niedziela, 25 maja 2014

Predestynacja jedenasta.

Siedzisz przez dłuższą chwilę w zupełnym osłupieniu ściskając w dłoni skrawek papieru z wykaligrafowanymi na nim słowami twojej ukochanej kobiety. Siedzisz i kompletnie nie wiesz co ze sobą zrobić. Zupełnie odebrało ci to zdolność do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Przez chwilę masz ochotę najzupełniej w świecie dać upust swoim emocjom. Najzupełniej w świecie masz ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Kto by pomyślał ,że słowa na kartce mogą tak wzruszyć? Wzruszyć ponad dwumetrowego faceta? A jednak. Komuś mogłoby się wydawać ,że to tylko kilka głupich i bezsensownych zdań. Może i wszystkim ,ale nie tobie. I choć w swoim liście nie zaskoczyła cię zupełnie niczym bo przecież byłeś częścią tej historii, to z trudem panowałeś nad emocjami czytając go. Z ogromnym trudem przychodziło ci czytanie kolejnych słów. Nie mogłeś mieć pewności ,że to ostatnie słowa jakie otrzymałeś od swojej ukochanej. Nie wiedziałeś czy jeszcze kiedykolwiek zobaczysz jej cudowny uśmiech. Nie mogłeś przewidzieć tego czy operacja się powiedzie. Nie mogłeś też za żadne skarby świata wiedzieć czy aby list ten nie jest waszym pożegnaniem. Doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego ,że musiałeś liczyć się z absolutnie każdym rozwiązaniem. Zupełnie nic od ciebie nie zależało, w nawet najmniejszym stopniu. Musiałeś czekać na to co miał przynieść los i bez względu na jego wynik przyjąć go do wiadomości i żyć z nim, choćby był tym, którego nie chcesz do siebie dopuszczać. Jednak z całych swoich sił szczerze wierzyłeś w to ,że wszystko będzie dobrze. Wierzyłeś ,że Gabi z tego wyjdzie cała i zdrowa. Nie wyobrażałeś sobie życia bez niej. Była dla ciebie zupełnie wszystkim. To ona nadawała barw twojemu szaremu i nudnemu życiu. To ona była tym twoim dobrym duszkiem. To jej uśmiech sprawiał ,że wszelkie twoje smutki schodziły na dalszy plan. To ona była twoim motorem napędowym w chwilach zwątpienia. Była całym twoim światem i bez niej wydawałeś się być zgubiony jak małe dziecko ,które zgubiło swoją mamę. Dlatego zupełnie paraliżowała cię piekielna myśl o tym ,że coś może pójść nie tak.
 -Jak tam się trzymasz wielkoludzie?-z zamyśleń wyrywa cię głos matki
 -Jakoś.-odpowiadasz blado się uśmiechając
 -Nie martw się, będzie dobrze. Musi.
 -Myślisz?-pytasz
 -Właśnie tak myślę, a ty nie?
 -Oszalałaś? Oczywiście ,że nie przyjmuję do wiadomości innego rozwiązania, tylko po prostu...-wzdychasz- Cholernie się boję.
 -Strach w tym wypadku to zupełnie naturalna rzecz, my wszyscy się o nią boimy nie mniej niż ty. Moja synowa to twarda sztuka i tak łatwo się nie da.-uśmiecha się delikatnie w twoim kierunku- Z resztą pewna młoda dama bardzo domaga się obecności mamy.-śmieje się
 -Bardzo wam daje w kość?
 -Powiem tak, wychowałam trójkę dzieci i daje się we znaki nie mniej niż ty.
 -Czyli?
 -Czyli grzeczniejszego dziecka nie widziałam.-odpowiada z uśmiechem.
Chcąc odciążyć trochę babcie zajmujące się ukochaną wnusią i przejąłeś obowiązki. Kiedy trzymałeś małą na rękach nie potrafiłeś się na nią napatrzeć. Widziałeś w niej zupełnie Gabi. I mogła ci wmawiać co innego to i tak wiedziałeś ,że jest do niej strasznie podobna. Miała tak samo zadarty nosek i ten sam kształt ust. Wystarczyło na nią spojrzeć i już było widać to uderzające podobieństwo do jej mamy. Oczami wyobraźni widziałeś jak każdego kolejnego dnia zmienia się na waszych oczach. Jak każdego kolejnego ranka dostrzegasz w niej co raz raz to więcej podobieństw do swojej żony. Jak staje się waszym absolutnym oczkiem w głowie. Jak jeszcze bardziej cementuje wasz związek. Jak obydwoje każdego dnia jesteście obok niej, nie jedno.
 -Wiadomo już coś?-wyrywa cię z rozmyślań głos Moni
 -Na razie cisza.-wzruszasz ramionami bezsilnie
 -To trwa zdecydowanie za długo.-kręci głową
 -Która godzina?-pytasz
 -Dochodzi trzecia.-odpowiada ci spoglądając uprzednio na zegarek- To miało tak długo trwać?
 -Była mowa o góra dwóch, trzech godzinach, nie pięciu.-krzywisz się momentalnie czując strach gromadzący się w jednej chwili w ogromnych ilościach w twoim wnętrzu. Ogarnęła cie zupełna panika. To nie mogło znaczyć nic dobrego.
 -Może nie potrzebnie sieję panikę i już jest po?-głośno myśli wyraźnie poddenerwowana
 -Zostaniesz z małą?-pytasz na co ona kiwa głową i przejmuje waszą pociechę na ręce ,a ty opuszczasz sale i kierujesz się w celu zaczerpnięcia jakichkolwiek informacji. Nie zastajesz nikogo z lekarzy mających wykonywać zabieg i dostajesz jedynie informacje ,że operacja nieco się przedłuży. Siadasz na krzesełku nieopodal sali w której być może twoja ukochana właśnie walczy o życie i opierasz głowę o ścianę. W duchu modlisz się by ten koszmar wreszcie dobiegł końca. Prosisz Boga o to by wreszcie wasze cierpienie ustało. Błagasz go wręcz o to by zabieg się powiódł. Możesz oddać mu absolutnie wszystko. Możesz skończyć grać. Możesz nie spełnić swojego największego marzenia jakim jest olimpijski medal. Jesteś w stanie oddać wszystko. Absolutnie wszystko byle tylko Gabi wyszła z tego cała i zdrowa.
Każda kolejna minut bezczynnego siedzenia i wpatrywania się tępo w bliżej nieznany ci punkt wydaje się ciągnąc w nieskończoność. Robisz wszystko byle tylko nie myśleć o tym, co spędzało ci sen z powiek ostatnimi miesiącami. O tym, o czym sama myśl zupełnie cię paraliżuje. Ale jak człowiek, istota zupełnie bezradna wobec boskich wyroków w obliczu możliwości utraty osoby będącej całym jego światem może o tym nie myśleć? W żaden sposób nie umiałeś oddalić od siebie złych myśli, co rusz atakowały twoje myśli, bez względu na to czego one się tyczyły. Dlaczego? Bo czego byś nie robił w swoim życiu zawsze miałeś przed oczami tą uśmiechniętą szatynkę. Czy to grając ważny mecz, będąc na treningu czy po prostu leżąc rozwalonym na kanapie w salonie, zawsze widziałeś ją. Widziałeś ją dosłownie we wszystkich codziennych czynnościach. Czynnościach ,które dzięki niej stawały się wyjątkowe. Bo z nią wszystko stawało się inne. Z nią twoje życie było o wiele lepsze. Bo to właśnie ona nadawała wszystkiemu sens, od siatkówki po twoim życiu kończąc. Dlatego tak bardzo się bałeś. Nie bałeś się tylko o siebie. Bałeś się życia bez niej. Bałeś się życia twojego i waszej córki bez jej czynnego uczestnictwa w nim. Po prostu, najzwyczajniej na świecie bałeś się. Jak małe dziecko, tylko z tym wyjątkiem, że nie miałeś się gdzie schronić przed powodem swojego strachu. Musiałeś się z nim mierzyć twarzą w twarz, bez względu na to jak wielkie szkody ci wyrządzi.
 -Pani doktor.-zrywasz się na równe nogi ,gdy dostrzegasz zmarnowaną kobietę wychodzącą z bloku operacyjnego. Zamierasz w jednej chwili widząc jej spojrzenie.
 -Nie, spokojnie, żyje.-niemal natychmiast cię uspokaja- Zaraz do pana przyjdę, dobrze?-pyta na co kiwasz głową i posłusznie powtórnie siadasz na plastikowym krzesełku w oczekiwaniu na doktor Szymańską. Poddenerwowany wybijasz palcami bliżej nieznany ci rytm, byle zająć sobie jakkolwiek czas. Dopiero po kilku dłuższych minutach słyszysz dźwięk otwieranych drzwi do gabinetu i dostrzegasz tą na którą oczekujesz.
 -Dlaczego to trwało tak długo?-pytasz nagle
 -Wiem ,że mówiłam o góra trzech godzinach ,ale nastąpiły drobne komplikacje.
 -Komplikacje?!-podnosisz delikatnie ton głosu
 -Guz zajął troszeczkę większy obszar niż rozpoznaliśmy ,a do tego nastąpił drobny krwotok wewnętrzny.-odpowiada beznamiętnie- Jest stabilna ,ale jej stan nie będę ukrywać jest ciężki.
 -Czyli co to znaczy?
 -Mniej więcej tyle ,że jeżeli przez najbliższe dwie doby nie wda się żadne zakażenie wyjdzie z tego.
 -Nie możecie czegoś zrobić?
 -Panie Piotrze, my zrobiliśmy już wszystko co w naszej mocy, teraz możemy jednie czekać. Czekać na to co też postanowił względem pańskiej żony ten gość na górze.-odpowiada ci- Czas jest teraz na wagę złota.
 -Jesteście lekarzami, czy do cholery naprawdę nie możecie już jej w żaden sposób pomóc?!
 -Proszę się uspokoić, nerwy w niczym nam nie pomogą.
 -Przepraszam.-dukasz
 -Rozumiem ,że jest pan zdenerwowany i boi się o żonę ,ale teraz musimy uzbroić się w cierpliwość.-mówi spoglądając na ciebie- Pańska żona to silna kobieta i ma dla kogo żyć, nie da się tak łatwo.-na jej twarzy widnieje cień uśmiechu
 -Czy ja.. będę mógł ją zobaczyć?-pytasz niepewnie
 -Ja mówiłam, przez następne dwie doby nie możemy dopuścić do żadnej, nawet najmniejszej infekcji bo jej organizm jest mocno osłabiony, więc jedynie przez szybę, to tyle co mogę dla pana zrobić w tej chwili.
 -Dziękuję.-odpowiadasz kobiecie
 -Ale za co? To tylko moja praca panie Nowakowski.
 -Za to ,że się panie tego podjęła, inni nie chcieli tego dla nas zrobić.
 -Bo jestem nie tylko lekarzem, jestem też matką i człowiekiem, a w waszej sytuacji postąpiłabym absolutnie tak samo.-odpowiada krzepiąco się uśmiechając po czym zaprowadza cię na miejsce po czym zostawia samego, jak gdyby wiedząc ,że właśnie tego potrzebujesz. Stajesz przy szybie wbijając wzrok w jej posturę. Jej drobne ciało z którego prowadzi cała masa kabelków z pewnością nadzorujących jej życiowe funkcje. Leżąc tam zupełnie bez życia wydaje ci się być krucha niczym porcelanowa lalka. Jej czekoladowe włosy delikatnie przysłaniają jej twarz ,a na przeraźliwie bladej twarzy na próżno szukać tego szerokiego uśmiechu jaki jawił się na niej na co dzień. Przez cały czas wydaje ci się ,że zaraz otworzy swoje piękne błękitne oczy i uśmiechnie do ciebie jak każdego ranka. I jak co dzień powita cię swoim uroczym 'dzień dobry' i pocałuje w policzek. Tymczasem leżała bezruchu za szybą, kontrolowana przez liczne urządzenia. Odruchowo przykładasz swoją dłoń do szyby i przymykasz delikatnie powieki. Marzysz o tym ,że gdy powtórnie je otworzysz to wszystko okaże się być tylko głupim snem ,a tuż obok ujrzysz pogrążoną w śnie szatynkę. Marzysz o tym ,że za chwilę wrócicie we troje do domu, cali i zdrowi, bez żadnego wyjątku. No właśnie, marzysz. Bo gdy otwierasz powieki powtórnie zastaje cię dokładnie ten sam widok ,co chwilę temu.
Nawet nie wiesz ile tam siedzisz. Nie wiesz nawet kiedy mija godzina, dwie, cztery. Dla ciebie czas zatrzymał się w miejscu. W tej chwili mógł on być twoim sprzymierzeńcem, bądź też wrogiem. I za nic na świecie, nie chciałbyś by był tym drugim.

Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Ponoć ty byłeś szczęśliwym człowiekiem. No właśnie, byłeś. Nie wiesz nawet ile już minęło czasu. Nie wiesz ,który dzień z kolei budzisz się z nadzieją ,że ujrzysz ją obok. I nie wiesz nawet ilekroć się rozczarowujesz każdego poranka. I choć minęło już sporo czasu to dalej nie potrafisz sobie z tym poradzić. Pomimo upływy jakże długich, cholernych dwudziestu czterech miesięcy to ty dalej się łudzisz. Łudzisz się ,że śnisz i to wszystko wyda się być jakimś mało śmiesznym żartem. Że kiedyś obudzisz się ,a ona będzie obok, tak jak ci obiecała. Obiecała być zawsze, nie dotrzymała obietnicy. Odeszła. Zniknęła z twojego życia, bezpowrotnie. Dwa lata to szmat czasu. Może i ktoś by zapomniał, ale ty nie zapomnisz nigdy. Nigdy nie zapomnisz jej cudownego uśmiechu jakim witała cię o poranku. Nie zapomnisz jej przesadnego optymizmu. Jej zupełnego braku cierpliwości w większości sytuacji. Jej cudownych, roześmianych błękitnych oczu wypełnionych uczuciem. Jej cudownego, słodkiego zapachu. Jej ochrzaniania cię za to twoje zapominalstwo. Jej charakterystycznego śmiechu. Tego ,że gdy zawsze gdy miałeś chwilę zwątpienia to ona dawała ci tysiąc powodów do radości. Tego ,że gdy na meczu spoglądałeś w kierunku trybun to wiedziałeś ,że jest tam. Doskonale pamiętałeś wasze pierwsze spotkanie, pierwszy niewinny uśmiech, pierwszy pocałunek, pierwsze ''kocham'', pierwszą kłótnię. Wydawało ci się jakby to było wczoraj. Wiedziałeś ,że już nigdy nie ujrzy jej zaraźliwego uśmiechu. Nie weźmiesz jej już nigdy w swoje ramiona. Nie poczujesz smaku jej malinowych ust. Wiedziałeś ,że już nigdy jej nie będzie, choć obiecywała. 
Nie było momentu byś o niej nie myślał. Nie było czynności w twoim życiu ,która by ci jej nie przypominała. Każdy zakątek tego świata kojarzył ci się z nią. Godzinami potrafiłeś błąkać się bez celu po waszym wspólnym rzeszowskim domu jakby mając utopijną nadzieję ,że znajdziesz ją w swoim gabinecie pochyloną nad stertą papierów i zupełnie pochłoniętą pracą. I pomimo upływu lat, dalej nie radziłeś sobie z jej brakiem. Wciąż nie potrafiłeś pogodzić się z tym ,że wraz z jej odejściem, odeszła ogromna część ciebie samego. Nie umiałeś wrócić kolorytu swojego życia, jakiego nadawała właśnie ona. Wciąż czułeś jej słodki zapach. Wciąż słyszałeś jej ciepły głos. Wciąż czułeś jej obecność obok, choć doskonale wiedziałeś ,że to było zupełną abstrakcją. Nie byłeś i już nigdy nie będziesz tą osobą, jaką stał się dzięki niej. Z ogromnym trudem przychodziły ci najbardziej błahe codzienne czynności. Momentami miałeś ochotę rozpłakać się z zupełnej bezsilności. Wszyscy dookoła starali się ci pomóc, na wszelkie sposoby. Z pewnością gdyby nie najbliżsi załamałbyś i zamknął w sobie na dobre. Walczyłeś ze sobą każdego dnia. Walczyłeś bo pomimo tej ogromnej straty miałeś jeszcze powód do życia. Ta mała kruszynka każdego kolejnego dnia nieświadomie zadająca ci co raz większy ból, bo z każdym kolejnym dniem była co raz bardziej do niej podobna. Miała te same czekoladowe włosy i błękitne oczy. Te same dołeczki w policzku ,gdy się uśmiechała. Tak samo uroczo zadarty do góry nosek i ten sam kształt ust. Dokładnie ten same charakterek. To małe cudo o które obydwoje tak długo walczyliście. Te samo ,które mieliście wychować we dwoje. Nie byłeś zupełnie gotowy na to ,że zostaniesz z nią sam. Gdyby nie pomoc babć to przez pierwsze miesiące z pewnością byś sobie nie poradził, bo był one dla ciebie koszmarem. Dopiero z czasem pomimo rozdzierającego wewnętrznego bólu stałeś się ojcem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Musiałeś być dla niej zarówno ojcem jak i matką, choć momentami zastąpienie jej ukochanej mamy było wręcz niewykonalne. Była jeszcze zbyt mała by rozumieć pewne sprawy ,ale chciałeś i robiłeś wszystko by od najmłodszych lat wiedziała kim była najważniejsza na świecie kobieta w twoim życiu tuż przed jej pojawieniem się na świecie. Kim była ta ,która była twoją opoką i całym życiem. Byłeś jej to winny. I choć nie była jeszcze za duża to już pytała. Pytała dlaczego z przedszkola nie zabiera jej mamusia. Dlaczego mamusia nie plecie jej wymyślnych warkoczyków na głowie. Dlaczego jej nie ma, a jest tylko tatuś. 
 -Tatusiu, gdzie idziemy?-pyta mała szatynka trzymając cię za dłoń
 -Do mamusi.-odpowiadasz jej
 -A gdzie jest mamusia?
 -Mamusia śpi kochanie.
 -A kiedy się obudzi?-pyta zupełnie nieświadoma
 -Nie obudzi kochanie.-kręcisz głową i przykucasz przy niej- Mamusia jest tam na górze.-mówisz wskazując palcem na niebo- Jest tam i patrzy na ciebie codziennie, pilnuje by nie stała ci się żadna krzywda.
 -Pójdziemy do nieba?
 -Nie skarbie, pójdziemy tam mamusia śpi.
 -Dlaczego jej nie ma, nie kocha mnie?
 -Słoneczko, mamusia cię kocha najbardziej na świecie i zawsze będzie kochać, tak samo jak ja.-z trudem wymuszasz uśmiech.
 -Zawse tatusiu?
 -Zawsze.-odpowiadasz jej po czym wstajesz i powtórnie wyruszacie przed siebie.
*

Otwierasz z przerażeniem oczy. Z trudem łapiesz oddech. Dobrą chwilę zajmuje ci unormowanie tejże funkcji życiowej i względne uspokojenie. Zrywasz się niemal na równe nogi jak gdyby chcąc zaprzeczyć temu koszmarowi. Uspokaja cię widok śpiącej nieopodal Lenki, delikatnie wiercącej się na łóżku i z całą pewnością domagającej się jedzenia. Siadasz na skraju szpitalnego łóżka i chowasz twarz w dłonie. W tej chwili nie pragniesz niczego innego. Nie potrafisz bardziej prosić Boga o nic jak tylko to żeby ci jej nie zabierał. Żebyś nie został z tym wszystkim sam. Żeby Lenka znała mamę, nie tylko ze zdjęć czy twoich opowieści. By była obecna w waszym życiu nie tylko jako wspomnienie. By była. Była na zawsze, tak jak obiecała.

~*~
Nie wiem, może ja jestem jakaś przewrażliwiona ostatnio, ale z każdym kolejnym rozdziałem trudniej mi przychodzi pisanie bez jakiegokolwiek wzruszenia. Wiem, dziwna jestem. pewnie chce mi się płakać bo to jest tak słabe  Nie no, żart. 
Przepraszam za opóźnienia, ale w piątek był mecz i jakoś nie miałam po nim nastroju na pisanie, wczoraj wpadło małe spotkanko ,które mi się przedłużyło, dzisiaj od rana nauka, ale jakoś się sprężyłam i zdołałam coś dla Was napisać. Przespałam sie z tematem ,że tak powiem i jak w piątek nie miałam za bardzo pomysły, tak dzisiaj już się pojawił i muszę przyznać ,że poszło całkiem sprawnie. Jak wyszedł jakościowo, standardowo pozostawiam to Waszej ocenie. Ja jestem względnie zadowolona, mam nadzieję ,że i wy będziecie. Czy to już koniec? Tego nie zdradzę, ale jeszcze chwilę nam tu zejdzie, spokojnie. Aczkolwiek chwila, może tu trwać rozdział, dwa, trzy czy cztery. To się okaże niebawem :)
Życzę miłego tygodnia!
Ściskam,
wingspiker.

|ask|duet |

11 komentarzy:

  1. przeczytałam kursywę i też ryczę. Jejku... Oby Ona sobie poradziła, musi...

    OdpowiedzUsuń
  2. już widzę po wcześniejszym komentarzu, ze ciekawie nie będzie, więc pędzę czytać ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawał. Już się tak wystraszyłam, że coś się stało Gabi... Ten sen. On nie ma prawa nigdy, przenigdy się spełnić! Nie dopuszczam do siebie myśli, że może jej nie być. Jest silna i wyjdzie z tego. Wierzę w to.
    Pozdrawiam :*
    PS. Już kolejny rozdział z rzędu ryczę...;(

    OdpowiedzUsuń
  4. każde dziecko zasługuje na to by mieć mamę i tatę. niezależnie od tego czy jest chciane czy nieplanowane, nie zależnie od tego czy jest czarne czy białe, chore czy zdrowe. Lenka również zasługuje na to by mieć mamę i tatę. wiem, jak ciężko jest się wychowywać bez jednego z rodziców. to uczucie pustki kiedy jest dzień taty, klasowa wigilia, kiedy odnosisz sukcesy a jest przy tobie tylko mama, kiedy inne dzieci odbierają ze szkoty tatusiowie, kiedy inne dzieci tatusiowie uczą jeździć na rowerze czy robią huśtawki. to okropnie boli. a jest jeszcze gorzej gdy inne dzieci dokuczają, wyśmiewają, bo nie masz taty. to bardzo trudne i bolesne nie tylko dla dziecka, ale i dla rodzica. dlatego chyba zacznę się modlić, aby Gabrysia przeżyła. jest potrzebna tutaj na ziemi. Piotrkowi i Lence będzie ciężko bez niej. dlatego Gabrysia musi przeżyć. znowu się potarzam, ale tak musi być. ja tego chcę.
    i znowu płakałam, i znowu przy twoich tekstach. masz rękę do pisania. na prawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tekst napisany kursywą łamie serce...

    OdpowiedzUsuń
  6. DZIEWCZYNO! ty jesteś niesamowita! brak słów, są tylko łzy cieknące po policzkach. dziękuję za tak wiele emocji .

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział :D za każdym razem czekam na nowy z niecierpliwością :D
    Piotrek jest silny tak samo Lena i jakoś przetrwają tą chwilę. Mam nadzieję że Lena ie opuści Piotrka i kruszynkę. Chyba Bóg pozwoli się cieszyć jej z tego szczęścia.
    Kiedy zaczęłam czytam tekst kursywą myślałam że Lana już jest naprawę w niebie, ale jednak to był tylko zły sen Piotrka.
    każdy rozdział ma w sobie tyle emocji, okazuje przeżycia bohaterów i bardzo mi sie to podoba, bardzo rzadko to się pojawia w jakiś blogach, ale bardzo mnie to ujęło i zawsze dokonuje przemyśleń po każdym rozdziale :D
    czekam na następny :D
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Zabije Cię za te wszystkie łzy ... Jesteś mi winna łzy i chusteczki. Nie ma, że nie.

    OdpowiedzUsuń
  9. A jednak doprowadziłaś mnie do łez... Ale nie dało się nie uronić łzy podczas czytania "snu" Piotrka, który mam ogromną nadzieję nie odzwierciedli się w jego życiu. Nie może. Lenka musi mieć mamę, musi ją poznać, musi wychowywać się w jej obecności. Gabi musi wygrać tą ostatnią rundę, musi rozłożyć na łopatki przeciwnika, musi wygrać przez KO., posłać przeciwnika na deski. Wierzę, że jej się uda! Ona ich nie zostawi, prawda?:( Caro, błagam no! :( Już pokazałaś, jak Piotrek może cierpieć, jak wygląda życie samotnego ojca. Wystarczy! Teraz czas na pokazanie pełnej rodziny. Nie widzę innej opcji!
    I czekam niecierpliwie na nowość, choć przyznam, że będę bała się, co tam przedstawisz...
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  10. wrócę jak choć troszeczkę ochłonę .... ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Przez chwilę myślałam, że sen Piotrka to jawa. Jednak na całe szczęście ona jeszcze walczy i się na pewno nie podda. Ma dla kogo żyć więc jej walka jest bardzo heroiczna. Mam nadzieje, że przetrwa dwie dobry, a później jej stan będzie się polepszał.
    Ściskam i przepraszam, że tak późno ♥

    OdpowiedzUsuń