go przekonać do wyjazdu na zgrupowanie, to w jego oczach dostrzegłaś tą dziką radość. Zdecydowanie mogłaś porównać ją do radości małego chłopca ,któremu matka kupiła wymarzony samochodzik. Nie potrafił za bardzo przed tobą ukryć swojego szczęścia. Nawet gdyby bardzo chciał, to zbyt długo go znałaś by nie zauważyć tych świetlików w oczach na samo słowo 'kadra'. Grał w niej już szmat czasu, a ile razy by nie wyjeżdżał do Spały był tak samo podekscytowany. A ty cieszyłaś się wraz z nim. Dlaczego? Bo wiedziałaś ,że to spełnienie jego marzeń. Sama, siedząc na kilku tysięcznej hali byłaś pod ogromnym wrażeniem atmosfery jaką tworzyli niesamowici biało-czerwoni kibice, to co dopiero było stać pośrodku hali i śpiewać hymn wraz z rodakami licznie zgromadzonymi na hali? Choć może nie należał do zbyt wylewnych osób, to po prostu widziałaś i czułaś jak bardzo to kochał. Kochał siatkówkę z pewnością nie mniej niż ciebie co stwierdziłaś już na początku waszej znajomości i żadnym prawem nie mogłaś mu w tym przeszkadzać.
 -Może zostanę?-pyta stojąc w korytarzy z walizką
 -Mam cie zdzielić po głowie?
 -Nie powinienem cię zostawiać w takiej chwili.-kręci głową
 -Piotrek, już rozmawialiśmy na ten temat.-wzdychasz patrząc prosto w jego oczy- To tylko góra nieco ponad tydzień. Siedząc tu ze mną i denerwując się przed telewizorem byś nie wytrzymał i obydwoje to doskonale wiemy. Jedź na ten turniej i skopcie im wszystkim tyłki, co?-uśmiechasz się
 -Na pewno?
 -Na sto procent i nie pytaj więcej, bo zdania nie zmienię.-odpowiadam stanowczo- Wiem ,że tęskniłeś za Bartkiem.-chichoczesz- Pozdrów go ode mnie.
 -Jak za nikim innym.-śmieje się- Proszę cię, obiecaj mi coś.
 -Zależy co takiego.
 -Obiecaj mi ,że gdyby działo się cokolwiek złego, masz do mnie dzwonić. I nie obchodzi mnie czy będzie środek nocy czy będę grał mecz. Rozumiesz?-obejmuje cię
 -Obiecuję.-odpowiadasz cicho
 -I tak pewnie będę umierał o was ze strachu.-przytula cię do siebie
 -Damy radę. Z pewnością i tak postawisz wszystkich dookoła.-śmiejesz się cicho
 -Nie zostawię cie bez opieki moja droga.
 -Wygrajcie to, co?-pytasz
 -Będzie ciężko, ale zrobimy co się da.-odpowiada z delikatnym uśmiechem- Muszę jechać.-krzywi się- A ty się oszczędzaj, bo nie zamierzam zaraz wracać tu z Gdańska.-śmieje się
 -Słowo harcerza!
Wtulasz się w niego najmocniej jak potrafisz. Nigdy nie potrafiłaś się z nim żegnać. Nie ważne ile miałoby go nie być. Za każdym razem odczuwałaś dokładnie taki sam smutek. I za każdym razem tak samo długo nie potrafiliście się od siebie odkleić. Ilekroć by nie jechał na kadrę, tylekroć ty nie potrafiłaś się z nim rozstać. Pomimo jego częstych nieobecności w domu zupełnie do niego przywykłaś. Szczerze nienawidziłaś tych dni kiedy budziłaś się rano i nie widziałaś tego dwumetrowca obok siebie. Nienawidziłaś sama jadać śniadań. Nie cierpiałaś snuć się po pustym domu nie mając do kogo otworzyć ust. Każdy dzień spędzony bez niego wydawał się dłużyć w nieskończoność. Każdy dzień spędzony osobno był istną katorgą. I z pewnością działało to w obydwie strony. Tyle ,że twój ukochany nie miał aż tyle czasu by tęsknić. W zasadzie miał koło kilku wolnych godzin pomiędzy treningami ,które i tak poświęcał w większości na swoją ulubioną czynność jaką było spanie. A z pewnością resztę czasu wypełniali mu szalenie koledzy z Krzysiem Ignaczakiem na czele. Co tu dużo mówić, z takim towarzystwem nie miał nawet chwili by za dużo o tobie myśleć. Pomimo faktu ,że ciebie non stop ktoś nawiedzał, przesiadywał u ciebie długimi godzinami to i tak twoje wszelkie myśli były skupione wokół blondyna. Najnormalniej w świecie tak było i za nic nie umiałaś tego zmienić. Naprzemiennie twe myśli skupiały się wokół Piotrka oraz waszej nienarodzonej jeszcze kruszynki ,która musiałaś przyznać, dawała o sobie niemiłosiernie znać wyprawiając dzikie harce w twoim brzuchu o iście nieludzkich godzinach. Nie miałaś pojęcia po kim ona była taka energiczna, ale z pewnością nie po twoim mężu ,który był istną oazą spokoju. W tych chwilach wolałaś zdecydowanie by poszła z charakterem w niego aniżeli w ciebie, bo musiałaś przyznać ,że nie należałaś do najspokojniejszych osób. Byłaś ostatnią ,którą powinno się posądzać o chłodną głowę w nerwowych sytuacjach. Nie należałaś do łatwych osób i wcale nie dziwiłaś się niektórym osobom niedowierzającym ,że osoby o tak odmiennych charakterach mogły spędzić ze sobą tyle lat, ba. O tyle spędzić, co być szczęśliwym małżeństwem z pociechą w drodze. Kto by pomyślał? Kiedy patrzyłaś na wasz związek z perspektywy czasu musiałaś przyznać ,że to co was połączyło ponad osiem lat temu, było cholernie silne. Bo gdyby tak nie było nie przetrwalibyście tylu trudnych chwil. Nie dalibyście rady przeszkodom dnia codziennego, nie mówiąc już o innego rodzaju kłodach rzucanych przez los pod nogi. Zamiast osłabiać wasz związek, to wszystko jeszcze bardziej go scalało. I to było najpiękniejsze. Nie było przeszkody ,której byście nie pokonali. Nie było problemu ,którego byście nie rozwiązali. I to właśnie trzymało cię przy życiu, gdy szczerze wątpiłaś w powodzenie tego wszystkiego. To właśnie osoba Piotrka była twoim światełkiem w tunelu, kiedy wydawało się ,że światła zgasną na dobre. Żadnymi słowami nie mogłaś wyrazić jak bardzo dziękowałaś Bogu za to ,że postawił na twojej drodze tego mężczyznę. Nie mogłaś opisać tego jak bardzo głębokim uczuciem go darzyłaś i jak wiele szczęścia dawał ci ten człowiek. To straszne w jak dużym stopniu druga osoba może zawładnąć naszym ciałem i umysłem. To przerażające jak wielką część naszego żywota ona wypełnia. I najgorsze co może być to to, gdy jej nagle zabraknie. Właśnie temu chciałaś za wszelką cenę zapobiec. Zapobiec tej wyrwie.
 -Jak się pani czuje?-pyta doktor Szymańska
 -Bywało lepiej, ale nie narzekam.-odpowiadasz ze spokojem
 -Ostatnio ból się nasilał?
 -Nawet jeśli to nieznacznie.-mówisz widząc jej zafrasowaną minę i zmarszczone brwi. Widzisz ,że nie odrywa wzroku od kartek trzymanych kurczowo w dłoniach. W jednej chwili domyślasz się co jest na rzeczy. W tej samej sekundzie ogarnia cię panika. Boisz się tego, co za chwilę usłyszysz. W tej chwili żałujesz ,że nie ma z tobą nawet Moni, której kazałaś czekać zza drzwiami. Chyba jednak nie byłaś taka twarda, jak wszystkim okazywałaś. Tak naprawdę w środku byłaś krucha jak porcelana i wystarczył jeden, niekontrolowany ruch i tłukłaś się z opłakanymi skutkami.
 -Guz się powiększył.-wyrzuca z siebie po dłuższym czasie- I to nie milimetr czy dwa, tak jak wcześniej.-przełyka głośno ślinę- Dwa centymetry.-mówi głęboko wzdychając
 -Co to znaczy?-pytasz łamiącym się głosem
 -Musimy zweryfikować nieco plany porodu.-odpowiada spoglądając na ciebie
 -Jak bardzo?-łamie ci się głos
 -Miesiąc.-odpowiada natychmiast- Nie mamy zbyt wiele czasu. Nie możemy czekać do grudnia.-kręci głową- Nie możemy ryzykować aż tyle, bo nie będę pani oszukiwać. Nie dotrwałaby pani do grudnia z takim postępem rozwoju choroby.
Siedzisz jak zaklęta na krzesełku przed lekarką. Wbijasz pusto wzrok w bliżej nieznanym ci punkcie. Przez chwilę w zasadzie nie kontaktujesz ze światem zewnętrznym. Słyszysz tylko wyraźnie przyśpieszone bicie swojego serca i niespokojny oddech. W przypływie impulsu kładziesz dłoń na swoim brzuszku. Przełykasz głośno ślinę, a na oczy cisną się słone łzy. Nie wierzysz. Nie wierzysz w to ,że właśnie największy z twoich koszmarów zaczyna wychodzi ze sfery krainy snów. Wychodzi i zaczyna być twoim największym koszmarem.
 -Nie chcę czarowania, chcę prawdy. Nawet tej najboleśniejszej.-wyrzucasz z siebie z żalem- Jakie są rokowania.
 -Dobrze, będę z panią absolutnie szczera.-wzdycha głęboko kobieta- Spełniły się moja najgorsze przewidywania, choroba znacznie postępuje. Tak naprawdę nie wiemy ile jeszcze przez najbliższy miesiąc może postąpić. Milimetr, dwa, siedem, czy pięć centymetrów. Jedno musi pani wiedzieć. Każdy kolejny nawet milimetr będzie zwiększał skalę bólu. I niestety, każdy będzie zmniejszał szanse.-zatrzymuje się na chwilę i wykonuje gest ,którym cię zupełnie szokuje. Łapie cię delikatnie za dłoń, jak gdyby czując ,że tego potrzebujesz.-Jeśli urośnie zbyt duży, nie będzie możliwości by go wyciąć. Wtedy zostanie już tylko ostateczność. Jedno rozwiązanie, nie dające stu procentowej szansy na wyleczenie.
 -Czyli nie mam szans?-chlipiesz żałośnie
 -Nie powiedziałam tego.-kręci głową- Musimy przyśpieszyć poród na tyle ile się będzie dało. Ratować dziecko, a potem w trybie ekspresowym panią.
 -Ale z maluchem.. wszystko w porządku?
 -W najlepszym.-odpowiada nikle się uśmiechając- Rozwija się prawidłowo i jak na ten okres ciąży, jest dość spora, ale przy takim tatusiu, to nie dziwne.
 -Proszę.. proszę zrobić wszystko byle jej się nic nie stało.-chlipiesz
 -Zrobię wszystko co w mojej mocy by ani jej, ani pani nie stało się nic.-próbuje się uśmiechać- Obiecałam pani coś na naszym pierwszym spotkaniu i chcę tego słowa dotrzymać.
 -A teraz szczerze, niech mi pani odpowie. Nie jako lekarz, jako człowiek. Jako matka.-mówisz spoglądają na nią, na co ona kiwa delikatnie głową jak gdyby w geście zgody- Czy ja mam jakiekolwiek, realne szanse?
 -Z medycznego punktu widzenia są one co raz bardziej nikłe.-zatrzymuje się- Ale medycyna nie takie przypadki widziała. Nie ma pani pojęcia co potrafi czynić ludzka wiara. To ona jest połową sukcesu. Czasem gdy nie ma już nadziei, wiara w to ,że będzie dobrze potrafi wszystko. Dosłownie. Jedyne o co panią proszę to właśnie wiara. Będziemy walczyć do końca, ale musi pani wierzyć. Nieustannie, nawet gdyby było bardzo źle.
 -Czasem nie zostaje nic innego jak wiara..-wtrącasz głęboko wzdychając
 -Nie w tym wypadku.-gani cię- Tu mamy jeszcze wiele do powiedzenia.
 -Zaczynam w to szczerze wątpić.
 -Pani Gabrielo.-spogląda na ciebie krzepiąco z oczami wyraźnie pełnymi nadziei- Założę się ,że zarówno rodzina jak i mąż mają inne zdanie w tej sprawie.
 -Oczywiście ,że mają.-prychasz
 -I tego się trzymajmy. Trzymajmy się tego ,że w dalszym ciągu naszym pierwszym celem jest pani córka, tylko ten drugi cel nieznacznie przyśpieszamy.
 -Jak bardzo?-pytasz
 -Jeśli za dwa tygodnie będzie gorzej to będziemy musieli działać. Natychmiast.-odpowiada ,a ty zamierasz. Czekało cię najdłuższe dwa tygodnie życia. Czternaście dni strachu. Sześćset siedemdziesiąt dwie godziny zastanawiania się czy będzie ci dane wziąć swoje maleństwo na ręce. Czterdzieści tysięcy trzysta dwadzieścia minut najgorszego koszmaru. Umierania ze strachu. O Lenkę. O swoich bliskich. O siebie.
*
Co sprawia ,że człowiek zaczyna się bać? Czym tak naprawdę jest strach? To pojęcia zdecydowanie poszerzało swoją definicję ostatnimi dniami. Zdecydowanie zbyt bardzo. Bo czy my musimy się bać? Chyba nie. Tak naprawdę nie trzeba nikogo ani niczego się bać. Jeśli się czegoś boimy, to oznaka ,że udzieliliśmy temu absolutnej władzy nad sobą. Oddaliśmy swoją duszę we władanie tego uczucia. Zupełnie poddaliśmy się lękowi. Daliśmy zawładnąć nad sobą. Zatraciliśmy się w nim, nie potrafiąc już bez niego funkcjonować. Stał się cichym przyjacielem zabijającym nas od środka niczym pasożyt. Kolejny, który trawił mnie i całe moje życie od wewnątrz. Kolejny potwór z którym musiałam się mierzyć. Kolejny cios poniżej pasa. Kolejna przeszkoda w mojej jakże wyboistej drodze ku mecie. Upadałam. Upadałam co raz bardziej i co raz częściej. Każdy upadek był co raz boleśniejszy. Każdy kolejny dawał się boleśnie we znaki. I choć resztkami sił, podnosiłam się i biegłam co raz dalej znów upadałam. Boję się ,że któregoś dnia nie wstanę. Nie dam rady się podnieść. A co najgorsze stanie się tuż przed linią mety. Przed celem, który trzymał mnie przy zdrowych zmysłach.  Przegram, wygraną walkę. Więc biegnę. Biegnę póki mam jeszcze siły. Póki jeszcze potrafię się podnieść...

~*~
Nie wiem czy to przez tą chorobę i gorączkę, ale chyba jestem zadowolona z tego co wymęczyłam napisałam. A uwierzcie, dawno już nie pisałam rozdziału ponad trzy godziny... Ale czasem trzeba się poświęcić żeby powstało coś, a nie nic. Nie będę się rozwodzić, bo opinię pozostawiam Wam, ja chcę dodać tylko jedno.
To nie jest historia Agaty Mróz. Zaczynając ją nawet nie miałam na myśli jej historii. To jest zupełnie inna opowieść, choć problem defacto podobny, jak nie ten sam. To nie historia Agaty. To historia Gabi i Piotrka. Nikogo innego. Tak dla jasności. Nie piszę tego w oparciu o ten film czy inny. Piszę to, co pewnego dnia przyszło mi do głowy. Piszę to z głowy, z niczego innego. Może i się wydawać podobna, ale uwierzcie, ta akcja jeszcze się rozwinie, zwrotów akcji będzie jeszcze kilka, ale końca nie zdradzę, nie mogę. Mam nadzieję ,że mimo wszystko będzie tu ze mną. A niedowiarkom dam dowód na to ,że to nie jest żaden plagiat. Na to ,że jednak coś potrafię wymyślić, a nie jak to mi ktoś ostatnio napisał zżynam od innych.
Za literówki i błędy przepraszam, ale nie mam siły tego sprawdzać.
Trzymajcie się ciepło!
Ściskam, 
wingspiker.

|asktwitter | duet |

piątek, 18 kwietnia 2014

Predestynacja szósta.

Musiałaś przyznać ,że wbrew wszystkiemu zamiast czuć się co raz gorzej, czułaś się co raz lepiej. Gdy wszyscy chuchali, dmuchali na ciebie w obawie o twoje zdrowie ty w zasadzie nie zwracałaś na to większej uwagi. Owszem, miałaś świadomość ,że masz w środku tykającą bombę ,która w każdej możliwej chwili może zostać zdetonowana, ale nie pozwalałaś by strach brał górę. Nie mogłaś pozwolić na to ,że zacznie cię on paraliżować i spędzać sen z powiek. Nie mogłaś się zadręczać i zadawać cholerne pytanie dlaczego właśnie na ciebie trafiło. Musiałaś wiadomość tą przyjąć jak najszybciej do wiadomości. Musiałaś jak najszybciej oswoić się z tym potworem wewnątrz ciebie. Oswoić się z tym ,że każdy kolejny dzień będzie dla ciebie na wagę złota. Każda kolejna doba będzie co raz bardziej przybliżać cię do mety. Mety na której w zasadzie czekać może cię wszystko. Mimo oczekiwania na wszelkie możliwe opcje, musiałaś niczym maratończyk biec. Biec do mety by osiągnąć swój cel jakim jest najlepszy wynik. W twoim wypadku wynikiem tym było życie twojego dziecka. Nie myślałaś już tylko i wyłącznie o sobie. O ratowaniu swojego tyłka. Byłaś za nie odpowiedzialna. Byłaś jego matką. To ono było najważniejsze w tym momencie, nie ty sama. Bo która matka nie chciałaby chronić za wszelką cenę swojego maleństwa? W takich momentach matczyna miłość brała górę. Nie potrafiłabyś wyrządzić temu bezbronnemu stworzeniu krzywdy. Za nic w świecie.
 -Nie traktujcie mnie jakby miło mnie nie być za chwilę.-nie wytrzymujesz
 -Przecież wiesz ,że nie o to nam chodzi.-kręci głową Piotrek
 -Ale takie odnoszę wrażenie!-podnosisz głos- Staram się o tym nie myśleć, ale po prostu się nie da. Za cholerę się nie da. Matka płacze w słuchawkę, Monia co rusz kręci głową i wzdycha gdybając. Mam tego dość.-ledwo powstrzymujesz łzy- To chyba powinno być na odwrót. To nie ja powinnam was przekonywać do tego ,że będzie dobrze. To chyba ja powinnam płakać bo to ja codziennie wieczorem zamykam oczy z przerażeniem ,że rano ich nie otworzę.
 -Wiesz ,że dla nich to nie jest łatwa sytuacja, po prostu potrzebują chwilę czasu żeby się z tym oswoić.-mówi spokojnie
 -A sądzicie ,że mi jest łatwo?!-krzyczysz- Chyba nie ma dnia żeby nie zbierało mi się na płacz z bezsilności. Nie ma godziny żebym nie obawiała się ,że jednak mi się nie uda.-mówisz łamiącym się głosem- Najnormalniej w świecie się boję ,że nie dotrwam do końca.-chlipiesz
 -Cicho.-obejmuje cię i ciepłym tonem głosu stara się cię uspokoić- Ja też się boję. Boję się ,że stracę was obie, ale jestem przekonany ,że to się nie stanie. Zobaczysz ,że nim się obejrzymy ona będzie z nami ,a ty będziesz zdrowa.-mówi przyciskając cię do siebie z całych sił jak gdyby bojąc się ,że zaraz znikniesz
 -Proszę powiedz ,że wszystko będzie dobrze.-mówisz cicho
 -Będzie. Musi.-odpowiada równie cicho- Obiecałaś mi coś i musisz dotrzymać słowa.
 -Co takiego?
 -Obiecałaś mi ,że mnie nie zostawisz, pamiętasz?
 -To było jeszcze w liceum.-na twojej twarzy jawi się cień uśmiechu mając w pamięci tą obietnicę
 -Ale chyba dalej jest aktualne, co?
 -Chciałabym.-gładzisz dłonią jego policzek
 -Nie mów tak.-kręci głową
 -Nie powinniśmy obiecywać sobie rzeczy ,których nie możemy dotrzymać. Nie mam pewności Piotrek..
 -Ale ja mam.-przerywa ci- Jesteś dla mnie całym światem Gabi i nie wyobrażam sobie innego scenariusza.
 -A ty moim i zrobię wszystko by tak było.-uśmiechasz się blado- Choć tak naprawdę ode mnie wiele nie zależy.-wzdychasz
 -Po prostu nie możesz się poddać mała. Ja ci na to nie pozwolę.-unosi twój podbródek do góry- Jestem w tym razem z tobą i razem nam się uda. Zobaczysz.-przesuwa kciukiem po twoim policzku ścierając pojedynczą łzę
 -Wierzę w to z całego serca, ale przychodzą takie dni ,że nie potrafię myśleć pozytywnie.-wzdychasz- I wtedy pojawiasz się ty i to zmieniasz.-unosisz delikatnie kąciki ust ku górze
 -Między innymi od tego mnie masz.
 -Dobrze ,że jesteś.-odpowiadasz
 -Jestem i nigdzie się nie wybieram, nie wiem jak ty.
 -Nawet jeśli bym chciała, nie pozwolisz mi na to.-mówisz spoglądając na niego
 -Nie ma takiej opcji kochanie.-odpowiada ci po czym składa czuły pocałunek na twoich malinowych ustach.
Choć widziałaś ,że za wszelką cenę starał się tego nie okazywać to mimo ,że zewnętrznie naprawdę dobrze się trzymał, to w środku widać było ,że to dużo go kosztuje. Doskonale widzisz ,że i tego ponad dwumetrowego faceta dopadł strach. Nawet najwięksi twardziele zaznają tego uczucia. Widziałaś to w jego oczach. W gestach. We wszystkim co robił. I choć nie należał do osób nadmiar energicznych i nie miał w zwyczaju obnosić się co rusz ze swoimi emocjami i uczuciami to widziałaś ,że ta sprawa go przerastała. Dostrzegłaś to jak walczył ze sobą. Z własnym myślami ,które z pewnością podsuwały najczarniejsze scenariusze. Podziwiałaś go za to ,że potrafił nad tym panować. Za to ,że pomimo strachu o ciebie potrafił się uśmiechać. Choć z pewnością częściej ten uśmiech był tylko maską do tego co kumulowało się w jego wnętrzu. Nie chcesz nawet myśleć co by było gdyby on nie radziłby sobie z tą wiadomością. Gdyby nie on, z pewnością wpadłabyś w czarną dziurę rozpaczy i użalania się nad sobą. Gdyby nie jego wiara w to ,że po tej burzy wyjdzie słońce z pewnością poddałabyś się do walki. To on sprawiał ,że miałaś ochotę żyć. To on dawał ci powód do walki. Każdego dnia dawał ci ich miliony. Każdego dnia walczył o ciebie tak, jakby od niego zależało twoje życie. Bo to on walczył za was dwoje gdy ciebie dopadał kryzys, który ostatnimi czasy odwiedzał cię dość często. To on był twoim kołem ratunkowym. To w jego ramionach czułaś się najbezpieczniej. Niczym mała dziewczynka tuliłaś się do niego w celu schowania się przed całym światem. Jak gdyby chcąc przeczekać wszelkie zło tego świata. Jednak wiesz ,że nie możesz czekać. Musisz stawić temu czoła, twarzą w twarz bo w tym wypadku, czas działa wyjątkowo na twoją niekorzyść.
 -Jak samopoczucie?-pyta pani doktor spoglądając na ciebie z troską
 -O dziwo, bardzo dobrze.-odpowiadasz zgodnie z prawdą na co kobieta kiwa głową i coś notuje na kartce. W zasadzie odkąd weszłaś do gabinetu z wielką uwagą słucha każdej twojej odpowiedzi nie zapominając o zapisaniu tego w swoich notatkach.
 -Nie chcę pani straszyć ,ale im bliżej rozwiązania będzie gorzej.-urywa głos- Guz nieznacznie urósł. Nie jest to wielka zmiana, dosłownie dwa, może trzy milimetry aczkolwiek postępuje. W ostatnim trymestrze może on albo się zatrzymać albo znacznie przyśpieszyć dlatego musimy zacząć przygotowywać maleństwo na ewentualne nieco wcześniejsze opuszczenie maminego brzucha.
 -A jakie są rokowania?-pytasz
 -Te najbardziej optymistyczne są takie ,że maluch przyjdzie zgodnie z planem z początkiem grudnia, a po rozpoznaniu kilka dni po porodzie przeszłaby pani zabieg i zaczęlibyśmy leczenie.
 -A te realistyczne?
 -Te mniej optymistyczne są, nie będę czarować o wiele gorsze.-wzdycha- Dalej postęp choroby jest dla nas jedną wielką zagadką bo tak naprawdę teraz może on urosnąć milimetr ,a za miesiąc pięć centymetrów bądź wcale. Jeśli spełniły by się nasze najgorsze obawy i choroba by postąpiła, żeby panią ratować musielibyśmy wywołać wcześniej poród, dlatego też będzie musiała pani przyjmować leki przyśpieszające rozwój płodu. Nie możemy ryzykować, ani pani życia ani życia dziecka.-mówi Szymańska ,a ty siedzisz ciężko oddychając słuchając jej słów niczym wyroku.- Pani Gabrielo, wiem ,że to brzmi tragicznie, ale musimy zakładać najgorsze bo tak naprawdę nic nie zależy od nas w tym momencie. Jesteśmy na absolutnej łasce tego gościa na górze dopóki, dopóty maluch jest w brzuchu.
 -Proszę mi powiedzieć szczerze, jakie są prawdziwe szanse ,że dotrwam do grudnia.
 -Jeśli mam być szczera, to jakieś góra czterdzieści procent.-odpowiada pochmurniejąc
 -Pani też sądzi ,że nie powinnam się na to decydować?-pytasz nagle
 -Z medycznego punktu widzenia to nie było najlepsze rozwiązanie, aczkolwiek gdybym znalazła się na pani miejscu matczyne uczucia wzięłyby górę.-uśmiecha się nikle- Obiecałam pani coś przy naszym pierwszym spotkaniu i zrobię wszystko co z mojej mocy żeby to spełnić.
Przez następne kilka minut gdy rozmawiacie nie wydaje ci się ,że rozmawiasz z lekarzem. O wiele bardziej rozmowa ta przypomina ci rozmowę z matką. Nie mówi do ciebie lekarskim, niezrozumiałym językiem. Nie prawi ci kazań moralizatorskich jak z pewnością uczyniłaby to większość lekarzy niepochwalających twojej decyzji. Widziałaś w niej nie tylko lekarza czyhającego na wysoki zarobek, widziałaś w niej przede wszystkim człowieka. Osobę ,która z matczyną troską potrafiła cierpliwie odpowiadać na twoje czasem jakże oczywiste pytanie czy po prostu wesprzeć w trudnej chwili. I chyba właśnie dlatego ceniłaś sobie jej osobę. Nikt z dotychczas spotkanych lekarzy w zasadzie nie dawał ci większych nadziei. Większość wolała pójść na łatwiznę i umyć ręce. Ona jedyna podjęła się tego trudu. Jako jedna z nielicznych okazała się też przede wszystkim człowiekiem, nie tylko lekarzem trzymającym się sztywno reguł.
 -Wybraliście już imię?-pyta nagle Monia
 -Jeszcze mamy chwilę czasu, proszę cię, nie mam nawet ani chęci ani siły by o tym myśleć.-wzdychasz
 -To ja wam pomogę!-klaszcze w dłonie- Może Antonina?
 -Nie, mam kuzynkę o takim imieniu i nie jest zbyt przyjazną dziewczyną.-wtrąca gdzieś z głębi domu Piotrek
 -To może.. Stefania!
 -Nazywasz psa czy dziecko?-chichocze twój ukochany pojawiając się w progu salonu
 -Nie znasz się olbrzymie, Gabi?-spogląda na ciebie
 -Nie nazwę córki Stefania.-kręcisz głową- Ciotka Stefka byłaby wniebowzięta, ale Piotrek raczej nie, tym bardziej ,że bardzo lubi tą ciotkę, prawda kochanie?-chichoczesz mając w pamięci ciotkę męczącą twojego ukochanego na waszym weselu
 -Zdecydowanie.-śmieje się- To może Lena?
 -I to niby lepsze niż Stefania?-pyta przyjaciółka
 -Mnie się podoba.-kiwasz z uznaniem głową- Widzisz Lenka, jakiego masz zdolnego tatę?-mówisz z czułością głaszcząc się po brzuchu i zdając sobie sprawę ,że Monia dość sprawnie odwiodła twoje myśli od tego paskudztwa ,które siedziało wewnątrz ciebie. Zdecydowanie potrzebowałaś przerywnika od nieustannego skupiania swoich myśli wokół swojego stanu zdrowia. Nie mogłaś ciągle o tym myśleć, zadręczać się tym. Musiałaś starać się w choć najmniejszym stopniu żyć jakkolwiek normalnie. Starać się zachować choć namiastkę normalności i nie dać się zwariować.
 -Co jeśli mnie zabraknie?-wypalasz nagle gdy leżycie wieczorem w łóżku
 -Nie zabraknie.-kręci głową obejmując cię- Nie pozwalam ci tak myśleć.
 -Wewnątrz jestem taką kumulacją różnych emocji, przemyśleń ,że na dobę przez głowę przewija mi się co najmniej tysiące możliwych scenariuszy.-wtulasz się w niego
 -Popatrz na mnie.-mówi ,a ty natychmiast przenosisz wzrok na swojego męża- Kocham cię najbardziej na świecie i doskonale wiesz ,że będę z tobą. Nie ważne co miałoby się wydarzyć, zawsze będę obok ciebie bo obiecałem przed Bogiem i naszymi bliskim ,że nie opuszczę cię aż do śmierci i tej obietnicy chcę dotrzymać. Chcę patrzeć razem z tobą jak Lenka rośnie, jak z dziecka staje się mała kobietą, jak dorasta na naszych oczach, przeżywa pierwsze problemy sercowe. Chcę się z tobą zestarzeć i patrzeć na ganku naszego domu jak nasze wnuki bawią się w oddali. Mamy przed sobą jeszcze kilkadziesiąt wspólnych lat i nie pozwolę by było inaczej.
 -Tak bardzo cię kocham.-wyduszasz z siebie i wtulasz się w niego najmocniej jak tylko potrafisz z pewnością utrudniając mu tym oddychanie.
 -Nie możesz nieustannie o tym myśleć bo w końcu nie wytrzymasz.-mówi spokojnie- Musimy starać się zachować chociaż pozory tego ,że jest dobrze. Nie możemy wiecznie zadręczać się tym co nas spotkało bo nie cofniemy czasu.
 -Staram się, ale mam zdecydowanie za dużo czasu i nie sposób nie myśleć o tym wszystkim.-wyswobadzasz głośno powietrze z ust-To śmieszne, ale kiedy człowiek staje pod ścianą, jak ja teraz dopiero potrafi docenić dosłownie każdą najbardziej błahą chwilę w swoim życiu.
 -Hej, skarbie.-ujmuje twój podbródek- Powtórzę ci to po raz milionowy dnia dzisiejszego i mogę to powtarzać codziennie. Co by się nie działo, damy radę.-ściska twoją dłoń-A teraz chodź spać.-przyciska cię do siebie po czym składa ciepły pocałunek na twoim czole.
Już chyba dawno nie było nocy ,którą przespałabyś w całości. Zazwyczaj wiercisz się niemiłosiernie, przewracając się z boku na bok w celu znalezienia ukojenia w krainie Morfeusza. Z pewnością nie pomagał ci fakt co raz to większego pakunku z przodu ,który zdecydowanie utrudniał ci zmianę pozycji bez budzenia przy tym połowy osiedla. Tegoż faktu nie ułatwiała ci też wasza córka ,która zdecydowanie upodobała sobie środek nocy na dzikie harce w twoim brzuchu co odczuwałaś dość boleśnie w postaci kopniaków.
Tej nocy jednak wyjątkowo nie potrafiłaś przez ani chwilę zmrużyć oka. Do tego powoli zaczynałaś odczuwać to, przed czym przestrzegała cię pani doktor. Gdy usiadłaś na skraju łóżka myślałaś ,że zaraz eksploduje ci głowa ,a ból w prawym boku rozsadzi cię od środka. Jakimś cudem doczłapałaś do łazienki nie budząc przy tym Piotrka. Przemyłaś umęczoną twarz zimną wodą. Wyglądałaś tak strasznie ,że własny widok cię przerażał. Stałaś oparta o zlew przez dłuższą chwilę biorąc kilka głębszych oddechów. Już miałaś opuścić pomieszczenie ,gdy nagle przeszywający ból w prawym boku uderzył w twoje ciało i niemal natychmiast sprowadził cię do parteru. Miałaś uczucie jakby coś rozrywało cię od środka. Ból był tak okropny ,że łzy mimowolnie zaczęły spływać ci po policzkach ,a warga o mało co nie została przegryziona z bólu. Nie mogłaś wytrzymać. Klęczałaś skulona płacząc. Nie potrafiłaś nie wydać z siebie cichego pisku bólu. Zwijałaś się z bólu, a co gorsza, nikt nie był w stanie ci pomóc. Sama skazałaś się na taki los, zupełnie nieświadoma tego co cię spotka. A teraz musiałaś umierać z bólu i przyjmować to na siebie. Mierzyć się tym sam na sam.
 -Gabi!-słyszysz przestraszony głos ,ale nie potrafisz wydobyć z siebie ani jednego słowa. Jedyne co potrafisz z siebie wydać bo pisk bólu błagający o ulgę. Niemal natychmiast widzisz w drzwiach Piotrka. Widzisz ,że jest kompletnie przerażony i ciężko oddycha. W jednej chwili znajduje się obok ciebie.- Co się dzieje?
 -Boli.-wyduszasz z siebie ściskając się za miejsce z którego dochodził ból licząc złudnie na jakąkolwiek ulgę ,która nie chce przyjść.
 -Dzwonie po pogotowie.-mówi stanowczo
 -Nie.-kręcisz głową
 -Oszalałaś?!-podnosi ton głosu- Nie możesz nic powiedzieć ani się ruszyć i mam siedzieć spokojnie i czekać?!
 -To będzie zdarzać się częściej.-jakimś cudem udaje ci się wydobyć z siebie- To jest właśnie to na co się zdecydowałam. To jest to, co muszę przyjąć na siebie.
Ból zmniejsza się na tyle ,że jesteś w stanie się wyprostować. Siadasz oparta o wannę i z trudem przychodzi ci każdy oddech. Piotrek niemal natychmiast materializuje się obok ciebie i spogląda na ciebie zupełnie zaniepokojony. Nie mówisz nic, tylko opierasz głowę o jego ramię. To był pierwszy atak tego potwora ,który siedzi wewnątrz ciebie. Nie potrafiłaś wyobrazić sobie co będzie za miesiąc czy dwa skoro już teraz byłaś u skraju wytrzymałości. Bałaś. Najzwyczajniej w świecie. Zupełnie po ludzku. Bałaś się.
*
Nigdy w życiu nie czułam takiego bólu. Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Ale to było właśnie to, na co się zdecydowałam i czego życzliwi lekarze chcieli mi oszczędzić kosztem życia mojego dziecka. To jest właśnie ta cena. Cena jaką musiałam płacić za swoją decyzję. I choć ból rozrywa mnie od środka. Pomimo ,że czuję ,że ten wewnętrzny potwór zjada mnie od środka kawałek po kawałku nie dam się. I choćbym umierała z bólu, nie poddam się. Podjęłam decyzję i teraz już nie ma odwrotu. Wyruszyłam w piekielny wyścig z kostuchą i jak na razie po znacznej części odcinka był remis. Wynik może być tylko jeden. Zwycięzca też. I za wszelką cenę, muszę być nim ja. Muszę..

~*~
zepsułam po całości 
Pozwólcie ,że nie wypowiem się głębiej o tym na górze bo zamysł był dobry, ale wykonanie.. cóż, pozostawię je bez komentarza. Zepsułam i przyjmuję to na klatę bo wiem ,że nie napisze już tego lepiej, przynajmniej na chwilę obecną, tym bardziej ,że jak to świąteczny szał wszyscy mnie ganiali odganiając od pisania i wyszło jak wyszło. 
Być wczoraj na hali na Podpromiu, czuć tą atmosferę i te emocje to po prostu bezcenne. Fenomenalne widowisko, Podpromie odleciało i tego co tam się działo w słowach opisać się nie da. To trzeba przeżyć na własnej skórze! A teraz odliczam niecierpliwie do środy, także wypatrujcie mnie w tv :P
Z okazji świąt życzę Wam rodzinnych i pełnych ciepła ( i tego w sercu i za oknem :D) świąt Wielkiej Nocy, smacznego jajka, mokrego dyngusa. Wesołego Alleluja kochane! <3
Ściskam,
wingspiker.

|asktwitter | duet |




sobota, 12 kwietnia 2014

Predestynacja piąta.

Siedzisz jak zahipnotyzowana. Już dawno się tak nie bałaś. I nie chodziło nawet strach o samą sobie. Najbardziej bałaś się ,że coś może stać się temu maleństwu jakie nosiłaś pod swoim sercem. Nie spodziewałaś się cudu. Doskonale wiedziałaś co za chwilę usłyszysz. Wiedziałaś ,że to znów jest obecne w twoim życiu, niszcząc cię od środka. Byłaś pewna.
 -Podczas ostatniego prześwietlenia wydawało mi się ,że zauważyłem coś niepokojącego, musiałem to skonsultować ze znajomym.-mówi mężczyzna- Niestety moje przypuszczenia okazały się być prawdą.-wzdycha głęboko- Ma pani niewielkiego guza.-mówi wreszcie najgorsze ,a tobie momentalnie robi się słabo. Oddech momentalnie przyśpiesza, a serce wali jakby miało zaraz wyrwać się z klatki piersiowej. Ściskasz dłoń Piotrka tak mocno ,że z pewnością lada chwila ,a ja zmiażdżysz. W głowie dźwięczą ostatnie słowa lekarza. Guz.
 -Nie jest on duży, aczkolwiek znajduje się w tak newralgicznym miejscu ,że nie mamy szans na usunięcie go w tym momencie, tym bardziej ,że jest pani w ciąży.-mówi starając się zachować spokój- Trudno będzie rozbić go lekami bo nie można też pani zawierać w zasadzie większości medykamentów z racji ciąży. Na razie będziemy tylko obserwować jego rozwój. Jednak nie będę przed państwem ukrywał. Prawdopodobieństwo ,że będzie on rósł z każdym miesiącem jest większe niż przewidywałem.-urywa widząc ,że nie w zasadzie nie słuchasz tego co do ciebie mówił.- Zostawię państwa na razie samych, za chwilę przyjdzie do was mój znajomy lekarz i przybliży wam co nieco.-mówi lekarz po czym wychodzi z pomieszczenia, a ty momentalnie wybuchasz głośnym płaczem. Wtulasz się w Piotrka mocząc przy tym jego ulubioną koszulkę. Szlochasz jak mała dziewczynka za nic w świecie nie potrafiąc się uspokoić. Z pewnością gdyby nie obecność twojego ukochanego nie byłoby czego z ciebie zbierać. Mimo to, on twoja ostoja spokoju nie potrafił ci ulżyć. Nie potrafił cię za nic w świecie pocieszyć. Dlaczego? Chyba dlatego ,że sam wyglądał jakby przed chwilą potrąciła go ciężarówka. Obydwoje staliście wtuleni w siebie w kompletnej ciszy. Ty, żałośnie chlipiąc, on bijąc się z myślami i jakkolwiek próbując się pozbierać dla ciebie. Waszą chwilę samotności przerywa mężczyzna w białym kitlu.
 -To trudny przypadek.-rzuca marszcząc brwi i przeglądając twoje badania- Nie dam pani gwarancji ,że do czasu rozwiązania choroba nie postąpi do przodu. Nie dam pani żadnej gwarancji ,że pani ją donosi.-mówi stanowczo po raz kolejny dźgając tą informacją twój umysł- Nie wiemy w jakim tempie się będzie rozwijać, dlatego trudno powiedzieć mi czy odwlekając leczenie pani w ogóle do niego dotrwa.
 -Nie usunę ciąży.-niemal warczysz
 -To ostatni dzwonek.-mówi niewzruszony- Teraz musi myśleć pani przede wszystkim o sobie. Jest pani młoda, całe życie przed panią.
 -Powiedziałam, nie zrobię tego.-kręcisz głową
 -Pani Gabrielo, a co jeśli choroba tak postąpi ,że nie dość ,że nie doczeka się pani dziecka to sama pani straci życie?
 -Jakie są szanse ,że donoszę?-pytasz
 -Oceniałbym je na czterdzieści parę procent w tej chwili.
 -Chce urodzić.-mówisz stanowczo
 -To szaleństwo.-kręci głową lekarz- Panie Nowakowski, proszę przemówić żonie do rozsądku.
 -Myślę ,że żona wyraziła już swoje zdanie na ten temat.-mówi chłodno
 -Proszę się poważnie zastanowić i dać mi odpowiedź jutro.-mówi mężczyzna- Jutro ustalimy szczegóły leczenia.
W drodze powrotnej do domu żadne z was nie odzywa się ani słowem. Głuchą ciszę przerywa pomrukiwanie radia i tandetnych hitów w nim lecących. Siedzisz jak zahipnotyzowana z nogami podciągniętymi pod brodę w salonie na kanapie w salonie spowitym mrokiem wpatrując się w bliżej nieznany punkt w przestrzeni. Nie potrafisz powstrzymać napływających do oczu łez. Zaczynasz cicho szlochać dając upust swojemu cierpieniu. Nie zastanawiasz się nawet gdzie podziewa się Piotrek. Doskonale wiesz ,że ta informacja to był dla niego ogromny szok, nie mniejszy aniżeli dla ciebie. Wiesz ,że potrzebuje czasu żeby to wszystko sobie ułożyć i przetrawić te informacje jakie otrzymał kilka godzin temu. Choć wiedziałaś ,że jemu nie jest łatwo, to chciałabyś by siedział teraz obok ciebie. Chciałaś bez żadnego słowa móc się do niego przytulić i choć na chwilę o tym zapomnieć. Zapomnieć o tym ,że masz w sobie tykającą bombę ,która mogła lada chwila zostać zdetonowana.
Zupełnie wyczerpana wydarzeniami dnia dzisiejszego usypiasz na kanapie zwinięta w kłębek. Twój błogi sen nie trwa zbyt długo bo zostaje przerwany przez koszmarny sen ,który momentalnie wyrywa cię z objęć Morfeusza i zrywa niemal na równe nogi. Z trudem łapiesz oddech. W czeluściach mroku dostrzegasz jednak ,że nie znajdujesz się na salonowej kanapie tylko w waszej sypialni. Spoglądasz na miejsce obok i nie dostrzegasz tam tego, którego zastać chciałaś. Jesteś tak przerażona ,że natychmiast wstajesz z łóżka i udajesz się w kierunku salonu z którego dobiega cichy pomruk wydawany przez telewizję.
 -Czemu nie śpisz mała?-słyszysz zatroskany głos swojego męża
 -Spytałabym o to samo ciebie.-odpowiadasz ciężko oddychając
 -Chodź tu.-mówi i nie musi powtarzać tego drugi raz. Od razu wdrapujesz się mu na kolana i zostajesz objęta przed jego bezpieczne ramiona. Wszelkie słowa wydają się być zbędne w tym momencie. Siedzicie wtuleni w siebie, a jedyne co słychać dookoła to wasze oddechy. Długo walczysz ze sobą żeby wodnista ciesz nie wydostała się z twoich oczu, jednak musisz dać za wygraną. Łzy same cisną się na oczy ,a ty nie potrafisz ich hamować. Czujesz się jakbyś stała pod ścianą. Musisz wybrać. Dokonać wyboru ,który z pewnością będzie ważył na twoje życie. Wyboru najgorszego z możliwych. Bo jak można wybierać między swoimi życiem ,a życiem swojego nienarodzonego dziecka? Znajdujesz się między młotem ,a kowadłem. I choć jesteś pewna swojej decyzji, to jesteś pewna wątpliwości. Jednak matczyna miłość góruje nad nimi. Nie pozwolisz na skrzywdzenie tej małej istotki. I choćby miało cię to kosztować najwyższą z możliwych cen, zrobisz wszystko co w twojej mocy by tylko ją zobaczyć. By wziąć ją w ramiona i być z nią. Zrobisz to, choćby niewiadomo co. Musisz. Jakiś wewnętrzny głos nakazuje ci to zrobić. Prowadzi cię jak po sznurku. Zdecydowałaś.
 -Niezależnie od tego jaką decyzję podejmiesz to wiesz doskonale ,że jestem z tobą.-wyrzuca z siebie po dłuższej chwili- Kocham cię najbardziej na świecie Gabi.-obejmuje cię z całych sił jak gdyby robił to po raz ostatni- Damy radę, zobaczysz.
 -Wiesz jaka jest moja decyzja.-rzucasz wpatrując się w niego- Nie zrobię tego. Nie zabiję własnego dziecka.-kręcisz głową- Po prostu nie potrafiłabym spojrzeć sobie w oczy po czymś takim.
 -A ja będę stał za tobą jak za murem.
 -Na pewno?-pytasz łamiącym się głosem
 -Zawsze i wszędzie.-składa delikatny pocałunek na twoich ustach
 -Nawet nie wiesz jak się cieszę ,że tu jesteś Piotruś.-pociągasz nosem- Gdyby nie ty.. chyba bym sobie z tym nie poradziła.
 -To nie jest dla mnie łatwe, ale wiem ,że dla ciebie to jeszcze większy koszmar. Nie mogę teraz chować się po kątach jak frajer, teraz kiedy potrzebujesz mnie najbardziej.-gładzi dłonią twój policzek- A teraz chodź spać bo długi dzień przed nami.-nikle się uśmiecha po czym zanosi cię do sypialni jak małą dziewczynkę i układa do snu obdarzając pocałunkiem na dobranoc. I choć męczyły się nocne mary i co rusz przerywały twój sen obecność ukochanego obok uspokajała cię gdy budziłaś się przerażona za każdym razem. To w nim znajdowałaś te pokłady spokoju i chłodnej głowy ,której tobie tak bardzo brakowało w takich chwilach. Byliście w tym razem. Obydwoje was czekała długa i jakże wyboista droga do przebycia. Droga ,której skutki mogły być różne. Trasa z której odwrotu nie ma. Ścieżka ,która w najmniej oczekiwanym momencie może zmienić swój przebieg. Droga ,która może skończyć się szybciej, niż się zaczęła.
 -Podjęliście państwo decyzję?-pyta lekarz na co ty spoglądasz na Piotrka ,który delikatnie kiwa do ciebie głową
 -Nie zmieniła się ona.-rzucasz
 -A więc idzie pani w zaparte.-kiwa z wrażeniem głową po czym zapisuje coś skrzętnie na kartkach- Przykro mi, ale ja się nie podejmę leczenia pani. To nie ma prawa mieć powodzenia.-kręci głową
 -A czy do cholery wy lekarze nie macie obowiązku ratowania ludzkiego życia?!-nie wytrzymujesz
 -Proszę się uspokoić.-mówi niewzruszony-Doktor Walczak się panią zajmie.-dodaje po czym wstaje od biurka i do środka zaprasza wspomnianą panią doktor. Uśmiecha się do was serdecznie i spogląda na wszelkie twoje wynik i badania. Bije od niej jakaś niesamowita energia ,której nie potrafisz zdefiniować. Da się wyczuć pozytywną energię jaką niewątpliwie przelała w pomieszczenie wypełnione smutkiem i żalem do losu. Przypomina ci twoją matkę. Ma dokładnie tę samą fryzurę, dokładnie te same okulary i zbliżone rysy twarzy. Nie wiesz dlaczego ,ale czujesz gdzieś w środku ,że ona jest jedyną waszą ostoją w tej sytuacji i czujesz ,że wam pomoże.
 -Nie ukrywam ,że trudno jest nam określić postęp choroby ,ale mogę zapewnić państwa o jednym.-mówi kobieta- Ja ze swojej strony zrobię absolutnie wszystko by maleństwo przyszło na świat, ba, byście obydwoje mogli się cieszyć z jego obecności.-uśmiecha się- Musimy być dobrej myśli, bo to połowa sukcesu.
Spotkanie z nią w pewnym stopniu podniosło cię na duchu. Sprawiło ,że zaczynałaś wierzyć ,że wszystko będzie dobrze. Wlała w twoje serce morze optymizmu. Mozę nie obiecała nic wielkiego, nie dała ci pewności ,że wszystko skończy się po twojej myśli to dała ci nadzieję. Nadzieję na to ,że po tej burzy, a nawet tornadzie jakie się pojawiło na horyzoncie wyjdzie jeszcze słońce. Pokrzepiła twoje serce pozytywnym duchem. Sprawiła swoimi słowami ,że podjęłaś rękawicę w stu procentach. Byłaś gotowa do walki. Byłaś gotowa stawić czoła najgorszemu z możliwych. I choć momentami paraliżował cię strach na samą myśl o chorobie to nie zamierzałaś się poddać. Miałaś dla kogo walczyć. Dla kogo żyć. Nie tylko dla siebie. Nie tylko dla rodziny i przyjaciół. Musiałaś to zrobić dla tej dziewczynki ,której tak pragnęliście i która rosła i wyprawiała harce w twoim brzuchu momentami nie dając ci normalnie funkcjonować.
 -Pani Gabrielo, jest pani pewna na co się porywa?-pyta upewniając się
 -Nie, ale lepiej żebym nie wiedziała.-kręcisz głową- Chcę to zrobić.
 -Dobrze.-przytakuje-Mamy jeszcze kilka miesięcy. To będą prawdopodobnie najtrudniejsze miesiące pani, państwa życia. To nie będzie nic łatwego i przyjemnego, wręcz przeciwnie. To momentami będzie droga przez mękę. Teraz czuje się pani dobrze, ale z każdym kolejnym dniem, każdym postępem choroby będzie co raz to gorzej. Będzie pojawiał się ból, który będzie się nasilał. Może doprowadzić do tego ,że nie będzie pani wytrzymywała. Może sprawiać trudności z poruszaniem się, nawet najbardziej błahymi czynnościami. Może doprowadzić do tego ,że ostatnie tygodnie spędzi pani w szpitalu przykuta do łóżka. I gdy będzie boleć, nie będzie odwrotu i żadnej pomocy. Nie może pani przyjmować żadnych leków ,nawet nie każą witaminę może pani przyjmować. Ból będzie mógł być nie do wytrzymania i będzie pani krzyczeć z bólu. Może prowadzić do wszelakich powikłań i problemów.-urywa obserwując twoją reakcję- Ale zrobię wszystko co w mojej mocy by to dziecko się urodziło. Z pewnością będziemy chcieli przyśpieszyć rozwój płodu, przede wszystkim dla pani dobra. Zależy też jak szybko postępować będzie choroba. Nie będę się bawić w prognostykę bo nie oto tu chodzi pani Gabrielo. Nie będziemy wybiegać w przyszłość bo ma pani w sobie nie tylko swój największy skarb, ale też największe przekleństwo. To będzie wyścig z czasem i będzie kosztować nas wszystkich wiele sił. I musi być pani świadoma ,że tak naprawdę wszystko zależy od tego gościa na górze. Zależy czy da nam ten jakże cenny czas ,którego potrzebujemy czy skrzętnie będzie nas z niego okradał. Czas to coś co jest w cenie. Czy jest pani na to gotowa? Jest pani gotowa podjąć się największego trudu?
 -Chcę to zrobić.-wyduszasz z siebie- Mam jeszcze sporo do zrobienia tutaj i nigdzie się nie wybieram.
 -Jest pani niesamowicie odważną kobietą.-mówi lekarka- Ale żadna z nas nie potrafiłaby chyba postąpić inaczej w pani sytuacji.
 -Po prostu nie potrafiłabym żyć ze świadomością ,że odebrałam życie bezbronnemu stworzeniu.-wzdychasz- Już raz przez to przeszłam i wiem ,że tym razem się nie dam.
 -Musimy wierzyć, wiara czyni cuda. A niebagatelnie, nam cuda są potrzebne.-odpowiada kobieta
 -Dlaczego mi pani pomaga?-wyrzucasz z siebie-Większość lekarzy nie daje mi żadnych szans.
 -Jestem ponoć tą, od beznadziejnych przypadków.-odpowiada z delikatnym uśmiechem- Do tego bardzo przypomina mi pani moją córkę. Gdyby dzisiaj była ze mną właśnie skończyłaby doktorat.-prycha jak gdyby drwiąc z losu-I nie chodzi o żadną litość, po prostu wiem ,że jestem w stanie wam pomóc.
 -Przykro mi.
 -Skarbie, to nie twoja wina.-kręci głową- Los czasem bywa okrutnie niesprawiedliwy i zabiera nam to i tych, na których nam zależy najbardziej. Ale trzeba walczyć, nigdy się nie poddawać.
Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałaś takiej osoby jaką była doktor Alicja Walczak. Nigdy nie spotkałaś nikogo tak absolutnie wyjątkowego. Znałaś ją zaledwie kilka godzin ,a czułaś jakby była ci bliska jak mało kto. Po raz pierwszy ujrzałaś w lekarzu kogoś więcej aniżeli konowała łasego na pieniądze. Ujrzałaś w niej kogoś więcej niż człowieka. Ujrzałaś w niej matkę. Osobę ,która straciła część siebie. Człowieka uśmiechającego się choć zewnętrznie walczącego z przeszłością. Niesamowicie silną kobietę zarażającą innych optymizmem. Kobietę ,która potrafiła odnaleźć we wszystkim odrobinę dobra. Jedyną osobę ,która w tak dosadny sposób potrafiła przemówić do samego wnętrza twojej osoby.
 -Kochanie, tak strasznie mi przykro.-rzuca ci się na szyję matka
 -Mamo proszę.-starasz się jakkolwiek odwieźć ją od płacz bo doskonale wiesz ,że to doprowadzi również i ciebie do potoku łez.
 -I co teraz?-pyta żałośnie
 -Jak to co? Będziemy walczyć mamo. Do samego końca.-mówisz wymuszając uśmiech
 -Jesteś pewna ,że dasz radę?
 -Mogę dużo stracić, ale jeszcze więcej zyskać.-odpowiadasz- Nie walczę już tylko o siebie. Walczę o nas obie.-kładziesz dłoń na brzuszku i wiesz ,że podjęłaś najlepszą z możliwych decyzji. Wiesz ,że ze wsparciem najbliższych sobie poradzisz. Tym razem nie pozwolisz na powtórkę z rozrywki. Tym razem będzie nokaut, bez dogrywki.
*

Czy zawsze kiedy w naszym życiu coś toczy się po naszej myśli nagle wszystko musi się spieprzyć? Czy zawsze gdy idealnie poukładamy swoje życie, od a do z nagle przychodzi coś co wywraca je do góry nogami? Czy zawsze po okresie szczęścia przychodzą złe chwile? W moim życiu to już chyba reguła. To była tylko cisza przed burzą. Burzą, czy może tornadem? Sama już nie wiem. Wszystkie moje plany, marzenia legły w gruzach w jednej chwili. W chwili gdy znów dostałam wezwanie do walki. Tym razem, do ostatniej walki. I jak prawdziwy mistrz będę biła, niezliczoną ilość razy aż przeciwnik padnie na deski pokonany. Nie poddam się. I choćby bolało, waliło się i nie było nadziei. Nie poddam się. I choćby wszyscy dookoła zwątpili i nie wierzyli. Nie poddam się. Choćby na skraju światów. Nie poddam się. Będę stawiać czoła. Każdego dnia będę budzić się z przekonaniem ,że każdy kolejny dzień jest mały kroczkiem ku końcu tej drogi. Drogi przez mękę jaka niewątpliwie mnie czeka. Wiem ,że będzie boleć. Wiem ,że wewnętrznie będę nie raz błagać o litość i koniec cierpienia. Ale nigdy nie złożę broni. Do ostatniego tchu będę o nas walczyć maleństwo. Chcę wziąć moją córkę w ramiona. Chcę usłyszeć jej pierwszy krzyk. Chcę być przy pierwszej kąpieli. Pierwszych słowach. Pierwszych krokach. Chcę być. Nie tylko marnym wspomnieniem. Chcę żyć. Nawet nie dla siebie. Dla naszej córki,Piotrka, Moni, rodziców, przyjaciół. Nie dam się. Już raz wygrałam. Dlaczego miałabym nie zrobić tego powtórnie?


~*~
Od razu chcę Was przeprosić za drobną obsuwę ,ale wczoraj najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu na to by napisać dla Was. Musicie mi wybaczyć. Przyznam ,że nie miałam kompletnie pomysłu na ten rozdział gdy otworzyłam kartę bloggera i siedziałam dobre pół godziny z napisanym jednym głupim zdaniem. Jednak włączyłam nastrojową muzykę, pogłówkowałam trochę i jakoś poszło. I wiecie co? Muszę przyznać ,że jestem zadowolona z tego co udało mi się skleić. Mam nadzieję ,że wy również choć nie powiem. kolorowo nie jest. Ale pisałam to już, nie będzie tu typowego romansidła i love story. Będzie ciężko. Będzie poruszająco. I mam nadzieję ,że dotrwamy razem do końca :)
Nie przedłużam swoich wywodów. Miłej końcówki weekendy kochane! Dla mnie będzie bardzo miły bo Resovia sprawiła nie lada radość i polała miodu na moje skołatane przez nerwy serce. Tydzień temu na własne oczy widziała kontuzję Alka i niestety porażkę pasiaków, ale wierzę ,że w czwartek swoją obecnością pomogę im wraz z resztą kibiców w tym najważniejszym meczu! :)
Ściskam
wingspiker.

|asktwitter | duet |
PS. Komentowanie nie boli, a cholernie motywuje!

piątek, 4 kwietnia 2014

Predestynacja czwarta.

Wychodzisz gabinetu lekarskiego w zupełnym szoku. W zasadzie nie kontaktujesz z rzeczywistością. Dociera do ciebie co drugie słowo Moni stojącej tuż obok ciebie. Z trudem przychodzi ci każdy oddech. Z trudem powstrzymujesz cisnące się do oczu łzy. Nie zważając na swoją przyjaciółką siadasz na plastikowym krzesełku poczekalni wbijając wzrok w bliżej nieznany ci punkt. Dopiero po dłuższej chwili gorliwego ściskania skierowania do szpitala w ręku potrafiłaś w miarę racjonalnie myśleć. Dopiero wtedy byłaś w stanie spojrzeć w oczy przyjaciółki na której twarzy jawiła się wręcz panika.
 -Gabi proszę cię, powiedz mi coś.-mówi łamanym głosem- Cokolwiek.
 -Muszę iść do szpitala.-wyrzucasz z siebie
 -Matko, nie mów mi ,że..
 -Nie wiem co jest, ale chodzi o mnie, nie o dziecko.-mówisz czując pojedynczą łzę spływającą po policzku- Boję się.
 -Wszystko będzie dobrze. Musisz w to wierzyć. Musi być dobrze.-mówi przytulając cię, a ty rozklejasz się jak mała dziewczynka. Nie potrafisz tego zahamować. Boisz się. Najzwyczajniej w świecie ogarnął cię strach, największy z możliwych. Nie boisz się już tylko o siebie. Boisz się o to małe stworzonko ,które nosisz pod swoim sercem. O ten mały cud jaki ma pojawić się w waszym życiu za parę miesięcy. Czujesz się jakbyś siedziała na tykającej bombie ,która w każdym możliwym momencie może eksplodować i zniszczyć wszystko, na czele z tobą. Ale czy to nie aby przedwczesny wybuch? A może cisza przed burzą? Zbyt wiele pytań miałaś w głowie. Pytań na które odpowiedzi nie miałaś.
 -Musisz powiedzieć Piotrkowi.-rzuca Monia gdy siedzicie na kanapie w waszym domu
 -Założę się ,że zaraz tu przyjedzie.
 -Ty chyba nie chcesz tego przed nim ukryć?!-podnosi ton głosu
 -Nie!-wtrącasz niemal od razu
 -Każdy na jego miejscu by tak zrobił.-mówi spokojnie- Dzwoń do niego.-rzuca po czym dając ci chwilę na przygotowanie się psychicznie na tą rozmowę i by dać chwilę intymności wychodzi z pokoju. Chwytasz do ręki telefon. Wybierasz numer Piotrka. Bierzesz głęboki oddech. Zupełnie miękniesz gdy słyszysz jego ciepły i zatroskany głos. Nie potrafisz wydusić z siebie ani słowa.
 -Gabi, jesteś tam?-słyszysz pytanie w słuchawce telefonu
 -Jestem.-wyduszasz z siebie- Piotrek ja ci muszę coś powiedzieć i choć wiem ,że to nie jest rozmowa na telefon to muszę ci to powiedzieć...
 -Byłaś dzisiaj u lekarza prawda?-słyszysz jak jego głos się zniża
 -Byłam.-przytakujesz
 -Coś jest nie tak ,zgadłem?
 -Musze iść do.. szpitala.-ledwo panujesz nad emocjami czemu z pewnością nie sprzyjają buzującej hormony.
 -Chryste..-urywa głos- Wracam do domu.
 -Piotrek..
 -Nie ma nawet dyskusji! Do cholery, myślisz ,że będę potrafił tu spokojnie siedzieć?!-podnosi ton głosu- Przepraszam.-dodaje po chwili- Po prostu muszę być teraz z tobą i ani słowa, dobrze?
 -Nie zamierzam się kłócić.-pociągasz nosem- Tak bardzo cię teraz potrzebuję.-nie wytrzymujesz, a łzy płyną ciurkiem po twoich policzkach
 -Wiem i zrobię wszystko co w mojej mocy żeby jak najszybciej być w Rzeszowie. Obiecuję.-mówi ciepło- Proszę cię nie płacz, będzie dobrze.
Rozmowa z Piotrkiem nie przyniosła zamierzonego efektu. Zamiast być nieco spokojniejszą, to wręcz przeciwnie. Jesteś roztrzęsiona, a łzy spływają strumieniami po twojej twarzy. Nie potrafisz racjonalnie myśleć. Do tego nie jesteś w stanie wydusić z siebie ani jednego, nawet najbardziej idiotycznego słowa. Siedzisz po prostu na kanapie zalana łzami w objęciach przyjaciółki ,która wyczuła sprawę i robi co tylko w jej mocy by jakkolwiek podtrzymać cię na duchu. Byłaś w tak podłym nastroju ,że nic ani nikt nie był w stanie ci pomóc. Czułaś się jakbyś dostała polik od losu ,choć defacto nie wiedziałaś jak wielki.
Nie wiesz nawet kiedy odpływasz do krainy Morfeusza. Nie wiesz także jakim cudem gdy otwierasz nazajutrz oczy znajdujesz się w swoim łóżku, bo jedyne co pamiętasz to wypłakiwanie się Moni w rękaw na kanapie w salonie. Gdy przytomniejesz słyszysz cichą rozmowę dobiegającą z głębi domu. Wkładasz na nogi ulubione kapcie i podążasz za głosami.
 -Piotruś!-wydajesz z siebie piskliwy okrzyk i pędzisz prosto w ramiona ukochanego. Jesteś zupełnie zaskoczona jego widokiem ,ale nie masz nawet siły ani chęci by ganić go za to ,że jechał po nocy do domu. Jedyne co chciałaś w tym momencie to po prostu mieć go obok. Mieć swój azyl bezpieczeństwa na wyciągnięcie ręki. Tak bardzo brakowało ci jego bliskości i ciepła. Tak bardzo brakowało ci jego.
 -Już dobrze, jestem z tobą.-mówi spokojnie nieprzerwanie cię obejmując
 -Boję się. Tak bardzo się boję.-mówisz cicho
 -Ja też, o was oboje.-odpowiada równie cicho- Ale zobaczysz, wszystko będzie dobrze.-uśmiecha się krzepiąco ,a ty wymuszasz choć cień uśmiechu na swoich ustach.
I choć starasz się być twarda, to wewnętrznie jesteś zgubiona jak mała dziewczynka. I choć zewnętrznie wydawać by się mogło ,że jakkolwiek radzisz sobie z zaistniałą sytuacją to tak naprawdę w środku paraliżuje cię strach. Dokładnie ten sam co przed laty. Ten sam, nieodzowny przyjaciel dziecięcych lat. Lat spędzonych na zażartej walce o byt. O kolejny zachód i wzejście słońca. Dokładnie ten sam cichy przyjaciel kolejnych dni. Strach we własnej osobie. W postaci zmory zatruwającej każdy dzień. Niszczący od środka nie gorzej aniżeli wszelkiego rodzaju używki. Jeden z demonów przeszłości. Przeszłości, która miała pozostać sferą złych wspomnień.  Wspomnień ,które najchętniej wymazałbyś z głowy. Ale jak widać nie da się uciec od tego co było. Nie da się zupełnie odciąć od wydarzeń z niemalże poprzedniego życia. Nie sposób się nie bać.
 -Tak jak mówiłem, z maluchem wszystko jest w najlepszym porządku.-uśmiecha się doktor wodząc głowicą po twoich już widocznym brzuszku- Znacie państwo płeć?
 -Jeszcze nie.-odpowiadasz ściskając dłoń Piotrka z zaciekawieniem przyglądającego się poczynaniom lekarza
 -Żeńska reprezentacja będzie miała nowy nabytek za jakieś dwadzieścia lat.-mówi mężczyzna- Gratuluję, to będzie córka.
Choć doskonale wiesz ,że twój mąż zdecydowanie marzył o pierworodnym to widzisz na jego twarzy szeroki uśmiech. Liczyłaś z jego strony raczej na zawód, tym bardziej zdziwił cię jego zachwyt i zadowolenie.
 -Nie wolałbyś syna?-dziwisz się
 -Wolałabym by z tobą było wszystko w porządku i z maluchem.-unosi kąciki ust ku górze- Jestem facetem i wiadomo ,że marzy mi się syn, ale to się dopracuje.-cmoka cię w policzek
 -On mnie wcale nie uspokoił.-wzdychasz opierając głowę o piotrkowe ramię
 -Czy ty zawsze musisz być taką pesymistką?
 -Po prostu mam taki mętlik w głowie ,że spodziewam się wszystkiego.-wzdychasz
 -Będzie dobrze.-mówi ciepło po czym obejmuje cię ramieniem.
Okropnie chciałaś wierzyć w jego słowa. Chciałaś, lecz z jakiegoś powodu nie mogłaś. Coś wewnątrz ciebie powstrzymywało cię przed zbyt optymistycznym podejściem do tej sprawy. Coś hamowało wszelakie dobre myśli i trzymało je z całych sił głęboko w środku ciebie. I choć starałaś się tego nie okazywać to wcale nie byłaś spokojna. Te wszystkie negatywne emocje kumulowały się w twoim środku czekając na najmniej odpowiednią chwilę żeby wybuchnąć.
Jak wielkie było twoje zdziwienie ,gdy po zaledwie czterdziestu ośmiu godzinach spędzonych w szpitalnych czterech ścianach zostałaś jak gdyby nigdy nic wypuszczona i zobowiązana do stawienia się do kontroli i po odbiór wyników za całe sześć dni. Dostałaś porcję lekarstw i różnorakich zaleceń i zostałaś odprawiona do domu. Wszyscy skakali dokoła ciebie jeszcze bardziej aniżeli poprzednio. I jeszcze bardziej miałaś tego dość. Czułaś się jak istna inwalida, gdy dostawało ci się nawet za głupie przejście się do furtki w celu sprawdzenia poczty czy nawet sprawdzenia stanu przydomowego ogródka. Czułaś niczym więzień w swoim własnym domu. Nawet małe dziecko miało w tej chwili więcej przywilejów aniżeli ty, dorosła kobieta.
 -Traktujecie mnie jak obłożnie chorą.-buczysz
 -Kochanie, nie można ci się przemęczać.
 -Ale do cholery chyba mogę już przejść się na taras, czy tego też mi już nie można?!-podnosisz ton głosu
 -Spokojnie.
 -Nie, nie będę spokojna!-warczysz- A może mnie przywiążecie do łóżka pasami?
 -To całkiem dobry pomysł.-śmieje się Piotrek
 -Mnie to nie bawi.-boczysz się
 -Skarbie zrozum, martwimy się o ciebie i chcemy dla ciebie jak najlepiej. Wszyscy bez wyjątku.-uśmiecha się.
 -Błagam was, przystopujcie trochę bo niedługo nie pozwolicie mi samej pójść do łazienki.
 -Przemyślimy twoje argumenty i rozważymy na najbliższym spotkaniu.-mówi z udawaną powagą po czym wybucha śmiechem
 -Piotruś, jesteś niemożliwy.-dźgasz go w bok doskonale wiedząc jak tego nienawidzi
 -Okropna kobieto, czy ty zawsze musisz mi to robić?
 -Okropna?-powtarzasz- Poczekaj aż będę cię ganiać w środku nocy po czekoladę do sklepu, to się dopiero przekonasz o znaczeniu tego słowa mój drogi.
 -To chyba już wolę jak mnie dźgasz.-śmieje się przyciągając cię do siebie- Nawet nie wiesz jak się nie mogę doczekać aż się pojawi na świecie.-mówi po czym robi coś, co absolutnie cię rozbraja. Kładzie swoją dłoń na twoim już widocznym brzuszku po czym delikatnie go gładzi. W życiu nie widziałaś bardziej rozczulającego momentu niż ten ,gdy twój ukochany wodził dłonią po twoim brzuszku i mówił do maleństwa. I wtedy właśnie zapragnęłaś tylko jednego. Zapragnęłaś zobaczyć swoje maleństwo, całe i zdrowe. Nie marzyłaś o niczym innym jak o tym by wziąć je w ramiona i przytulić do siebie. Przytulić swój drugi, największy życiowy skarb. Wtedy z największym z możliwych uporów zaczęłaś wmawiać sobie ,że wszystko jest w absolutnym porządku. Powtarzałaś to sobie tysiące razy niczym modlitwę. Z całych sił pragnęłaś w to wierzyć. Wierzyć bez żadnych nawet najdrobniejszych obaw. Bez żadnych lęków oczekiwać kolejnego dnia.
 -A może dacie jej na imię Sara?
 -Sara?-mrużysz oczy bacznie obserwując przyjaciółkę przeglądającą czasopismo dla przyszłych mam
 -No chyba nie będzie bezimienna? Ciotka na to nie pozwoli!
 -Monia, za wcześnie na takie rzeczy.-studzisz jej zapał
 -Dla was tak, ale ja sobie mogę pospekulować jako naczelna rozpieszczająca i ulubiona ciotka.-pokazuje ci język
 -Dobra, dobra ty lepiej nie zajmuj się wszystkim aspektami z życia naszej jeszcze nienarodzonej córki tylko sama się byś wzięła do roboty.
 -Najpierw się przypatrzę jak się odchowuje przyszłą mistrzynię olimpijską, a potem się zobaczy.
 -Już wymyślasz jej nawet pracę?-śmiejesz się
 -Na bank będzie wielka jak i tatuś, a jak będzie tak uparta jak i mamusia to masz to jak w banku.-chichocze
 -Za dużo się tego naczytałaś.-wyrywasz jej z dłoni czasopismo co wywołuje na jej twarzy wyraźny grymas niezadowolenia. W odpowiedzi uśmiechasz się do niej szeroko i w jednej chwili natychmiast na jej opalonej twarzyczce jawi się szeroki i jakże charakterystyczny dla jej osoby szczery uśmiech. Dziękowałaś w duchu temu na górze ,że postawił ci tą wariatkę na twojej życiowej drodze. Choć początki waszej znajomości wcale nie zwiastowały tego ,że będziecie najlepszymi przyjaciółkami przez tyle lat to w życiu nie zamieniłabyś jej na nikogo innego. Pomimo faktu ,że potrafiłaby przegadać samego diabła i była najbardziej szaloną osobą jaką znałaś to była dla ciebie jak siostra. Odkąd sięgałaś pamięcią zawsze mogłaś na nią liczyć. I nie ważne czy była to godzina druga w nocy czy piąta nad ranem. Wystarczyłby twój jeden telefon, jedna krótka wiadomość i zaraz byłaby obok. Z resztą działało to w obydwie strony. Łączyła was tak silna więź, że momentami rozumiałyście się bez słów. Tym bardziej doskonale wiedziała kiedy nie mówiłaś jej prawdy lub coś zatajałaś. Znała cię jak mało kto i rozumiała jak mało kto. Byłyście dla siebie absolutnie stworzone. Na próżno było szukać drugiej tak długiej i pięknej przyjaźni.
 -I już tak na nas nie narzekaj bo cię bardzo kochamy Gabi i troszczymy się o ciebie tylko z miłości.-uśmiecha się- Swoją drogą taki mąż to skarb. Nawet pomimo tego ,że dość często go nie ma.-śmieje się
 -Wiem to.-przytakujesz- W życiu nie mogłam lepiej trafić.-uśmiechasz się- Z resztą nie tylko z mężem.
 -Weź bo się rozkleję Nowakowska!-mówi rozanielona po czym przytula cię do siebie- Zajrzę do was jutro. Grzecznie tam szkrabie, ciocia się dowie!-poklepuje cię po brzuszku po czym po chwili opuszcza wasz dom. Rozwalasz się wygodnie na kanapie z książką w ręku w celu dokończenia przerwanej lektury i o dziwo, wcale nie był to poradnik dla przyszłych matek. Niemal równocześnie z przeczytaniem ostatniej strony do domu wpada twój ukochany mąż po mały joggingu. Oczywiście nie byłby sobą gdyby nie odezwał się jego wilczy apetyt. O dziwo dostałaś zezwolenie na opuszczenie salonowej kanapy i udanie się do kuchni. Dość sprawnie poszło ci przygotowanie jedzenia jak dla całego pułku wojska, które w mgnieniu oka zostało pochłonięte przez twojego ponad dwumetrowego ukochanego.
 -Skarbie?-słyszysz wołanie z głębi domu i natychmiast udajesz się do miejsca jego dochodzenia- Widziałaś gdzieś może moje nowe buty? Nie mam pojęcia gdzie je wsadziłem.
 -Te białe płetwy?-chichoczesz
 -Dokładnie.-śmieje się- Widziałaś?
 -Ty naprawdę byś beze mnie zginął.-odpowiadasz po czym po zaledwie kilku minutach znajdujesz zgubę Piotrka.
 -Skarb nie kobieta!-cmoka cię w policzek
 -Dobra, dobra, zobaczymy czy będziesz tak mówił na trzydziestą rocznicę ślubu.-uśmiechasz się
 -Apropo rocznic!-klaszcze w dłonie
 -Mam aż taką sklerozę?
 -Na to wygląda.-śmieje się- Oby kolejnych takich czterdzieści jak te dziewięć słońce.-mówi promiennie po czym wręcza ci małe pudełeczko. Z ciekawością małego dziecka szybko rozpieczętowujesz pakunek. Twoim oczom ukazuje się śliczna bransoletka z zawieszką na której wygrawerowane są wasze imiona i data waszego poznania. Rzucasz się mu w ramiona w ramach podzięki i składasz czuły pocałunek na jego malinowych ustach co spotyka się z wyraźną aprobatą samego zainteresowanego.
 -Jak mnie już wypuścicie z klasztoru to ci wynagrodzę.-mówisz
 -Najlepszą nagrodą jesteś dla mnie ty i nasza córka.-uśmiecha się przykładając swoją dłoń do twojego brzuszka po raz kolejny absolutnie cię tym rozczulając. Z resztą czy jakaś kobieta może usłyszeć coś piękniejszego z ust swojego ukochanego? Zdecydowanie nie.
Wreszcie nadszedł ten wyczekiwany dzień. Dzień w którym wszelkie twoje obawy tudzież wątpliwości miały zostać rozwiane albo potwierdzone. Dzień ,który mógł zaważyć na wszystkim, łącznie z twoim życiem. Od samego rana chodziłaś jak na szpilkach nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca w domu. A im bliżej wizyty, tym większym kłębkiem nerwów się stawałaś. Nie pomagały ci nawet pokrzepiające słowa Piotrka czy twojej mamy i Moni. Nie potrafiłaś się tym nie stresować i usunąć tego ze swoich myśli. Tym bardziej niespokojnie siedziałaś na krzesełku w poczekalni gorliwie zaciskając dłoń Piotrka.
 -Uspokój się bo zmiażdżysz mi zaraz dłoń.-śmieje się
 -Przepraszam.-luzujesz uścisk- Po prostu się okropnie denerwuje.
 -Kochanie, wszystko będzie okej.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze gładząc kciukiem twoją dłoń. Opierasz głowę o jego ramię i przeżywasz minuty istnej katorgi. Każda kolejna minuta czekania była dla ciebie jak godzina. Gdy pielęgniarka wymawia twoje imię nazwisko zapraszając do gabinety niemal natychmiast zrywasz się na równe nogi. Bierzesz głęboki oddech po czym wsparta obecnością swojego męża tuż obok wchodzisz do gabinetu lekarza. Witacie się grzecznie z lekarzem po czym zajmujecie miejsca naprzeciwko niego.
 -Jak już wspominałem z maleństwem wszystko jest w jak najlepszym porządku.-zaczyna mężczyzna przyodziany w biały kitel- Ale chyba na tym dobre wiadomości się kończą.-wzdycha, a w twoich oczach momentalnie gromadzą się łzy. Czujesz jak Piotrek mocniej zaciska twoją dłoń starając się jakkolwiek powstrzymać cię od wybuchnięcia szlochem.
*
Czułam to. Po prostu wiedziałam. Gdzieś w głębi mnie coś podświadomie szeptało mi ,że to dopiero początek wszelkich kłopotów. Coś mówiło mi ,że to nie będzie miało happy endu. Teraz nie liczy się nic. Nie liczy się praca, studia, przyjaciele i rodzina. Wiem, to egoistyczne, ale w tej sytuacji nie można myśleć inaczej. Teraz liczy się tylko i wyłącznie ta kruszynka ,którą noszę pod sercem. I choćby nie wiem co, zrobię wszystko by za cztery miesiące mieć ją przy sobie. Byśmy mogli cieszyć się z jej pojawienia. Teraz to mój jedyny cel. Nie chodzi już tylko o mnie. Nie mam tych paru lat mniej i nie jestem sama. Mam rodzinę. Mam męża. Mam to małe stworzonko wewnątrz siebie. Mam to, co trzyma mnie tutaj. I zrobię wszystko. Wszystko co w mojej mocy by tego nie stracić. Nie dam się. Wracam na ring. Wracamy na dogrywkę, tym razem bez możliwości dalszej walki po jej zakończeniu. Win or die..
~*~
Dzisiaj dość krótko i zwięźle ode mnie. Sprawy się rozwijają i nie mniej komplikują. Przed tą dwójką poważna decyzja do podjęcia i ciężka droga do przebycia. Przyznam ,że nie jestem jakoś super zadowolona z tego tam na górze, aczkolwiek mniej więcej jest to, co chciałam przekazać w tym epizodzie. Aczkolwiek wszelką opinię pozostawiam Wam. Wybaczcie za ten bezsens w moim komentarzu ,ale czas nagli. Dzisiaj zdzieram gardełko przyodziana w pasiaka na najwspanialszym Podpromiu! Wypatrujcie mnie tam w tv :P
Miłego dnia i weekendu kochane!
Ściskam,
wignspikerr.