<podkład>
Czas niemiłosiernie mijał. Każdy kolejny dzień przybliżał cię co raz bardziej do osiągnięcia wyznaczonego przez siebie celu. Z każdym kolejnym dniem co raz bardziej nie mogłaś się doczekać widoku swojego maleństwa. Ale też z każdym kolejnym dniem co raz bardziej się obawiałaś. Miałaś gdzieś z tyłu czarny scenariusz. Ten ,którego starałaś się nie dopuszczać do siebie za wszelką cenę. Byłaś już tak blisko, zostało ci zaledwie dwa miesiące do bezpieczniej granicy. Sześćdziesiąt dni. Jakże ciężkich dni, z pewnością czasem przeplatanych łzami i bólem, ale też dni w szczęśliwym oczekiwaniu. Oczekiwaniu na tą kruszynkę dla której tak bardzo cierpiałaś. Wasz mały cud ,którego tak bardzo pragnęliście. Zastanawiasz się jakim cudem wytrzymałaś już tyle. Ponad sześć jakże ciężkich miesięcy w czasie których nie raz w środku nocy budził cię przeraźliwy ból ,który ledwo wytrzymywałaś. Płakałaś ostatnimi czasy dość często. Nie tylko z bólu z którego zwijałaś się niemal każdego dnia. Z tej cholernej bezsilności jaka często cię dopadała. Zastanawiałaś się co będzie jeśli choroba zacznie postępować w najmniej spodziewanym momencie. I wcale nie myślałaś tu o sobie. Twoje zdrowie nie było dla ciebie w tym momencie tak ważne, jak zdrowie twojej córki. Może i trochę egoistyczne, ale myślałaś jak matka, nie jak każdy inny człowiek.-Jak się czujesz grubasku?-wita cie szerokim uśmiechem Monia
-Bywało gorzej.-wzruszasz ramionami
-Mała Nowakowska nie dokucza?
-Pytanie.-śmiejesz się gładząc się po brzuszku- Daje mi popalić.
-Spokojnie, już dalej jak bliżej.-odpowiada
-Najgorsze przede mną.-wzdychasz
-Będzie dobrze Gabi.-uśmiecha się krzepiąco w twoim kierunku
-Myślisz?
-Dokładnie tak myślę.-odpowiada ci przyjaciółka- Wiem ,że się boisz i wcale ci się nie dziwię, ale co by się nie działo masz nas, nie zapominaj o tym.
-Wiem Monia, ale z pewnym rzeczami muszę sama sobie poradzić.
-Nawet nie wiesz ile dałabym by choć trochę ci w tym wszystkim ulżyć..-mówi smutno
-Proszę cię, tylko mi się tu nie rozklejaj!-ganisz ją natychmiast- Wiedziałam na co się porywam, wytrzymałam już tyle miesięcy, wytrzymam dwa kolejne.-uśmiechasz się nikle
-Jesteś okropnie dzielna, wiesz?
-Po prostu mam powód by walczyć.-odpowiadasz
-Ja na twoim miejscu chyba bym nie wytrzymała.-kręci głową ze łzami w oczach
-Ja też nie wytrzymuję, ale jak wyobrażam sobie jak trzymam ją na rękach, jak stawia pierwsze nieśmiałe kroczki to zaciskam zęby i tylko ta myśl trzyma mnie przy zdrowym rozsądku.
-A ja nie mogę się doczekać aż ten koszmar się skończy i będziesz zdrowa.-uśmiecha się przez łzy- Swoją drogą, jesteś pewna ,że Piotrek powinien jechać na te mistrzostwa?
-Już szybko nie będzie miał okazji grać w Polsce mistrzostw Europy, z resztą siedząc tu ze mną nie pomoże mi za wiele, a widzę ,że okropnie go korci.-odpowiadasz doskonale wiedząc ,że pomimo tego ,że wmawiał ci ,że chce być z tobą to doskonale widziałaś jak patrzył tęsknym wzrokiem w ekran telewizji widząc mecze swoich kolegów z kadry. Wiedziałaś jak bardzo kochał to, co robił i za żadne skarby nie potrafiłaś ani nie chciałaś mu tego zabraniać. Choć musiałaś przyznać ,że musiała upłynąć dłuższa chwila czasu zanim zdołałaś go przekonać do wyjazdu na zgrupowanie, to w jego oczach dostrzegłaś tą dziką radość. Zdecydowanie mogłaś porównać ją do radości małego chłopca ,któremu matka kupiła wymarzony samochodzik. Nie potrafił za bardzo przed tobą ukryć swojego szczęścia. Nawet gdyby bardzo chciał, to zbyt długo go znałaś by nie zauważyć tych świetlików w oczach na samo słowo 'kadra'. Grał w niej już szmat czasu, a ile razy by nie wyjeżdżał do Spały był tak samo podekscytowany. A ty cieszyłaś się wraz z nim. Dlaczego? Bo wiedziałaś ,że to spełnienie jego marzeń. Sama, siedząc na kilku tysięcznej hali byłaś pod ogromnym wrażeniem atmosfery jaką tworzyli niesamowici biało-czerwoni kibice, to co dopiero było stać pośrodku hali i śpiewać hymn wraz z rodakami licznie zgromadzonymi na hali? Choć może nie należał do zbyt wylewnych osób, to po prostu widziałaś i czułaś jak bardzo to kochał. Kochał siatkówkę z pewnością nie mniej niż ciebie co stwierdziłaś już na początku waszej znajomości i żadnym prawem nie mogłaś mu w tym przeszkadzać.
-Może zostanę?-pyta stojąc w korytarzy z walizką
-Mam cie zdzielić po głowie?
-Nie powinienem cię zostawiać w takiej chwili.-kręci głową
-Piotrek, już rozmawialiśmy na ten temat.-wzdychasz patrząc prosto w jego oczy- To tylko góra nieco ponad tydzień. Siedząc tu ze mną i denerwując się przed telewizorem byś nie wytrzymał i obydwoje to doskonale wiemy. Jedź na ten turniej i skopcie im wszystkim tyłki, co?-uśmiechasz się
-Na pewno?
-Na sto procent i nie pytaj więcej, bo zdania nie zmienię.-odpowiadam stanowczo- Wiem ,że tęskniłeś za Bartkiem.-chichoczesz- Pozdrów go ode mnie.
-Jak za nikim innym.-śmieje się- Proszę cię, obiecaj mi coś.
-Zależy co takiego.
-Obiecaj mi ,że gdyby działo się cokolwiek złego, masz do mnie dzwonić. I nie obchodzi mnie czy będzie środek nocy czy będę grał mecz. Rozumiesz?-obejmuje cię
-Obiecuję.-odpowiadasz cicho
-I tak pewnie będę umierał o was ze strachu.-przytula cię do siebie
-Damy radę. Z pewnością i tak postawisz wszystkich dookoła.-śmiejesz się cicho
-Nie zostawię cie bez opieki moja droga.
-Wygrajcie to, co?-pytasz
-Będzie ciężko, ale zrobimy co się da.-odpowiada z delikatnym uśmiechem- Muszę jechać.-krzywi się- A ty się oszczędzaj, bo nie zamierzam zaraz wracać tu z Gdańska.-śmieje się
-Słowo harcerza!
Wtulasz się w niego najmocniej jak potrafisz. Nigdy nie potrafiłaś się z nim żegnać. Nie ważne ile miałoby go nie być. Za każdym razem odczuwałaś dokładnie taki sam smutek. I za każdym razem tak samo długo nie potrafiliście się od siebie odkleić. Ilekroć by nie jechał na kadrę, tylekroć ty nie potrafiłaś się z nim rozstać. Pomimo jego częstych nieobecności w domu zupełnie do niego przywykłaś. Szczerze nienawidziłaś tych dni kiedy budziłaś się rano i nie widziałaś tego dwumetrowca obok siebie. Nienawidziłaś sama jadać śniadań. Nie cierpiałaś snuć się po pustym domu nie mając do kogo otworzyć ust. Każdy dzień spędzony bez niego wydawał się dłużyć w nieskończoność. Każdy dzień spędzony osobno był istną katorgą. I z pewnością działało to w obydwie strony. Tyle ,że twój ukochany nie miał aż tyle czasu by tęsknić. W zasadzie miał koło kilku wolnych godzin pomiędzy treningami ,które i tak poświęcał w większości na swoją ulubioną czynność jaką było spanie. A z pewnością resztę czasu wypełniali mu szalenie koledzy z Krzysiem Ignaczakiem na czele. Co tu dużo mówić, z takim towarzystwem nie miał nawet chwili by za dużo o tobie myśleć. Pomimo faktu ,że ciebie non stop ktoś nawiedzał, przesiadywał u ciebie długimi godzinami to i tak twoje wszelkie myśli były skupione wokół blondyna. Najnormalniej w świecie tak było i za nic nie umiałaś tego zmienić. Naprzemiennie twe myśli skupiały się wokół Piotrka oraz waszej nienarodzonej jeszcze kruszynki ,która musiałaś przyznać, dawała o sobie niemiłosiernie znać wyprawiając dzikie harce w twoim brzuchu o iście nieludzkich godzinach. Nie miałaś pojęcia po kim ona była taka energiczna, ale z pewnością nie po twoim mężu ,który był istną oazą spokoju. W tych chwilach wolałaś zdecydowanie by poszła z charakterem w niego aniżeli w ciebie, bo musiałaś przyznać ,że nie należałaś do najspokojniejszych osób. Byłaś ostatnią ,którą powinno się posądzać o chłodną głowę w nerwowych sytuacjach. Nie należałaś do łatwych osób i wcale nie dziwiłaś się niektórym osobom niedowierzającym ,że osoby o tak odmiennych charakterach mogły spędzić ze sobą tyle lat, ba. O tyle spędzić, co być szczęśliwym małżeństwem z pociechą w drodze. Kto by pomyślał? Kiedy patrzyłaś na wasz związek z perspektywy czasu musiałaś przyznać ,że to co was połączyło ponad osiem lat temu, było cholernie silne. Bo gdyby tak nie było nie przetrwalibyście tylu trudnych chwil. Nie dalibyście rady przeszkodom dnia codziennego, nie mówiąc już o innego rodzaju kłodach rzucanych przez los pod nogi. Zamiast osłabiać wasz związek, to wszystko jeszcze bardziej go scalało. I to było najpiękniejsze. Nie było przeszkody ,której byście nie pokonali. Nie było problemu ,którego byście nie rozwiązali. I to właśnie trzymało cię przy życiu, gdy szczerze wątpiłaś w powodzenie tego wszystkiego. To właśnie osoba Piotrka była twoim światełkiem w tunelu, kiedy wydawało się ,że światła zgasną na dobre. Żadnymi słowami nie mogłaś wyrazić jak bardzo dziękowałaś Bogu za to ,że postawił na twojej drodze tego mężczyznę. Nie mogłaś opisać tego jak bardzo głębokim uczuciem go darzyłaś i jak wiele szczęścia dawał ci ten człowiek. To straszne w jak dużym stopniu druga osoba może zawładnąć naszym ciałem i umysłem. To przerażające jak wielką część naszego żywota ona wypełnia. I najgorsze co może być to to, gdy jej nagle zabraknie. Właśnie temu chciałaś za wszelką cenę zapobiec. Zapobiec tej wyrwie.
-Jak się pani czuje?-pyta doktor Szymańska
-Bywało lepiej, ale nie narzekam.-odpowiadasz ze spokojem
-Ostatnio ból się nasilał?
-Nawet jeśli to nieznacznie.-mówisz widząc jej zafrasowaną minę i zmarszczone brwi. Widzisz ,że nie odrywa wzroku od kartek trzymanych kurczowo w dłoniach. W jednej chwili domyślasz się co jest na rzeczy. W tej samej sekundzie ogarnia cię panika. Boisz się tego, co za chwilę usłyszysz. W tej chwili żałujesz ,że nie ma z tobą nawet Moni, której kazałaś czekać zza drzwiami. Chyba jednak nie byłaś taka twarda, jak wszystkim okazywałaś. Tak naprawdę w środku byłaś krucha jak porcelana i wystarczył jeden, niekontrolowany ruch i tłukłaś się z opłakanymi skutkami.
-Guz się powiększył.-wyrzuca z siebie po dłuższym czasie- I to nie milimetr czy dwa, tak jak wcześniej.-przełyka głośno ślinę- Dwa centymetry.-mówi głęboko wzdychając
-Co to znaczy?-pytasz łamiącym się głosem
-Musimy zweryfikować nieco plany porodu.-odpowiada spoglądając na ciebie
-Jak bardzo?-łamie ci się głos
-Miesiąc.-odpowiada natychmiast- Nie mamy zbyt wiele czasu. Nie możemy czekać do grudnia.-kręci głową- Nie możemy ryzykować aż tyle, bo nie będę pani oszukiwać. Nie dotrwałaby pani do grudnia z takim postępem rozwoju choroby.
Siedzisz jak zaklęta na krzesełku przed lekarką. Wbijasz pusto wzrok w bliżej nieznanym ci punkcie. Przez chwilę w zasadzie nie kontaktujesz ze światem zewnętrznym. Słyszysz tylko wyraźnie przyśpieszone bicie swojego serca i niespokojny oddech. W przypływie impulsu kładziesz dłoń na swoim brzuszku. Przełykasz głośno ślinę, a na oczy cisną się słone łzy. Nie wierzysz. Nie wierzysz w to ,że właśnie największy z twoich koszmarów zaczyna wychodzi ze sfery krainy snów. Wychodzi i zaczyna być twoim największym koszmarem.
-Nie chcę czarowania, chcę prawdy. Nawet tej najboleśniejszej.-wyrzucasz z siebie z żalem- Jakie są rokowania.
-Dobrze, będę z panią absolutnie szczera.-wzdycha głęboko kobieta- Spełniły się moja najgorsze przewidywania, choroba znacznie postępuje. Tak naprawdę nie wiemy ile jeszcze przez najbliższy miesiąc może postąpić. Milimetr, dwa, siedem, czy pięć centymetrów. Jedno musi pani wiedzieć. Każdy kolejny nawet milimetr będzie zwiększał skalę bólu. I niestety, każdy będzie zmniejszał szanse.-zatrzymuje się na chwilę i wykonuje gest ,którym cię zupełnie szokuje. Łapie cię delikatnie za dłoń, jak gdyby czując ,że tego potrzebujesz.-Jeśli urośnie zbyt duży, nie będzie możliwości by go wyciąć. Wtedy zostanie już tylko ostateczność. Jedno rozwiązanie, nie dające stu procentowej szansy na wyleczenie.
-Czyli nie mam szans?-chlipiesz żałośnie
-Nie powiedziałam tego.-kręci głową- Musimy przyśpieszyć poród na tyle ile się będzie dało. Ratować dziecko, a potem w trybie ekspresowym panią.
-Ale z maluchem.. wszystko w porządku?
-W najlepszym.-odpowiada nikle się uśmiechając- Rozwija się prawidłowo i jak na ten okres ciąży, jest dość spora, ale przy takim tatusiu, to nie dziwne.
-Proszę.. proszę zrobić wszystko byle jej się nic nie stało.-chlipiesz
-Zrobię wszystko co w mojej mocy by ani jej, ani pani nie stało się nic.-próbuje się uśmiechać- Obiecałam pani coś na naszym pierwszym spotkaniu i chcę tego słowa dotrzymać.
-A teraz szczerze, niech mi pani odpowie. Nie jako lekarz, jako człowiek. Jako matka.-mówisz spoglądają na nią, na co ona kiwa delikatnie głową jak gdyby w geście zgody- Czy ja mam jakiekolwiek, realne szanse?
-Z medycznego punktu widzenia są one co raz bardziej nikłe.-zatrzymuje się- Ale medycyna nie takie przypadki widziała. Nie ma pani pojęcia co potrafi czynić ludzka wiara. To ona jest połową sukcesu. Czasem gdy nie ma już nadziei, wiara w to ,że będzie dobrze potrafi wszystko. Dosłownie. Jedyne o co panią proszę to właśnie wiara. Będziemy walczyć do końca, ale musi pani wierzyć. Nieustannie, nawet gdyby było bardzo źle.
-Czasem nie zostaje nic innego jak wiara..-wtrącasz głęboko wzdychając
-Nie w tym wypadku.-gani cię- Tu mamy jeszcze wiele do powiedzenia.
-Zaczynam w to szczerze wątpić.
-Pani Gabrielo.-spogląda na ciebie krzepiąco z oczami wyraźnie pełnymi nadziei- Założę się ,że zarówno rodzina jak i mąż mają inne zdanie w tej sprawie.
-Oczywiście ,że mają.-prychasz
-I tego się trzymajmy. Trzymajmy się tego ,że w dalszym ciągu naszym pierwszym celem jest pani córka, tylko ten drugi cel nieznacznie przyśpieszamy.
-Jak bardzo?-pytasz
-Jeśli za dwa tygodnie będzie gorzej to będziemy musieli działać. Natychmiast.-odpowiada ,a ty zamierasz. Czekało cię najdłuższe dwa tygodnie życia. Czternaście dni strachu. Sześćset siedemdziesiąt dwie godziny zastanawiania się czy będzie ci dane wziąć swoje maleństwo na ręce. Czterdzieści tysięcy trzysta dwadzieścia minut najgorszego koszmaru. Umierania ze strachu. O Lenkę. O swoich bliskich. O siebie.
*
Co sprawia ,że człowiek zaczyna się bać? Czym tak naprawdę jest strach? To pojęcia zdecydowanie poszerzało swoją definicję ostatnimi dniami. Zdecydowanie zbyt bardzo. Bo czy my musimy się bać? Chyba nie. Tak naprawdę nie trzeba nikogo ani niczego się bać. Jeśli się czegoś boimy, to oznaka ,że udzieliliśmy temu absolutnej władzy nad sobą. Oddaliśmy swoją duszę we władanie tego uczucia. Zupełnie poddaliśmy się lękowi. Daliśmy zawładnąć nad sobą. Zatraciliśmy się w nim, nie potrafiąc już bez niego funkcjonować. Stał się cichym przyjacielem zabijającym nas od środka niczym pasożyt. Kolejny, który trawił mnie i całe moje życie od wewnątrz. Kolejny potwór z którym musiałam się mierzyć. Kolejny cios poniżej pasa. Kolejna przeszkoda w mojej jakże wyboistej drodze ku mecie. Upadałam. Upadałam co raz bardziej i co raz częściej. Każdy upadek był co raz boleśniejszy. Każdy kolejny dawał się boleśnie we znaki. I choć resztkami sił, podnosiłam się i biegłam co raz dalej znów upadałam. Boję się ,że któregoś dnia nie wstanę. Nie dam rady się podnieść. A co najgorsze stanie się tuż przed linią mety. Przed celem, który trzymał mnie przy zdrowych zmysłach. Przegram, wygraną walkę. Więc biegnę. Biegnę póki mam jeszcze siły. Póki jeszcze potrafię się podnieść...
~*~
Nie wiem czy to przez tą chorobę i gorączkę, ale chyba jestem zadowolona z tego co wymęczyłam napisałam. A uwierzcie, dawno już nie pisałam rozdziału ponad trzy godziny... Ale czasem trzeba się poświęcić żeby powstało coś, a nie nic. Nie będę się rozwodzić, bo opinię pozostawiam Wam, ja chcę dodać tylko jedno.
To nie jest historia Agaty Mróz. Zaczynając ją nawet nie miałam na myśli jej historii. To jest zupełnie inna opowieść, choć problem defacto podobny, jak nie ten sam. To nie historia Agaty. To historia Gabi i Piotrka. Nikogo innego. Tak dla jasności. Nie piszę tego w oparciu o ten film czy inny. Piszę to, co pewnego dnia przyszło mi do głowy. Piszę to z głowy, z niczego innego. Może i się wydawać podobna, ale uwierzcie, ta akcja jeszcze się rozwinie, zwrotów akcji będzie jeszcze kilka, ale końca nie zdradzę, nie mogę. Mam nadzieję ,że mimo wszystko będzie tu ze mną. A niedowiarkom dam dowód na to ,że to nie jest żaden plagiat. Na to ,że jednak coś potrafię wymyślić, a nie jak to mi ktoś ostatnio napisał zżynam od innych.
Za literówki i błędy przepraszam, ale nie mam siły tego sprawdzać.
Trzymajcie się ciepło!
Ściskam,
wingspiker.